piątek, 30 sierpnia 2013

Dynia i dziecko, dziecko i dynia

Najpierw poszliśmy do ogrodu poszukać największej. Tymo zasnął w wózku, więc mieliśmy czas tylko dla siebie. I dla dyni. Ta jest duża? Nieee, mała. Za mała. Jeszcze musi urosnąć. A ta jest duża? Duża, ale znajdziemy jeszcze większą. Wreszcie znaleźliśmy - i nie było wątpliwości, że to jest właśnie dynia, którą zaraz zerwiemy. Okazało się, że to nie takie proste, pobiegliśmy do szopy, poszukaliśmy odpowiedniego narzędzia - i udało się. 

Jaka ciężka! Stach nie daje rady jej podnieść, chociaż bardzo się stara. No to trzeba turlać. Turlamy, turlamy. Tam, gdzie jest pochyło, dynia toczy się sama, niekoniecznie w odpowiednim kierunku. Gonimy z krzykiem, łapiemy, wracaj, dynio, na ścieżkę. To nasuwa nam fajny pomysł - wtaszczymy ją na górkę piasku i będziemy patrzeć, jak się toczy w dół. Ale okazuje się, że znacznie ciekawsze jest pilnowanie, żeby dynia się nie stoczyła. Siedzenie na niej, bujanie się, rozglądanie się dookoła, nasłuchiwanie. Czy jak się siedzi na dyni, to więcej widać? Więcej słychać? Widać pola, widać kozę w sadzie, słychać traktor gdzieś daleko, ale go nie widać, nawet z dyni.

- Siedzę na dyni, przytulam do mamy, szumi drzewo... Mama, przytul razem z dynią...

Dynia jest żółta i ma białe paski. Z jednej strony jest jasnożółta, z drugiej prawie pomarańczowa. Co ma w środku? Nie widać, ale domyślamy się, że nasionka, bo już widzieliśmy przecież przekrojone dynie. Opowiadam, jak z nasionka wyrósł najpierw jeden listek, potem drugi, potem dużo dużo listków, potem kwiatek, pszczoła zapyliła kwiat i z kwiatka zrobiła się maleńka dynia, rosła, rosła, rosła... aż urosła wielka, z nasionkami w środku. I z nasionek wyrosną nowe dynie. Szukamy miejsca, szypułki, gdzie był kwiatek i odpadł. 

Stukamy w dynię. Najpierw jednym palcem - puk puk, potem kostkami palców, pięścią, dłońmi. Gramy na dyni jak na bębnie. 

Budzi się Tymo i przygląda się, co robimy.

Fajnie się siedzi w sierpniowym słońcu na górce piasku, bawimy się trochę kamykami, ale chyba czas się stąd ruszyć. Turlamy dynię w dół i dalej, ścieżką. Ciężka dynia, trudno się ją toczy. Ucieka nam pod szopę, pod stos drewna. Trochę już nudno. Stach zajmuje się jabłkami, których całe wiadro nazbieraliśmy wcześniej. Czas na Tymka. Jest zafascynowany dynią. Jaka ogromna! Wyciąga rączki, otwiera buzię, chciałby ją dotknąć, polizać... Kładę go na dyni, może się bujać delikatnie jak na piłce. Śmieje się, obejmuje dynię. Leżąc na dyni, łapie trawę, listki. Dotyka dyni bosymi stópkami. Początkowo ostrożnie, potem oswaja się. 

Przez ten czas żałuję trochę, że nie mam aparatu. Ale z aparatem nie byłoby tak fajnie, skupiałabym się na robieniu zdjęć, zamiast na dzieciach i dyni. Potem przychodzi A. i robi kilka fotek.







Wreszcie przyjechał odpowiedni sprzęt transportowy.


Chyba wiem, co jutro będzie na obiad :-)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Kilka zdjęć z Ujścia Warty

Koniec sierpnia, niedługo koniec sezonu, kończymy powoli prace nad planem ochrony Ujścia Warty...

