piątek, 29 sierpnia 2014

Dziecko fotografuje

Mój pierwszy aparat dostałam na dziesiąte urodziny. Była to malutka Smena Symbol, kultowy sprzęt, z rysunkami słoneczka i chmurki, które pomagały ustawić przesłonę. Potem było trochę zdjęć Practicą rodziców, potem przez wiele lat służył mi Zenit - no i wreszcie nastąpiła wielka rewolucja w fotografii i weszły cyfrówki. Ale z największym sentymentem wspominam właśnie tę pierwszą Smenę. Raz na miesiąc dostawałam 24-klatkowy, czarno-biały film, który mogłam wypstrykać według uznania. Kilka pierwszych filmów wywoływał znajomy w domowej ciemni, potem dostawałam te parę zdjęć, które się udały - pachnące, z białą ramką. Gdzieś jeszcze leżą na strychu.

Niesamowite, jak bardzo zmieniła się fotografia przez ten czas.

Kiedy mój intensywnie eksploatowany FinePix wyzionął ducha, zastanawiałam się - co kupić? Wybór padł na sprzęcik, który nie tylko będzie nadawał się dla mnie do zdjęć dokumentacyjnych - przyrodniczych, rodzinnych - ale też będzie odpowiedni dla czterolatka. Przede wszystkim odporny - żeby nie zepsuł się od razu, jeśli wpadnie do kałuży albo zostanie upuszczony. Raczej tani, żeby nie było szkoda, nieduży, żeby zmieścił się w mojej kieszeni i w rączce dziecka. I prosty w obsłudze. Wybór padł na Nikon Coolpix S32. Żółta cytrynka, dobrze widoczna zarówno w trawie, jak i w chaosie zagraconego mieszkania. Pomyślałam, że przyrodnicy i dzieci mają wiele wspólnego. 

Stach bierze aparat i robi setki zdjęć. Większość wywalam, chociaż z bólem, ale szkoda mi gigabajtów pamięci. Nad niektórymi się zatrzymuję, zostawiam. Może niektóre "wywołam" - zrobię odbitki. Będą leżeć kiedyś u niego na strychu. Ale wcześnie zaczyna i chyba już teraz ma niezłe oko ;-) 

Jest coś jeszcze. Niektóre zdjęcia wydają się zabawne, kompletnie nieudane, dziwacznie skadrowane, przypadkowe... Ale on robi zdjęcia tego, co widzi, co dla niego ważne, na czym skupia uwagę. Te zdjęcia - to świat z perspektywy dziecka, świat jego oczami. To świat bardzo, bardzo różny od naszego. Te zdjęcia dają do myślenia, więc chyba są sztuką. Może to fotograficzna art brut? :-) Zapraszam!








Seria "mama doi kozę"




Seria "robimy kolację prababci"




Myślę, że ciąg dalszy nastąpi :-)

niedziela, 17 sierpnia 2014

Owsianka

Rondelek odpowiedni, beżowy z rączką, jedyny słuszny w pogotowiu trzymać będziesz.
Rondelek na gazie postawisz, odmierzysz niecały kubek wody i do rondelka wlejesz.
Kubek musi być z Kubusiem Puchatkiem i obtłuczonym uszkiem. Innych kubków używać nie będziesz.
Z półki weźmiesz drugi od prawej pojemnik. Innych pojemników tykać nie będziesz, albowiem niewłaściwa jest ich zawartość. Drugi pojemnik od prawej musi zawierać płatki owsiane.
Nie będziesz wsypywać do pojemnika drugiego od prawej oszukańczej zawartości, płatków jęczmiennych, orkiszowych, jaglanych bądź zmieszanych, albowiem bluźnierstwo twoje wykryte zostanie i sprawiedliwość cię dosiegnie.

Pojemnik odkręcisz tylko troszkę, aby mała rączka sprawnie otworzyć go mogła i trzymała pokrywkę, podczas gdy odmierzysz dwie garście płatków owsianych. Następnie pozwolisz małej rączce zakręcić pojemnik i dopiero wtedy odstawisz go na półkę, ale zapytasz wcześniej, gdzie ma stać, aby rączka mała palcem wysuniętym pokazać mogła.

A wszystkie te czynności jedną ręką robić będziesz, albowiem bóstwo twoje na rękach trzymać musisz, aby śledziło rytuału prawidłowość. 

Gotującą się owsiankę przez kilka minut mieszać będziesz, aby nie przywarła. Okrzyków niecierpliwości słuchać będziesz. 

Z szafki głęboki talerz wyjmiesz. Z niewiadomych przyczyn tu panuje dowolność, talerz może być biały albo żółty, ścisłych wskazówek nie pozostawiono. Zawartość rondelka do talerza przełożysz, a jednej ręki wciąż używać będziesz. I strzeż się, jeśli szafkę z talerzami otwartą pozostawisz, albowiem bóstwo twoje błędów nie wybacza.

Szufladę ze sztućcami otworzysz, bóstwu do rączki podasz jedną łyżeczkę plastikową i jedną metalową, a sama metalową do karmienia weźmiesz. Plastikowa łyżeczka musi mieć kolor różowy, albowiem różowy jest kolorem właściwym. Zielony jest kolorem niewłaściwym. I strzeż się, jeśli szufladę otwartą pozostawisz.

Kiedy bóstwo już w foteliku siedzi łyżeczki dzierżąc, formułę rytualną wypowiesz "i co jeszcze?", na co bóstwo słoik ci wskaże, w którym słodka galaretka porzeczkowa się znajduje, i tejże do owsianki dolejesz dość obficie.

