czwartek, 28 lipca 2016

Kleszczopsychoza

Siedmioletni Pawełek (imiona dzieci zmienione, ale historie prawdziwe) niepewnie spogląda na krótką, przystrzyżoną trawę. Właśnie rozłożyliśmy na niej koce, na kocach talerze, zaraz wjedzie główne danie, nasz półkolonijny obiad robimy w formie pikniku. Pawełek wzdycha, kręci się, w końcu mówi, że zje w budynku, całkiem sam. Zje sam, bo nie lubi trawy.

Jakiś czas później organizujemy podchody. Do Pawełka dołącza Tomek.
- Nieee, do lasu nie... Nie lubię lasu.
- Nie lubisz lasu? Ale czego w nim nie lubisz?
- Nie wiem. Po prostu nie lubię.
- Czegoś się boisz w lesie...?
- Chyba tak. Nie wiem. 
- Ale czego? Dzikich zwierząt? Ludzi? Potworów?
- Nie...
- Boisz się kleszczy?

Pawełek opuszcza głowę, mruczy coś pod nosem. Proponuję spray odstraszający. Chłopiec smutno kręci głową:
- To nie pomoże... mój pies też był popryskany takim czymś, a i tak miał kleszcza.

Pozostałe dzieci - podobnie jak większość z tych, które przyjeżdżają na półkolonie, w których uczestniczę - przed wyjściem do lasu obficie, bardzo obficie spryskują się środkami odstraszającymi. W lesie z dużymi oporami schodzą ze ścieżki. Co chwilę się oglądają, pokazują mi jakieś paproszki, 
ziarnka piasku na skórze - czy to może być kleszcz?

Dziewczyny szukają miejsca na budowę bazy. Pod płotem stoi zachęcająca konstrukcja z palet, z dachem z plandeki - żeby do niej dojść, trzeba przejść kilka metrów przez dość wysoką trawę. Nikt z niej nie korzysta, dzieciaki biją się o ciasną przestrzeń przy ścieżce, 3000m2 działki stoi puste. Po posiłku prosimy dzieci, żeby wyrzuciły niedojedzone resztki na kompost. Do kompostu prowadzi również ścieżka wśród wysokiej trawy. Dwoje dzieci prawie wpada w histerię na samą myśl o przejściu tamtędy...

Po południu rodzice przyjeżdżają po dzieci. 
- A popryskałeś się od kleszczy, tak jak prosiłam? Dokładnie?



Czytałam niedawno o tym, że kleszcze zaczynają być problemem psychologicznym, że mamy już do czynienia ze społeczną fobią, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle. Nie sądziłam, że to aż takie szaleństwo, taka psychoza... Szaleństwo i psychoza kompletnie nieuzasadnione. Richard Leuv w 
"Ostatnim dziecku lasu" pisał o syndromie Baby Jagi i wydawało mi się, że może to rzeczywiście jest problem w warunkach amerykańskich, ale u nas? Tymczasem kleszcz stał się najstraszniejszą Babą Jagą, skutecznie i trwale oddzielającą dzieci od przyrody, od tego, co jest im niezbędne do 
prawidłowego rozwoju. To już wiemy - im mniej przyrody, im mniej swobodnej zabawy wśród traw, w zaroślach, w lesie, tym więcej problemów, chorób, wad, dysfukcji, zaburzeń. 

Rodzice! Przestańcie przenosić na dzieciaki swoje fobie. Poczytacie, dowiedzcie się więcej, przestańcie się bać, przestańcie zarażać dzieci bezsensowną psychozą. Ktoś powie - jak to, przecież borelioza, odkleszczowe zapalenie mózgu! Tak, są takie choroby. Rzeczywiście w Polsce ostatnio jest ich więcej, bo kleszczy jest więcej. A kleszczy jest więcej, bo rozregulowaliśmy klimat na naszej jedynej planecie i mroźne zimy nie redukują już ich liczebności. Ale to przecież nie znaczy, że jakikolwiek kontakt z kleszczem oznacza zaraz zakażenie i śmierć w męczarniach. Kleszcze z boreliozą w Polsce to 3-25% wszystkich kleszczy, więcej jest wciąż w regionach północno-wschodnich. Nawet jeśli kleszcz kogoś ugryzie, nie znaczy to, że ma boreliozę. Jeśli nawet ją ma, nie oznacza to, że ją wpuści - im wcześniej usunięty, tym mniejsze ryzyko. Nawet jeśli ją wpuści, organizm może zwalczyć ją w odczynie miejscowym. Nawet jeśli na boreliozę się zachoruje, nie jest to choroba śmiertelna (pomijając naprawdę rzadkie przypadki ciężkich powikłań sercowych), daje się skutecznie leczyć antybiotykami, zwłaszcza wcześnie wykryta. W Polsce zapadalność na boreliozę wynosi ok.30-40/100000 osób. ROCZNIE! Dla porównania, w miesiącach zimowych zapadalność na grypę wynosi nawet 20/100000 osób, 
ale DZIENNIE. Czyli przez dwa dni na grypę choruje tyle ludzi, ile przez cały rok na boreliozę! Na grypę, dużo bardziej od boreliozy niebezpieczną i śmiertelną (0,5% przypadków kończy się śmiercią). A jednak chodzimy do urzędów, do szkół i przedszkoli, do przychodni i kościołów, jeździmy autobusami itp. To dlaczego wpadamy w obłęd strachu na widok wysokiej trawy? Jest jeszcze kleszczowe zapalenie mózgu. Można się na nie zaszczepić, ale to rzadka choroba. Co roku choruje na nie 200-300 osób w całej Polsce, z tego 2-3 umierają. Dla porównania, na polskich drogach co roku ginie ok. 3000 osób, a ok. 40000 zostaje rannych. Mimo to rodzice pakują swoje pociechy do auta i wyjeżdżają na te śmiertelnie niebezpieczne drogi, i grzeją ile maszyna pozwoli do miast, gdzie w wyniku smogu umierają rocznie dziesiątki tysięcy ludzi. Ale przynajmniej wśród asfaltu i betonu, wśród szkła i plastiku, wśród smrodu i toksyn nie będzie się czaił żaden krwiożerczy pajęczak... 

