niedziela, 26 marca 2017

Miseczka krasnoludka

Wybraliśmy się dzisiaj do leśnego stawku na granicy. Granicy już właściwie nie ma - jest ukryty w lesie wał, po którym biegnie granica województwa, ale kiedyś biegła granica Polski (Kosieczyn był już w Niemczech). Stawku już nie ma - jako dziecko z rodzicami obserwowałam w nim żaby, teraz jest już tylko wilgotne zagłębienie, w którym lubią pobuchtować dziki.

Planowałam nazbierać trochę pokrzyw na obiad, ale nie spodziewałam się takich skarbów.


Czarka szkarłatna to grzyb, który jeszcze niedawno był u nas pod ochroną. Nie pojawia się, jak większość znanych nam jadalnych grzybów, latem i jesienią, ale wczesną wiosną, czasem nawet zimą. Czarki nie są duże (2-5 cm), rosną na butwiejącym, ukrytym już pod ziemią drewnie w żyznych, ciepłych lasach liściastych. Są jadalne, choć niewiele osób je zna. I mają obłędny kolor.

Czarki, choć już nie chronione, są dość rzadkie. Zwykle widywałam je po kilka i nie zbierałam, nie chcąc niszczyć stanowiska. Ale dziś koło (byłego) stawku przy (byłej) granicy spotkałam takie ilości czarek szkarłatnych, że mogłam bez wyrzutów sumienia nazbierać ilość nadającą się na niedzielny obiad. Były ich tam setki - cały zagajnik (robinia, bez czarny) upstrzony był czerwonymi plamkami.



Oczywiście nazbieraliśmy nie tylko grzybów. Wróciliśmy również z całą torbą młodej pokrzywy i leśnym szczypiorkiem.

 


Tak wyglądały czarki po oczyszczeniu z mchu i ziemi.


A tak już w niedzielnym obiedzie, podduszone na maśle z cebulką.




 Czarka jest smaczna, dość zwarta, ma łagodny smak grzybowy. Podobno można ją też jeść na surowo - myślę, że nieźle wyglądałaby z sałatą, choć to już pewnie ostatni wysyp z tym roku. Kusi mnie, żeby pojechać jeszcze raz w okolice stawku na granicy... i spróbować czarki marynowanej :-)

Edit: marynowane czarki już stygną w słoikach, a ja przeglądam internet i znajduję w nim opinie, że czarek zbierać i jeść nie warto, bo 1. małe, 2. bez smaku. Zupełnie się nie zgadzam - wcale nie są takie małe (kurki też są dość małe, a wszyscy zbierają), a smak jak najbardziej mają - nie jakiś bardzo zdecydowany, ale przyjemny, grzybowy. I ciekawą, lekko twardawą konsystencję. Oczywiście nie chodzi o to, żeby tego rzadkiego grzyba wydrapywać z każdego stanowiska co do okruszka, ale jeśli ktoś będzie miał takie szczęście jak jak dzisiaj i trafi na duży wysyp - naprawdę warto!

środa, 8 marca 2017

8 marca

Myślę o Dniu Kobiet i o Manifach. Oglądam filmiki, zdjęcia, czytam hasła.
I mam wrażenie, że my robimy to wszystko jakoś tak od dupy strony.

Domagamy się równych płac, a potem wydajemy nasze pieniądze na ciuchy szyte przez kobiety pracujące za grosze w nieludzkich warunkach po drugiej stronie globu (albo i po sąsiedzku). Wydajemy je na kosmetyki, których produkcja zatruwa wodę i kobiety na innym kontynencie muszą nosić ją kilometrami. Wydajemy je na olej palmowy, a matka orangutan, nasza najbliższa krewna, ucieka z dzieckiem przed pożarem w dymie z płonących torfowisk. Wydajemy na mięso, sery, mleko, jajka, a matka krowa umiera z rozpaczy za utraconym dzieckiem. Wydajemy na gadżety, a kopalnie rzadkich metali zajmują kolejne tereny pod uprawę, kolejne pola, na których pracują kobiety, są zasypywane hałdami naszych śmieci. Wydajemy, pompując w atmosferę dwutlenek węgla, a oto jakaś kobieta opuszcza wyspę, którą zalewa ocean, ucieka przed suszą, głodem i bombardowaniem, płynie dziurawą, przepełnioną łódką przez niespokojne morze, wędruje w poszukiwaniu jakiejkolwiek przyszłości do nieprzyjaznych, ale jednak chwilowo bardziej bezpiecznych krain.

Nidgy, nigdy nie będzie równości, jeśli będziemy ją opierać na wyzysku ludzkości, zwierząt, ekosystemów, planety. Nie wierzę, że równość idzie z góry. Jeśli wyrównujemy w jednym miejscu, a w pozostałych nic się przez to nie zmienia albo jest gorzej, to jest sztuczny twór, wydmuszka, tani chwyt, gra pozorów. Jeżeli nasze prawa ograniczają prawa innych, to są nietrwałe jak dmuchawiec. Nigdy nie będzie równości między kobietami i mężczyznami, dopóki traktujemy innych ludzi jak zwierzęta, a zwierzęta jak rzeczy, dopóki niszczymy naszą jedyną planetę, Matkę Ziemię. Równość zaczyna się od korzeni. Od szacunku dla noworodka, dla bezdomnego kota, dla mrówki i kiełkującego nasionka klonu... dla budzącej się gleby i śródpolnej gruszy.

Nie, nie oznacza to, że mamy siedzieć cicho.