niedziela, 20 października 2013

Cuisine pauvre, czyli kasztany z kapustą

Kasztany, kasztany... kojarzą nad się z luksusem, wyszukanym, drogim składnikiem, tajemniczymi recepturami haute cuisine. Tymczasem tam, skąd pochodzą - w południowej i zachodniej Europie - kasztany to raczej tradycyjny składnik kuchni biednej. Mąkę kasztanową dodawano zapewne do chleba, gdy brakowało pszennej, a gotowane kasztany to typowe neapolitańskie danie wywodzące się właśnie z tzw. cucina povera. Coś w rodzaju szczawiu i mirabelek, zbieranych kiedyś przez biedne dzieci po rowach, a dziś - w postaci wykwintnej szczawiowej i ekologicznych przetworów - podbijających również salony ;-)

U nas jednak wciąż są niedostępne i drogie... ale czy na pewno? Oczywiście, jeśli chcemy jeść je np. w maju i kupujemy gotowe, obrane kasztany w puszce, to zapłacimy za nie sporo. Ale teraz jest kasztanowy sezon i jeśli nawet nie mamy w okolicy starego, zaniedbanego parku, w którym rosną zapomniane drzewa i tylko proszą, by pozbierać tony spadających kasztanów, to zawsze możemy zajrzeć na... allegro. Konkurencja jest duża, więc i ceny coraz bardziej przystępne. Pojawiają się też w warzywniakach. Ważne, żeby szukać ich w sezonie, czyli właśnie teraz - październik, listopad. Zuzanna lubi je tylko jesienią.

Danie, które dzisiaj przygotowałam na obiad, nosi wszelkie znamiona cuisine pauvre. Jednogarnkowe danie z głównym składnikiem - kapustą, kojarzącym się zdecydowanie z kuchnią kryzysową. A do tego - kasztany. Pasują doskonale. Proste, genialne i jesienne. Jedno z lepszych połączeń, jakie wymyśliłam. Gotowałam w kuchni na gazie, ale jedliśmy na dworze przy ognisku, wśród opadających liści i jabłek.

Kasztany z kapustą

300-400 g kasztanów
nieduża kapusta
2 cebule
kilka łyżek przecieru pomidorowego
sól, pieprz, kminek, majeranek
oliwa z oliwek

Kasztany ugotować i obrać. Ja zrobiłam to poprzedniego dnia.
Na dno garnka wlać oliwę, wrzucić pokrojone cebule, zrumienić, dodać pokrojoną kapustę i przyprawy.
Na koniec wrzucić kasztany i przecier pomidorowy (najlepiej świeży).

Smacznego :-)

piątek, 18 października 2013

Kasztany!

Oczywiście kasztany jadalne, czyli owoce kasztana Castanea sativa, czyli marony. Nie mylić z owocami kasztanowca, które nadają się do robienia ludzików i zwierzątek, noszenia w kieszeni, ale do jedzenia zupełnie nie.

Zawsze bardzo chciałam z nimi poeksperymentować, trafiało mi się po kilka lub kilkanaście nazbieranych w jakimś parku czy przywiezionych od kogoś. Znałam smak pieczonych w piekarniku, kiedyś w Paryżu kupiłyśmy z koleżankami torebkę pieczonych wśród węgielków, na ulicy. Ale wciąż było mi mało. Aż wreszcie w tym roku znalazłam sobie lokalnego dostawcę :-) i kupiłam pięć kilo. I wreszcie mogę kasztanowo poszaleć.

Kasztan jadalny to jeden z najważniejszych składników w diecie polecanej przez świętą Hildegardę. Kasztany to według Hildegardy lekarstwo na niemal wszystkie choroby i słabości, wzmacniają mózg, nerwy, wątrobę, śledzionę, serce... "Kasztany są pożywieniem o naturze bardzo ciepłej i z tej przyczyny posiadają wiele zalet, ponieważ usposabiają umiarkowanie" - pisze Święta. Próbuję wyobrazić sobie średniowieczną kuchnię... Ziemniaki pojawiły się w Europie dopiero 400 lat po śmierci Hildegardy, drugie tyle czasu zajęło ich upowszechnienie. Kasztany, bogate w skrobię, popularne w południowej i zachodniej Europie, były prawdopodobnie najbardziej "ziemniaczanym" składnikiem ówczesnej kuchni. Robiono z nich zupy, pieczono, gotowano, przerabiano na mąkę... 

Są świetnym źródłem potasu, niezłym źródłem magnezu i wapnia. Mają bardzo mało tłuszczu (2%, dla porównania orzechy nawet 60%), niewiele białka (2-4%), sporo błonnika. To przede wszystkim skrobia - dobrze przyswajalne, lekkostrawne źródło węglowodanów. Nie mają glutenu i zwykle nie powodują alergii (podobno alergia na kasztany zdarza się u osób uczulonych na lateks). Są sycące, ale nie obciążają żołądka.

