poniedziałek, 22 lipca 2013

Częste mycie...

...skraca życie. Tak mówią. A może to prawda?

Patrzę na półki sklepowe w markecie uginające się pod ciężarem płynów do kąpieli, żeli pod prysznic, balsamów, szamponów, odżywek, pianek, kremów, mydełek, mleczek, toników, peelingów, dezodorantów i czego tam jeszcze. Myślę sobie, że w ciągu kilku miesięcy zawartość tych wszystkich opakowań znajdzie się w naszych rzekach, jeziorach i glebach. A opakowania - w najlepszym wypadku w kontenerze na plastik. Albo po prostu na śmietniku.

Ale zanieczyszczenie środowiska to tylko część problemu. Nigdy w długiej historii ludzkości nasza skóra, włosy, nasze ciała nie były narażone na takie dawki syntetycznych środków chemicznych, przede wszystkim detergentów (mydła, żele pod prysznic, szampony...), ale też wielu innych substancji (przeciętny kosmetyk ma 30-40 składników), działających codziennie, regularnie, wcieranych, nakładanych, wklepywanych. Owszem, są testowane - na zwierzętach, na hodowlach tkankowych albo na ludziach, ale przecież testy dotyczą jednego konkretnego kosmetyku lub jednego składnika i trwają maksymalnie kilka tygodni. Nikt nie wie, jaki efekt daje zmasowana ekspozycja na wiele działających razem substancji, przez kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat... Część działa na powierzchni skóry, wpływając na pracę gruczołów, florę bakteryjną, odczyn naskórka i tak dalej, część wnika głębiej (te reklamowane są jako lepsze) i nikt nie wie, gdzie wędrują, gdzie się odkładają, z czym wchodzą w reakcje, jak reagują między sobą nawzajem i jakie będą tego skutki. Jesteśmy pokoleniem eksperymentalnym. Nawet jeden gorący prysznic w ciągu dnia to już dla naszej skóry zupełna nowość, biorąc pod uwagę całą historię gatunku - nasza skóra zupełnie nie jest do czegoś takiego przystosowana.

Oczywiście nie chodzi o to, żeby od dziś się nie myć, śmierdzieć i z nietoperzem wplątanym w przetłuszczone kołtuny uciec do lasu. Prawidłowe nawyki higieniczne to jedna z najważniejszych zdobyczy cywilizacyjnych, zwykłe mycie rąk powstrzymało rozwój wielu poważnych, często śmiertelnych chorób. Mycie jest ważne i potrzebne. Przyjemny lub neutralny zapach ciała to standard w naszej części świata. Nie warto z tego rezygnować. Ale czy rzeczywiście potrzebujemy tego wszystkiego, w takich ilościach?

Kiedy byłam mała, włosy myło się raz na tydzień. Po tygodniu pachniały czasem trochę nieświeżo, ale nie były tłuste. Teraz włosy myje się codziennie, a po dwóch czy trzech dniach bez mycia zwisają już przetłuszczone strąki, a skóra swędzi. Skóra przyzwyczajona do ciągłego stosowania detergentu wytwarza kilkakrotnie więcej sebum. Czytałam kiedyś wywiad z panią ginekolog ze starszego pokolenia, która zalecała podmywanie się samą wodą. Komentarze nie pozostawiały na niej suchej nitki. Przecież bez reklamowanego żelu do higieny intymnej z kwasem mlekowym wszystko zaraz będzie swędzieć, brzydko pachnieć i ogólnie poczujemy się okropnie nieświeżo. Owszem - przez pierwszy tydzień tak będzie, może trochę dłużej. A potem skóra odzyska równowagę i mycie zwykłą wodą będzie już wystarczało. 

Tutaj o myciu włosów wodą i sodą :-) Warto spróbować. Ja w tym momencie odzwyczajam włosy od częstych spotkań z detergentem i myję szamponem dla niemowląt z dodatkiem wywaru z rumianku lub rozmarynu - raz na tydzień. Za to codziennie dokładnie szczotkuję. I już wiem, że nie muszę ich obcinać (taki miałam plan po ciąży), bo z tygodnia na tydzień są coraz mocniejsze i piękniejsze. Po kilku dniach pachną... mną. Nie jest to nieprzyjemny zapach.