Strach się opłaca. Wolny rynek uwielbia przerażonych rodziców i zastraszone dzieci. Konsument bojący jest bardziej kupujący. Tylko czy cena nie jest za wysoka? 

poniedziałek, 4 lipca 2016

Znowu jesteś chora!

A ty znowu jesteś chora.
Ciągle jesteś przeziębiona! Jak cię ostatnio widziałam, też smarkałaś.
Wciąż kaszlesz! 
Kiedy ty się wyleczysz?
Powinnaś jakoś zadbać o siebie.

Chyba każdy to czasem słyszy. Ja też - chociaż wcale nie choruję wiele. Wzięłam te zdania ostatnio na warsztat, bo budzą we mnie dość silne emocje. Wypowiadające je osoby mają pewnie różne intencje, ale możliwe, że często jest to troska, zainteresowanie. Nic złego. Choć może komunikat nie zawsze szczęśliwie sformułowany.

A jednak ja słyszę tu ciągle krytykę i ocenę.
Wszystko się we mnie jeży
Złości mnie to, frustruje, irytuje.

Początkowo pytałam siebie - czemu ci ludzie się mnie czepiają? Co ich obchodzi moje zdrowie czy choroba? Czemu mnie oceniają, krytykują, zamiast się zatroszczyć, wesprzeć? I zaraz włącza się obrona, czasem przez atak... czasem skierowany w swoją stronę...

Ale zaraz, przecież wcale się nie czepiają. Nie mam żadnych dowodów na to, że chcą mnie ocenić czy skrytykować. Kaszlę, kicham, no to stwierdzają fakt. 
Tylko ja czuję się winna. Ale właściwie dlaczego? 

* * *

Ubierz czapkę, bo się przeziębisz!
Nie lataj boso, bo dostaniesz kataru!
Natychmiast włóż kurtkę, bo będziesz chory!
Uważaj, bo upadniesz! Widzisz? Mówiłam, że upadniesz! Trzeba było słuchać.
Znów moczysz łapy - będziesz w łóżku leżeć, zobaczysz. 
Boli? Ano boli, mówiłam - nie biegaj, nie skacz. Masz teraz karę.
Bozia pokarała, bo babci nie słuchałeś.
No i masz katar - sama chciałaś. Na własne życzenie.

Takie niewinne teksty, prawda? Pełne troski, wychowawcze, dydaktyczne. Od pokoleń powtarzane, wpajane dziadkom przez pradziadków, rodzicom przez dziadków, dzieciom przez rodziców i tak dalej. Żeby dziecko wiedziało, żeby następnym razem tak nie zrobiło, żeby znało przyczynę i skutek. Żeby łatwiej było je kontrolować, żeby było nam z nim łatwiej. Bo przecież nie chcemy, żeby chorowało. Ale czy rzeczywiście to tak działa, czy dziecko przestanie włazić na drzewo czy latać bez czapki, jak usłyszy o możliwych skutkach, które są tylko potencjalne i zwykle wcale się nie zdarzają, a na pewno nie od razu? Czy dzieci działają w ten sposób? Chyba nie, nawet dorośli tak nie działają. 

Te teksty są nieskuteczne. Ale są nie tylko nieskuteczne.

Właśnie tak. Jesteś chora - to twoja wina. Boli - to twoja wina. Wciąż kaszlesz - czuj się winna. Jeśli chorujesz, to znaczy, że jesteś beznadziejna, głupia, słaba, a na pewno nieposłuszna. Bo trzeba słuchać starszych i mądrzejszych, którzy dają rady, ostrzegają, edukują, a jak nie słuchasz, jak chcesz po swojemu, to teraz masz. Masz raka, masz depresję i zamiast skupiać się na leczeniu, na tym, jak najszybciej wyzdrowieć, będziesz się dręczyć poczuciem winy. Bo trzeba było słuchać, trzeba było ubrać tę czapkę czy skarpetki. Trzeba było rzucić palenie, mniej się stresować. A teraz wszyscy mają z tobą problem. 

* * *

A może jest inaczej? Każdy czasem choruje, jedni częściej, inni rzadziej. Zależy to od genów, od środowiska, w którym przebywamy, od diety, od wielu, wielu rzeczy, na jedne mamy wpływ, na inne nie. Również od potworów w głowie. Każdy też czasem potyka się, przewraca, dosłownie czy w przenośni. Ma jakiś problem. Czasem rzeczywiście mogłabym więcej spać, lepiej się odżywiać i mniej pracować, żeby poprawić swoją odporność. Ale wybieram tak, a nie inaczej. Możliwe, że jest to wybór w tym momencie optymalny, że wybierając inaczej, straciłabym więcej. A może nie. Katar, infekcja, alergia są sygnałem, który mój organizm wysyła, informacją, za którą jestem wdzięczna. Czas się zatrzymać, zrezygnować z tego czy tamtego, odpocząć.

Czego wtedy potrzebuję? Wsparcia, spokoju, gorącej herbaty, bezpieczeństwa, pewności, że świat się nie zawali, jeśli jeden dzień poleżę pod kocem. Na pewno nie potrzebuję poczucia winy. Teraz już wiem, skąd się ono bierze i mogę nie przekazywać go dalej.

Lubię to uczucie, kiedy kolejna mina w mojej głowie zostaje rozbrojona.