Kasztany już piekłam w piekarniku i w kominku, gotowałam, a dzisiaj zrobiłam zupełnie autorskie danie, miks średniowiecznej kuchni europejskiej ze współczesną kuchnią azjatycko-wegetariańską ;-) czyli

Kasztany duszone z czosnkiem i tofu

300-400 g kasztanów
200 g tofu
główka czosnku (jak szaleć to szaleć)
2-3 duże łyżki masła
sól, pieprz, zioła prowansalskie

Kasztany ugotować (ok. 30 min) i obrać (dobrze naciąć skórkę przed gotowaniem). Czosnek obrać, dość grubo pokroić. Tofu pokroić w grubą kostkę. Na patelni stopić masło (może być wymieszane z oliwą albo sama oliwa, jeśli ma być wegańskie), wrzucić czosnek, zrumienić, dodać kasztany i tofu. Przyprawić, dusić pod przykryciem ok. 15 minut, od czasu do czasu delikatnie mieszając. Smacznego :-)


(zdjęcie kasztana z Wikipedii, bo aparat chwilowo niestety zepsuty)

sobota, 5 października 2013

Kaszka z czekoladą

Poranek. Półprzytomna jeszcze po zbyt krótkim i przerywanym śnie, już trochę zmęczona bieganiem, jęczeniem, skakaniem, ubieraniem, przebieraniem, pełzaniem, mama daj, mama siku, mama mlecko, mama puścić georga, mama puścić prawdziwe pociągi, robię kaszkę.

Robię kaszkę wspaniałą, pachnącą, masełko już się topi, do tego utarte jabłko szarlotkowej odmiany Cesarz Wilhelm, przyniesione przed chwilą z ogrodu, ugotowana wczoraj jaglanka, cynamon, trochę cukru, rozbijam bryły kaszy, aż robi się sypka, mieszam, niech się przegryzie z pozostałymi składnikami, zwiększam ogień, niech się przyrumieni przy dnie, bo taką najbardziej lubię. Wszyscy taką lubimy. Nie ma to jak przyrumieniona kaszka z dna patelni. Dużo zrobiłam, dla wszystkich wystarczy.

- Chcę jajecznicę.

Co? Jak?

- Chcę jajecznicę. Chcę jajecznicę.

- Robię kaszkę - odpowiadam.

Hehe, dobre sobie. Matko, rozmawiasz z trzylatkiem. Co ma piernik do wiatraka? Robię kaszkę. Lecę na Antarktydę podglądać pingwiny. Stolicą Burkina Faso jest Wagadugu. Pokątnik złowieszczek to rzadki gatunek chrząszcza. Robię kaszkę. Ależ rób sobie, skoro musisz, ale jaki to ma związek? Trzylatek jasno i precyzyjnie, językiem osobistym wyraża swoją potrzebę. A ty co, matko? Robisz kaszkę. Dzięki za info.

- Chcę jajecznicę.

- Nie ma jajek - kłamię.

Słabe. Oj, matka. Trzylatek głupi nie jest, idzie do lodówki, otwiera i obnaża łgarstwo. Oczywiście, że jajka są, odkrywa z entuzjazmem. Tyle że jest ich mało, miały być do czegoś innego... a w ogóle to na śniadanie jest kaszka, do cholery. Co mam z nią zrobić? Coś tam mętnie tłumaczę, że jajka do ciasta, że nie starczy dla wszystkich, że kasza się zmarnuje, że patelnia zajęta, a nie ma innej czystej - wszystko to prawda, ale widzę w oczach trzylatka, że właściwie to się pogrążam.

- Chcę jajecznicę. Chcę jajecznicę.

Myśl, kobieto, myśl. Wiem, że jest rano, zmęczenie, niewyspanie, hipoglikemia, ale uruchom umysłowe rezerwy... i wykombinuj coś, żeby skończyło się pokojowo, bezkonfliktowo i żeby wszyscy w spokoju zjedli pożywne śniadanie. Może zrobić mu tę jajecznicę? Albo jajko na miękko ugotować?

Wykombinowałam.

- A chcesz kaszkę z czekoladą?

Ha! Widzę w jego oczach, jak w wytartą koleinę jajecznicowej myśli wbija się z impetem słowo-klucz, słyszę jeszcze niewyraźne "chcę jajecznicę...", ale ono już znika, już nie ma jajecznicy, jest nieważna, poszła sobie... wcelowałaś w dziesiątkę, podstępna matko, trafiony zatopiony!

- Chcę kaszkę z czekoladą. Chcę kaszkę z czekoladą. Chcę z czekoladą kaszkę. Tutaj będę siedział, tutaj. Tutaj będzie stał mój talerzyk. Mama postaw mi talerzyk tutaj, tutaj mi postaw. 

A kaszkę z czekoladą robi się bardzo łatwo. Do podstawowej słodkiej porannej kaszki, opisanej powyżej oraz kilka postów wcześniej w temacie o jaglance, dodajemy (już na talerzu) ćwierć łyżeczki kakao oraz kostkę utartej na tarce czekolady i mieszamy. Można jeszcze czekoladą posypać po wierzchu. Satysfakcja gwarantowana, jaglanka zjedzona. Jak prawie codziennie... ale nie codziennie konkuruje z tym, co dziecko naprawdę chciało, a co dla utrudzonej ciężką nocką i porankiem matki wydawało się niemożliwe do zrealizowania ;-)