A jeśli rytuału nie dopełniłaś, biada ci, albowiem ofiara nie będzie przyjęta. A jeśli rytuał prawidłowo wypełniony został, bóstwo otwierać dziób będzie z okrzykiem "am" i radość wypełni serce matki, albowiem bóstwo jedzące wielkim jest błogosławieństwem, Morfologia jego prawidłową pozostaje i Centyle są jego udziałem.

...

:-)

Kiedyś sądzono, że dzieci muszą mieć rytuały. Teraz chyba uważa się, że są różne dzieci. Jedne lubią rytuały, dla innych rytuały są koszmarem i utrudnieniem. Są też najwyraźniej takie, dla których - przynajmniej na pewnym etapie rozwoju - rytuał to podstawa poczucia bezpieczeństwa, być albo nie być, element niezbędny do funkcjonowania, niemal fizjologiczna konieczność. Mam takie jedno w domu :-)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Po burzy

Plan był taki, że tata kładzie Tyma na popołudniową drzemkę, a my idziemy sprawdzić, czy w lesie są grzyby. Ale ledwo zdążyliśmy dojść przez przeorane pole do pierwszej drogi, na horyzoncie objawiła się wielka czarna chmura, a z oddali usłyszeliśmy grzmoty. Odwiedziliśmy więc już tylko znajome krzaczki z mirabelkami, schowaliśmy kozę i w ostatniej chwili wróciliśmy do domu - bo chmura zbliżała się szybko.

Błyskało, grzmiało, wiało, deszcz uderzał o szyby, płynął rzeką po ulicy za oknem. Zgasły światła, wyłączył się komputer, zniknęła woda w kranie... A potem burza minęła, na niebie pokazała się tęcza i wyszliśmy. 

Podwórko było pełne wspaniałych kałuż pełnych ciepłej, pachnącej wody :-)




...która wkrótce zamieniła się w błoto :-)



Potem okazało się, że po kilku przebiegach z kaloszy trzeba wylewać wodę, więc zdjął kalosze. 


Potem... potem to ja zdjęłam buty. I odłożyłam aparat.
I tak naprawdę to wtedy zaczęło się największe szaleństwo :-)

A potem... potem było trudniej. Też tak macie, że prawie każda zabawa, szczególnie taka dzika, zwariowana, kończy się eskalacją i łatwo prowadzi do konfliktu? Biegamy po wodzie i błocie. Skaczemy. Jesteśmy mokrzy i brudni. Jest super! Ale nagle pojawia się pomysł, żeby wyrywać z błota kępy trawy i rzucać nimi. Protestuję, bo to wspólny trawnik, nie chcę żeby go niszczyć. No to pojawia się protest przeciw protestowi i rzucanie tymi kępami w mamę. Próbuję obrócić rzecz w zabawę, ale coraz mniej mi się to podoba. Maksymalnie pobudzone i rozchichotane dziecko, zakazana czynność, niszczenie, agresja, ja coraz bardziej wkurzona i bezsilna...

Na szczęście pojawił się tata i jakimś cudem rozładował sytuację. Poszli karmić kury czy coś w tym rodzaju. 

Woda w kranie wróciła dopiero kiedy (brudne) dzieci już spały :-)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Dynie i ziemniaki

O permakulturze, a dokładnie o glebie w permakulturze pisałam tutaj.
Tymczasem minęła wiosna i lato, a nasze permakulturowe warzywa wydały plon.
Na grządce podniesionej pięknie rosną dynie, cukinie i patisony. Kapustne udały się tak sobie, ale to raczej przez ślimaki.


Tymczasem obok naszej pierwszej grządki wyrosła druga. Trzeba ją tylko napełnić, przez zimę odpocznie i będzie jak znalazł na nowe warzywa. W przyszłym roku to tutaj będą dyniowate, a na pierwszej dla odmiany coś innego. Może pomidory, może coś jeszcze.


A co z ziemniakami? Wiosną zakopałam je w "biomasie" z liści, gałązek, słomy i siana. W międzyczasie dwa razy dościelałam dość dużą ilością zwiędniętej trawy z kosiarki i trochę zmokniętym sianem. Teraz wygląda to tak:


Niektóre pędy jeszcze żyją - tych nie ruszam, ziemniaki pod spodem jeszcze rosną. Trzymają się zdecydowanie dłużej niż sadzone w tym samym czasie ziemniaki "tradycyjne". Niektóre łęty już obumarły...


...a pod spodem... :-)



To działa :-) Bez łopaty, kopania, przekopywania, okopywania... A ile tam życia! Dżdżownice, wije, pająki, ślimaki, jakieś larwy, poczwarki, chrząszcze, a to tylko te widoczne od razu gołym okiem. Próchnica pod ściółką żyje, aż się rusza. Wygrzebiemy z niej ziemniaki, dołożymy jesienią jeszcze trochę i w przyszłym roku będzie pracować dla nas dalej. 

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Po deszczu

Po deszczu wychodzi słońce. Po burzowym popołudniu udało nam się jeszcze wyjść na chwilę.


Rano po polach jeździł fascynujący traktor z wielkimi widłami, którymi ładował baloty na przyczepę. Na szczęście kilka jeszcze zostawił.


"Tymo, to jest ślimak. Ślimaki mają klej. Ślimaków nie wolno rozdeptywać!" 


Przymiotno białe, obcy gatunek pochodzący z Ameryki Północnej, to jeden z najpospolitszych chwastów w naszym ogrodzie. Jest w sumie ładne, ale bardzo ekspansywne. Na szczęście bardzo lubi je koza, więc wykorzystujemy je jako roślinę paszową :-)



A w naszym oczku wodnym...


"Mama, ja chcę hodować te rozwielitki. Ja chcę hodować jakieś zwierzątko. Ja będę je karmił." Zaczyna się... ;-)


"Weźmiemy je do domu i pokażemy tacie..."


Jutro o efektach naszej permakulturowej uprawy :-)