Nic tak nie oczyszcza i nie nawilża twarzy, jak czysta woda - tylko nie można jej wycierać. Jeśli skóra nadal wydaje się tłusta i nieświeża, czekam chwilę i spłukuję jeszcze raz. Aż do skutku. I pozwalam skórze wyschnąć. Część wilgoci wnika w skórę i nawilża ją lepiej niż najdroższy krem nawilżający. Jeśli po myciu skóra wydaje się za sucha (często tak miałam zimą), może wystarczy zwalczyć pokusę posmarowania jej kremem i poczekać godzinę czy dwie. Skóra sama natłuści się i nawilży, jeśli nie próbujemy jej w tym zastępować.

Brzmi to trochę jak herezje, ale namawiam do własnych prób. Woda, soda, niewielka ilość mydła i szamponu (abo i nie), zioła, naturalne oleje, kosmetyki robione w domu z tego, co pod ręką w lodówce i spiżarni... Można różnie. Bo im więcej kupujesz, tym więcej musisz kupować. Tak to działa - i to jeszcze jeden powód.

18 komentarzy:

  1. Oj nieprawda. W czasach gdy myło się włosy raz na tydzień, czyli jak miałam 7 lat na przykład, kończyło się to tłustymi brudnymi włosami przez pół tygodnia. Tylko ludziom to nie przeszkadzało, bo wszyscy tak samo brudni chodzili. Kiedyś miałam etap natury, szybko wyszło, że moje włosy wyglądają okropnie. Tylko ziołowe napary jako odżywki się sprawdzały, reszta przy z natury tłustych włosach może się schować. Co nie oznacza, że używam multum dupereli. Zwykły szampon mi wystarcza, do mycia żel i mydło. I nie wiem jaką masz skórę, ale mojej woda z kranu nie służy. Twarzy w ogóle nie myję kranówą, bo mi inaczej skóra złazi, choćbym nie używała mydła. Za to dobrze sprawdzają się nawilżane chusteczki, te same co od pupy niemowlaków. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym nie dzieliła łazienki z teściami było by w niej tylko mydło i ewentualnie jakiś proszek. Na dzień dzisiejszy cała łazienka zawalona jest plastikami: pełno żeli pod prysznic, płynów do płukania, płynów do prania, jest proszek do wybielania, pełno kramów, dezodorantów i innych gratów dawno przeterminowanych. My włosy myjemy szarym mydłem już od może dobrych 3 lat. Włosy po umyciu są jak siano, ale płuczę je w wodzie z cytryną - pięknie się rozczesują, nie przetłuszczają się (mogę spokojnie żyć tydzień bez mycia głowy), nie mam łupieżu, nie rozdwajają mi się końcówki. Mam długie włosy i bez cytryny połamałabym wszystkie szczotki i grzebienie. Zęby myjemy albo popiołem z brzozy bo wprowadza zasadowy odczyn i wybiela zęby, albo w najgorszym wypadku szarym mydłem :-). Wolę zęby myć tym niż jakimś słodkim gó*nem ze sklepu. Nie mam na razie nic zamiast proszku do prania. Próbowałam tych dziwnych łupinek orzechów indyjskich, ale efekt nie specjalnie mnie zadowolił, próbowałam też szarego mydła, ale dość spore ilości schodzą go na pranie...coś się wymyśli. O higienę owszem trzeba dbać, ale po co wcierać w siebie te całe chemiczne świństwo? Najgorsze moim zdaniem są farby do włosów. Smród jest niemożliwy i to wszystko ma bezpośredni kontakt z naszą głową! Kiedyś farbowałam, ale przestałam i od razu zrobiłam się mądrzejsza ;-P. Kremy do twarzy i do ciała to też nic dobrego, lepiej namieszać sobie coś naturalnego :-). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. lavinka, może to nie tylko od twarzy zależy, ale też od wody. My mamy niezłą wodę i od lat myję twarz wyłącznie wodą, tylko niedawno wpadłam na to, żeby jej nie wycierać, to się nie przesusza. Cerę mam mieszaną. A tych chusteczek nie cierpię i nawet do pupy niemowlaka używam tylko wyjątkowo, gdzieś w plenerze :-) zawsze mam wrażenie, że jestem po nich jeszcze brudniejsza niż przed :-P ale kwestia gustu.

    ola, do prania polecam szare mydło + soda. Długi czas tak prałam. Teraz akurat jadę na proszku Biały Jeleń, ale chyba niedługo wrócę do tego zestawu. Sprawdza się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj te wszystkie chusteczki dla dzieci w składzie tez mają niefajne rzeczy. Unikam, jak mogę ;-) A szare mydło używam z Syrii, pewnie wiele z Was słyszało, ale jest warte swojej ceny. Kupuję wersje dla całej rodziny z 20% zawartością oleju laurowego. Biały Jeleń tez w płynie ma SLS a szare mydło nie jest już tym szarym mydłem z PRL.