Park Narodowy Ujście Warty to tak naprawdę rozległe dno rzeki. W niektórych miejscach woda zeszła dopiero kilka tygodni temu. Teraz pasą się tu krowy i konie, a na świeżym błocie rozwija się cenna roślinność namuliskowa - całe hektary mało znanych, chronionych przez Unię Europejską ekosystemów, dla których najważniejsza jest naturalna dynamika wód. Wśród namulisk srebrzą się łęgi wierzbowe.


Krowy to typowy element krajobrazu parku. Ważne, żeby nie rozpoczynać wypasu zbyt wcześnie ze względu na lęgi ptaków oraz żeby krów nie było zbyt dużo. Niestety widzieliśmy miejsca zupełnie zniszczone przez nadmierny wypas.



Koszenie łąk jest ważne i potrzebne, również dla ptaków. Ale zbyt ciężki sprzęt niszczy glebę i strukturę darni.


Ptaki są w PNUW najważniejsze, to dla nich utworzono początkowo rezerwat Słońsk, a potem park narodowy. Na zdjęciu stadko łysek, które zupełnie nie przejmowały się naszą obecnością i spokojnie żerowały na brzegu kanału. 


Ale Ujście Warty to nie tylko ptaki, to również cenne siedliska - chronione typy ekosystemów. Oprócz namulisk i łęgów, doskonale rozwijają się tu ziołorośla nadrzeczne, budowane przez wysokie, azotolubne byliny i pnącza, takie jak chmiel czy kielisznik. Wydają się pospolite, ale również one są zagrożone, m.in. przez inwazyjny gatunek - kolczurkę klapowaną. Ta dekoracyjna roślina o owocach przypominających ogórki łatwo rozprzestrzenia się z ogrodów i zarasta doliny rzek.


Na starorzeczach i kanałach kwitnie jeszcze grążel żółty.


A ten jasnozielony kożuch na Starej Warcie w Kostrzynie to salwinia pływająca - rzadka, chroniona paproć wodna. Przypłynęła tu z wysoką wodą z odrzańskich starorzeczy.


Na Polderze Północnym spotykamy łany biało kwitnącej selernicy. Buduje ona kolejne chronione siedlisko - zmiennowilgotne, zalewowe łąki selernicowe.


W rudziejących śmiałkowiskach zaczaił się lis.  


Na pierwszym planie pasą się sarny, na horyzoncie - wyniesiona krawędź doliny Warty. W powietrzu już wczesna jesień.



sobota, 17 sierpnia 2013

sierpień

moim ulubionym miesiącem jest sierpień

wychodzę rano chłodno jeszcze zimna rosa
na świeżo skoszonej trawie brzęczy kanka
na mleko pstrokate kury sfruwają przez okno
prosto w chmurę słonecznego piachu złotego ziarna

koza upiera się przy opadłych jabłkach podnoszę głowę
dokładnie w tym momencie gdy przepływają nad nami
cztery milczące żurawie nad przeoranym ścierniskiem
w równym szyku nad koronami drzew lecą w stronę doliny

koza tonie w białych baldachach dzikich marchwi
dzwoni łańcuchem chrupie włochate łodygi zielone liście

wracam przez ogród pęd dyni pełznie po pryzmie kompostu
rosną już żółte pomarańczowe prążkowane fasola
wisi w naręczach zielonych i fioletowych strąków

wśród gnijących śliwek usiadł motyl rusałka żałobnik
składa i rozkłada wiśniowe skrzydła przepasane kremową wstążką
słońce coraz wyżej idzie upał

moim ulubionym miesiącem jest sierpień
mówi o tym że dojrzałość jest dobra
że przemijanie jest piękne
że słodki jest koniec

2013

niedziela, 11 sierpnia 2013

Kolorowo

Kolorowo się zrobiło w ogrodzie i na stole.

