sobota, 17 marca 2012

Zupa na klęczkach

Znowu będzie kulinarnie. Mimo gryczano-fasolowych klimatów nie da się ukryć, że jest wiosna. Śpiewają skowronki, sikory, kosy, szpaki, a ponoć nawet zięba. Gęsi lecą całymi kluczami, żurawie krzyczą z łęgu. Pachnie ziemia. Dziś była pierwsza taka wiosenna sobota. Posialiśmy szpinak, posadziliśmy cebulę... Byle teraz nie zmarzło.

Zupa nazywa się tak jak się nazywa nie dlatego, że trzeba ją na klęczkach zjadać, ale dlatego, że na klęczkach zbiera się jej tajemne składniki. Bo z pozycji wyprostowanej właściwie ich nie widać. Pierwsze, maciupkie listki mniszka, krwawnika, szczawiu, podagrycznika, pokrzywy, bluszczyka kurdybanka, gwiazdnicy, do tego wieloletni szczypiorek... Naskubałam tego ledwie dwie garście na pierwszą prawdziwie wiosenną zupę.

Najpierw gotujemy prosty warzywny rosołek. Dużo marchewki, jakiś kawałek cebuli, mały ząbek czosnku, może być pietruszka albo seler, ja wrzuciłam jeszcze parę brokułów z zamrażarki. Jako tłuszcz dodajemy oliwę z oliwek lub masło. Solimy, pieprzymy - i na sam koniec gotowania wrzucamy dokładnie opłukane zielsko. Gotujemy 2 minuty, doprawiamy gałką muszkatołową - gotowe.

I dalej można różnie. Można z grzankami, można zabielić śmietaną. Ja ułożyłam w talerzu połówki mini-mozarelli i zalałam zupą. Pasowało.

1 komentarz:

  1. Wyklęczeć musiałaś swoje Marto żeby zrobić tą zupę, ale skoro warto to można trochę pocierpieć :-)
    Pozdrawiam
    Edyta

    www.cobylonaobiad.blox.pl

    OdpowiedzUsuń