      Usuń
  4. nie mowie nikomu o tym, ze moje dzieci sa kapane raz na tydzien, chyba by mnie na banicje skazano... jak bym dodala, ze do roku ich skora nie znala mydla, to by mnie jako wiedzme i brudasa na stosie spalili. Do twarzy uzywam kremow dla dzieci, sama kapie sie najwyzej co trzeci dzien, bo inaczej skora przesusza mi sie tragicznie. Zwykle mycie miejsc" strategicznych" co rano i co wieczor w zupelnosci mi wystarcza.
    A reklamy robia wszystkim wode z mozgu wmawiajac, ze jesli nie pachniemy jak fabryka chemikaliow to fuj, brzydko....

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tez nie rozumiem takiej nagonki na mycie się wodą... to chemiczne detergenty niszczą nam płaszcz lipidowy i szkodzą a nie woda, która w naszym kraju nie jest złej jakości. Mam natomiast uwagę co do zostawiania wody do wyschnięcia na skórze... to nie nawilża tylko wysusza skórę, bo nadmiar wody odparowuje nam z naskórka ;-( najlepiej na jeszcze wilgotna skórę nałożyć odrobinę czystego olejku roślinnego zamiast kremu z parafiną i mamy efekt naturalnego kremu na twarzy. Olej zamknie wodę w skórze i zapobiega jej utracie. Polecam ciekawe przepisy na domowe kosmetyki na blogu kosmetykinaturalne.org.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, nie, nie! To po prostu średniowiecze! nie jestem zwolennicznką stosowania datergentów w nadmiarze ale jak tak czytam te wypowiedzi to o zgrozo!

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, "o zgrozo" wołają tylko ci, co o tym czytali, ale nigdy nie spróbowali. Wiem, bo jestem najlepszym przykładem takiej (już byłej) "ozgrozianki". Mam prawie 40 lat. Urodziłam się w dużym mieście, przez prawie 20 lat pracowałam w biurze. Włosy farbowałam, myłam je co drugi dzień. Parę lat temu w USA była moda (głównie wśród celebrytów) na niemycie włosów tygodniami. Kiedy o tym przeczytałam, pomyślałam - "znów jakaś chora moda, czego te ludzie z nudów nie wymyślą" ;)
    Tymczasem zaszumiało, zawiało... I trzy lata temu kupiliśmy z małżonkiem bardzo stary dom w środku lasu :) I z biegiem czasu, kroczek po kroczku, sami zaczęliśmy odkrywać "cuda natury", również na własnej skórze - dosłownie. Z racji tego, że na ciepłą wodę w lesie to sobie trzeba zasłużyć (narąbać drew, napalić w piecu), to i skończyły się długie "namaczanki" w parujących roztworach pachnącej chemii, a zaczęły krótkie prysznice przy wtórze szczękających zębów (zimno w tej naszej łazience), a po jakimś czasie i one odeszły do lamusa na rzecz krótkich "przemywanek" miejsc niepoprawnych politycznie ;) Najpierw ze zgrozą myśleliśmy o sobie "ale z nas brudasy". Później zaczęliśmy zauważać, a zasadniczo - ja zaczęłam zauważać, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz użyłam kremu nawilżającego do policzków, a toniku wysuszającego do tłustych partii twarzy. Do dziś na półce stoi nierozpakowany krem jaśminowy, czy jakiś taki, bez którego nie wyjechałabym kiedyś z domu nawet na jeden dzień. Włosów już nie farbuję - smród farby w lesie to dopiero zgroza i świętokradztwo :D Przeczekałam trudny okres "tęczowych pasemek poziomych" i dzisiaj mam swoje, kasztanowe pióra, z lekką nutą siwizny - dodaje mi powagi i autorytetu ;) Do mycia rąk używam mydła za 2 złote, do prania "płynu do prania" (za to piorę raz w miesiącu, nie raz na tydzień), do włosów zwykłego szamponu z rzepą czy inną cebulą, i... podobno wyglądam na 30 lat, nie 40. I naprawdę nie śmierdzę. Owszem, wciąż używam dezodorantu, bo w pracy sam stres powoduje czasem nadmierną potliwość, ale moja skóra lepiej teraz oddycha, gdy odpadł z niej pancerz balsamów, mleczek, masek, wosków, pudrów (przestałam się malować po 20-stu latach codziennego remontowania elewacji), lotionów, toników, wód termalnych i innych idiotycznych wynalazków dwudziestego wieku. A lakier do paznokci? Ostatni raz użyłam go dwa lata temu, do wymalowania uśmiechu na twarzy własnoręcznie zbudowanego stracha na wróble :)
    Przy okazji pozdrawiam Autorkę Bloga - ten blog byłby niezłą książką, chętnie kupiłabym ją w twardej okładce dla siostry na urodziny :)
    Och, i w przyszłym roku też planujemy kupić kozę i dorobić się kur - tak właśnie trafiłam na Pani bloga - szukając informacji o kozach :D