Z ogrodu przyniosłam:
dużą cebulę
por
2 buraki
sporo marchewki
2 garście fasolki szparagowej (trochę grubej fioletowej, trochę cienkiej żółtej)
2 garście świeżej fasoli-ziaren
parę liści jarmużu
niedużą żółtą cukinię

Na dnie garnka rozgrzałam oliwę, wrzuciłam pokrojoną cebulę i por, pokrojone w krążki buraki i marchewkę, dusiłam przez chwilę, pomieszałam, na to fasolkę, grubo posiekany jarmuż, na sam wierzch cukinię - również w krążkach... Posoliłam, przykryłam pokrywką i tak się dusiło na malutkim ogniu, aż wszystkie warzywa zmiękły. Wtedy dodałam trochę zmielonego pieprzu i ostrożnie wymieszałam. Świeżych, ogrodowych warzyw nie trzeba za mocno przyprawiać, mają mocny, wyrazisty smak.

Osobno ugotowałam kaszę orkiszową i wymieszałam z warzywami.



Efekt był pyszny i kolorowy. Ale i tak nie zjedliśmy wszystkiego - danie było sycące. Jest tu wszystko, czego potrzeba: węglowodany, trochę tłuszczu i pełnowartościowe białko (strączkowe i zboża dopełniają się, jeśli chodzi o skład aminokwasów), prawie wszystkie witaminy (szczególnie z grupy B, w tym kwas foliowy, ale też A, C, K, E), sporo żelaza, magnezu, cynku...

A kiedy wieczorem nabraliśmy ochoty na coś dobrego do kanapek, wystarczyło zmiksować obiad ;-)


piątek, 2 sierpnia 2013

Laktoterroryzm

1-7 sierpnia to Światowy Tydzień Karmienia Piersią. A ja znów słyszę o laktoterroryzmie. Co to takiego? Chyba już wiem.

Laktoterroryzm to dystrybucja i promocja mleka modyfikowanego w miejscach, gdzie problemem jest zdobycie czystej wody i paliwa do jej przegotowania. Niemowlęta nie umierają tam z głodu, ale na śmiertelną biegunkę spowodowaną przez zanieczyszczoną wodę, niedokładnie umyte butelki i smoczki.  

Laktoterroryzm to pomoc humanitarna w postaci ton mleka modyfikowanego dla głodnych niemowląt. Bo w obozach dla uchodźców oraz na obszarach klęsk żywiołowych dzieci karmione sztucznie umierają kilkakrotnie częściej niż karmione piersią. Dostarczenie mleka modyfikowanego w takiej sytuacji zwiększa śmiertelność niemowląt, a nie zmniejsza. Zwiększają się też dochody koncernów promujących się na "dobroczynności".

Laktoterroryzm to dystrybucja mleka modyfikowanego w społeczeństwach, w których powszechny jest analfabetyzm, a większość matek nie potrafi przeczytać instrukcji na opakowaniu. Laktoterroryzm to również sprzedawanie lub rozdawanie mleka z etykietą w obcym, nieznanym języku. 

Laktoterroryzm to propagowanie mleka modyfikowanego jako profilaktyki HIV w krajach rozwijających się. Ryzyko zakażenia dziecka przy karmieniu wyłącznie piersią wynosi 5-20% (u matki nieleczonej, przy przyjmowaniu leków antyretrowirusowych nawet mniej niż 2%) i znacząco wzrasta przy karmieniu mieszanym (np. gdy matki nie stać na karmienie wyłącznie butelką). Ryzyko śmierci niemowlęcia z powodu biegunki przenoszonej przez brudną wodę do przygotowania mleka jest często dużo wyższe niż ryzyko zarażenia HIV.

Laktoterroryzm to sponsorowanie artykułów o karmieniu piersią przez firmy produkujące mleko modyfikowane (powszechne również w polskich czasopismach o dzieciach).

Laktoterroryzm to plakaty w przychodniach, szpitalach i poradniach, zapewniające, że "mleko mamy jest najlepsze, ale kiedy po 6 miesiącach przestaniesz karmić, wybierz najlepsze mleko firmy bla bla bla". 

Laktoterroryzm to powolne wpajanie całemu społeczeństwu, że karmienie piersią jest trudne, wymaga specjalnych akcesoriów i często się nie udaje, a w takich przypadkach jest jeden schemat działania - sztuczne mleko. Wpajanie lekarzom i położnym, że gdy dziecko przybiera na wadze inaczej niż w tabelkach, najlepszym lekarstwem jest sztuczne mleko. Wpajanie matkom, ojcom, babciom, przyjaciółkom, sąsiadkom, że mleka w piersi może być za mało, może być złej jakości i najlepszą na to radą jest mleko sztuczne.Nie ma większego wroga laktacji niż podkopywanie wiary we własny organizm, w swoją moc, w swoje możliwości wykarmienia dziecka. 

Całe sztaby specjalistów w ogromnych światowych korporacjach pracują codziennie nad tym, żeby Ci się nie udało karmić piersią albo żebyś karmiła krótko.  Ogromne pieniądze codziennie pompowane są w wytwarzanie w Tobie poczucia, że nie masz wyboru. Żebyś bała się o swoje dziecko, a jednocześnie czuła się winna, wyrodna i niedowartościowana - bo przecież chcesz dać dziecku to, co najlepsze. Nie ma lepszego gruntu pod reklamę.

I nie piszę tego po to, żeby dokopać karmiącym lub dokarmiającym butelką. Nie są w niczym gorsze od karmiących piersią. Piszę po to, żeby pokazać, jak ogromny biznes stoi za mlekiem modyfikowanym i jak bardzo może być szkodliwa jego promocja. To są ogromne pieniądze i ogromny zysk. Z karmienia piersią nie ma pieniędzy dla biznesu. Czy z tej perspektywy można nazwać terroryzmem nakłanianie matki przez położną, żeby jeszcze raz spróbowała przystawić dziecko do piersi, kampanię społeczną informującą o walorach naturalnego mleka, przekonywanie przez doradczynię, że prawie każda kobieta może karmić? Czy to właśnie to jest terroryzm? Mam czasem wrażenie, że to ledwo słyszalny pisk myszy w ogłuszającym biznesowym huku.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Kurczaki, jaja i koza

Dziś w ładnym popołudniowym świetle zrobiłam parę zdjęć kurczakom. Kuropatwiane umaszczenie jest świetnie maskujące - nie tylko nie widzą ich drapieżniki, ale też aparat ma problem z automatycznym złapaniem ostrości.

Kwoka i pięć zamaskowanych ninja:


Kurczak kroczący :-)
     

A kuku!


Wielki młot - świetne miejsce na odpoczynek!


Przy okazji "kurzego" newsa podzielę się ciekawymi danymi. Przeprowadzono badania nad zawartością różnych składników pokarmowych w jajkach z chowu przemysłowego oraz w jajkach od kur przebywających całe dnie na pastwisku, na słońcu i świeżym powietrzu. Okazuje się, że takie jajka mają mniej cholesterolu i nasyconych tłuszczy, za to dwa razy więcej kwasów omega-3, trzy razy więcej witaminy E oraz siedem razy więcej beta-karotenu. W jajkach od kur spacerujących po słońcu stwierdzono też od trzech do sześciu razy więcej witaminy D. W dzisiejszych dziwnych czasach podobno większość populacji cierpi na niedobór "słonecznej witaminy" - przede wszystkim przez unikanie słońca, ale może też ze względu na coraz gorszą żywność.

Ale nie samymi kurami żyje człowiek. Koza na marchwiowym pastwisku:


Czy ktoś wie, jak kozy bez rogów drapią się po plecach? ;-)