    Anna Myszewska

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za ten wpis :-) Powodzenia z kozami i kurami, warto :-) Patrzę teraz na datę tego posta, 22 lipca, od tamtej pory wzięłam się za swoje włosy, najpierw myłam raz na tydzień szamponem dla niemowląt, a potem poszłam o krok dalej - od kilku tygodni myję 1-2 razy w tygodniu sodą :-) potem płuczę wodą z sokiem z cytryny. Rewelacja! Nigdy nie miałam tak pięknych włosów, świetnie się układają, no i są czyste. Polecam niedowiarkom, tylko trzeba się odważyć. Napiszę o tym więcej potem. Dezodorantu używam też tylko w sytuacjach zawodowych spotkań z ludźmi, bo pot "stresowy" u mnie faktycznie śmierdzi (wysiłkowy nie), na szczęście nie częściej niż raz w tygodniu. Muszę o tym wszystkim napisać więcej...

    OdpowiedzUsuń
  9. A to widzę, że nie ja jedna jestem,,dziwaczką" bo używam minimum kosmetyków typu chemii. I tak nie używam od lat kremów bo wolę ziołowe toniki, balsamy też odrzuciłam na rzecz oliwy z ziołami ostatnio z nagietkiem, peelingi robię cukrowe, kawowe lub z soli a włosów nie farbuję choć już młoda nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziewczęta, dezodoranty możecie również zastąpić sodą. Robię tak od ponad 2 lat. Najpierw próbowałam z ałunem, ale nie był aż tak bardzo skuteczny przy wysokich temperaturach. Natomiast soda - istne cudo, tylko trzeba się przyzwyczaić, że nie bziugasz sobie pod pachą aerozolem czy innym fafkulcem tylko mokrą paszkę posypujesz proszkiem. Przetestowana w upałach i zimą, w nerwowych sytuacjach i publicznych wystąpieniach - żaden antyperspirant nigdy nie działał aż tak dobrze jak soda. (pomijam już kwestię neurotoksycznego aluminium, które wchłania się w newralgicznych okolicach węzłów chłonnych pod pachami).
    Soda rewelacyjnie pochłania zapach potu i redukuje jego sekrecję. Sprawdźcie same.
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja po prostu nie mam wyboru: moja skóra nie toleruje już ani kropli chemii więcej - szampon, płyny do mycia, do naczyń, do prania, o kremach, czy tuszach do rzęs nawet nie wspomnę, bo zalewam się potokiem łez! Natura powiedziała: NIE. No i radzę sobie od dawna bez tego. Jest ałun w sztyfcie zamiast antyperspirantu, biała glinka do zębów, kule piorące, soda, boraks do kuchni i łazienki, ocet jabłkowy lub cytryna do ciała, masła i oleje roślinne zamiast kremów, a chna zamiast farby. Mydło, potwierdzam z Syrii - świetne i do wszystkiego, do włosów też. Nie mam wątpliwości, z te trucizny do "pielęgnacji" i "higieny" bardzo mi szkodziły. Pozdrawiam wszystkich zdrowych na ciele i duchu :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Same Panie, to słowo od płci "brzydkiej", zwłaszcza w temacie higieny ;)
    W moim przypadku przejście na alternatywne środki czystości i higieny, krok po kroku, rozpoczęło się 2 lata temu (początek 2012).. i na dzień dzisiejszy:
    1. Szampon - brak. Soda, cytryna, eko-mydło
    2. Ciało - eko-mydło z kroplą jakiegoś zapachu, sól morska do kąpieli, woda utleniona (kilka buteleczek do wanny i mamy tleno-terapię), chlorek magnezu (suplementacja)
    3. Zęby - soda oczyszczona z wodą utlenioną, olej kokosowy, kropla olejku eterycznego, ewentualnie pasta - odkryłem niedrogą pastę bez fluoru, niestety z SLS w składzie (Rebi-Dental w Kaufladzie, około 3 złote)
    4. Kosmetyk - głównie olej kokosowy, do całego ciała, czasem oliwa z oliwek. Gdy unormowało się produkowanie sebum przez skórę, olej kokosowy przestał doskwierać.
    5. Pachy - wyłącznie plaster cytryny. Nie ma nic tańszego, prostszego i bardziej genialnego!

    6. Pranie + mydło - jakiś czas temu pojawiła się polska firma eko: Cleaneco. Za grosze mają całkiem fajne produkty (litr mydła chyba za około 6 złotych). Nadal testuję.. skóra na mydło reaguje ok, czyli nie reaguje i jest dobrą bazą do innych kosmetyków. Co do prania nigdy nie miałem szczególnych wymagań. To cleaneco pachnie przyjemnie. Płynu zmiękczającego nie stosuję. Octu zaniechałem. Do białego tylko torebka sody.
    7. Zmywanie - na razie porażka, wróciłem do białego jelenia. Zmywarka - powrót do sklepowych prochów. Zrobiłem raz eko tabletki z octu, sody kalcynowanej i jeszcze jakich cudów i coś potwornego. Wszystko białe wewnątrz. Musiały polecieć później 2 cykle, żeby ten osad usunąć.

    Tak więc.. kokos, cytryna, soda, ocet, kwasek cytrynowy, woda utleniona, woda.

    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  13. Zaglądasz do starych wpisów? :)
    Same inspiracje! Mam więcej lat za sobą takiego nieprzemyślanego działania na własnej skórze niż większość tutaj , ale i tak próbuję. I nie pomalutku a zdecydowanie.
    Albo masz, Marta, rację, albo zdolność przekonywania... , albo jedno i drugie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ok, to teraz ja. Brudas. Przyznam się szczerze, że myć się po prostu nie lubię. Bez żadnych filozoficznych czy ekologicznych motywacji. Czesać się nie lubię. Myć zębów nie lubię. Minimalistką jestem w tym temacie. Pani Kura ma rację, że wcale nie trzeba tak często i tak dużo. Kiedyś, kiedy maiłam baardzo długie i obfite dredy, regularnie przeprowadzałam eksperyment - ile da się wytrzymać bez mycia włosów. Myślę, że mój rekord wynosił około 2 miesięcy. A wyniesione wrażenia; po tygodniu skóra swędzi, ale im dalej w czas, tym mniej. Nie stwierdzono też nieprzyjemnych zapachów.
    Pozdrawiam gospodynię tego bloga, chyba zacznę tu bywać częściej, bo warto.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja zacząłem myć teraz szarym mydłem i płukanka z octem jabłkowym. Przez ponad rok moje włosy stawały się słabe i wypadające. Po jakimś czasie owszem wypadały po mydle ale wnioskuje, że tylko te słabe po poprzednim myciu głowy szamponami wypadają. Co widzę to przy grzywce są mniejsze włosy. Czy nowe rosną? Dobrze by było. Chce zaznaczyć, że faceci mają testosterot który w groźnej odmianie właśnie wywołuje łysienie a dodając śrdoki w szamponach, które tworza taką powłokę "sylikonową" gdzie łuj się gromadzi i testosteron mamy piekny miks łysienia :) Dodatkowo po mydle mniej myję głowę i mniej mi się tłuszczą. Zawsze były tłuste na drugi dzień po umyciu. Teraz po szarym mydle mam nawet 3-4 dni ładne ;)

    Pasty też się pozbyłem i szczoteczki i używam Miswaka :) Robią m isię ładne i zdrowe zęby bez fluoru i innych składników w pastach :)

    OdpowiedzUsuń