niedziela, 30 czerwca 2013

Półdziki "szpinak" z serem śmierdzielem

Wychodzę z domu, idę do ogrodu, do sadu - i zrywam. Trochę tego, co na grządkach całkiem legalnie rośnie - botwinka, czyli buraczane liście, koperek, oregano, coraz popularniejszy jarmuż, czerwonolistna łoboda ogrodowa. No i chwasty. Ogólnie rośliny związane z człowiekiem (ale nie uprawne) dzieli się na segetalne - te, które pojawiają się wbrew woli w uprawach, typowe chwasty, oraz ruderalne - wyrastające mimo woli człowieka przy płotach, budynkach, śmietnikach itp. Z tych, które rosną wbrew woli, nazbierałam dziś spory pęczek żółtlicy drobnokwiatowej. To wredny chwast - jest jej pełno w każdym ogrodzie, zresztą nic dziwnego - jedna roślina produkuje nawet 300 tys. drobniutkich nasion. Żółtlica została przywleczona do nas z Ameryki Południowej, gdzie jest wykorzystywana jako warzywo... a u nas nikt jej nie je, tylko wyrywa. I na koniec spod płotu, z okolic kompostu, spod szopy sporo komosy białej, czyli lebiody - dorodna już, wysoka, zbieram tylko same czubki.

Wszystko to w domu dokładnie płuczę, grubo siekam i duszę w minimalnej ilości wody. Zielska musi być dużo, bo tak samo jak zwykły szpinak szybko traci objętość i z całego garnka wychodzi niewielka zielona kupka przy dnie. Dodaję sól, pieprz, dwa wyciśnięte ząbki czosnku i na koniec ok. 100 g mocno dojrzałego sera pleśniaka. Może być ser typu lazur z niebieską pleśnią, może być coś typu camembert czy brie, byle mocno dojrzały, rozłażący się, mocno śmierdzący - najlepiej przeterminowany ;-) No, chyba że ktoś nie lubi takich doznań.

Najlepsze z makaronem pełnoziarnistym albo młodymi ziemniakami.


Smacznego dzikiego!

sobota, 29 czerwca 2013

Dlaczego płacze?

1. bo mokro
2. bo pieluszka szorstka
3. bo się odparzyło
4. bo metka uwiera
5. bo guzik uwiera
6. bo szewek uwiera
7. bo swędzi
8. bo chce odbić
9. bo ulało
10. bo chce puścić bąka
11. bo nie może puścić bąka
12. bo właśnie puściło bąka, ratunku, coś mi strzeliło koło pupy!
13. bo gazy po brzuszku wędrują
14. bo chce zrobić kupę
15. bo zrobiło kupę
16. bo za dużo wrażeń
17. bo za mało wrażeń, nudno, nic się nie dzieje
18. bo za głośno
19. bo za cicho
20. bo nie zna tego głosu
21. bo usłyszało mamę
22. bo chce się przytulić
23. bo chce possać cyca
24. nie, nie tego cyca, tego drugiego
25. tego też nie!
26. bo chce słuchać bicia serca mamy
27. bo się obudziło i cyca nie było
28. bo niewygodnie
29. bo się obudziło i było samo, ratunku, zaraz zje mnie tygrys!
30. bo za mocny zapach
31. bo za jasno
32. bo za ciemno
33. bo zimno
34. bo gorąco
35. bo trzeba oddychać
36. bo się przestraszyło własnych rączek
37. bo jest zmęczone
38. bo chce spać
39. bo nie chce spać
40. bo ogólnie niewygodnie i źle
41. bo się za dużo najadło
42. bo coś boli
43. bo jest nieruchome
44. bo chce zmienić pozycję
45. bo chce ssać częściej
46. bo mleko ma inny smak
47. bo z butelki szło łatwiej
48. bo wolałoby być w macicy
49. bo samo nie wie właściwie
50. bo...


..i naprawdę nie dlatego, świeżo upieczona matko, że masz za chude mleko ;-)

PS. Wiem, że są dzieci, które płaczą z głodu i mamy, które mają problem z laktacją, czasem niemożliwy do rozwiązania. To się zdarza. Czasem trzeba podać sztuczne mleko i już. Ale są dzieci, które po prostu dużo płaczą, nawet po najedzeniu się - mogą mieć tyle powodów! A nieustanne głosy typu "daj mu butelkę, płacze, bo jest głodny" naprawdę nie pomagają. Tatusiu młody, świeżo upieczona babciu, nie lećcie z awaryjną butelką na każde piśnięcie dziecka, "bo mama sobie nie radzi". Lepiej zróbcie karmiącej mamie dobry obiad, przynieście coś do picia i dobrą książkę do czytania. Niech sobie leżą, przytulają się i karmią. Mleko prawie na pewno popłynie. 

piątek, 28 czerwca 2013

Kwoka siedzi

We wszystkich książeczkach mojego dziecka na temat wsi powtarza się ten sam sielski obrazek. Oto kurka chodzi sobie po podwórku, a za nią maleńkie, żółte kurczaczki. Kwoka siedzi na jajach, kwoka wodzi młode, kurczaczki dziobią sobie ziarno, w tym wszystkim jeszcze piejący kogut. O, coś takiego:


Żyję na lubuskiej wsi od ponad 30 lat i przyznam się, że nigdy takiego obrazka na żywo nie widziałam.

Sąsiad hodował kury. Pamiętam z dzieciństwa obraz maleńkich kurczaczków. Było ich mnóstwo, śliczne, żółte, piszczące. Siedziały w jakimś kojcu, a my z dzieciakami od sąsiadów sypaliśmy im śrutę. Tyle że te kurczaczki nie znały swojej mamy, żadna kwoka nie prowadziła ich po podwórku. Sąsiad kupił je i przywiózł w kartonie, wykluły się z jajek w inkubatorze na fermie, w wylęgarni. Już wtedy większość kur pochodziła właśnie z takiego wylęgu i tak jest do dziś. Tak jest łatwiej, wszystko jest pod kontrolą, można jednocześnie uzyskać dużą liczbę piskląt. Jednodniowe kurczaczki są bardzo tanie, kosztują nie więcej niż kilka złotych, czasem nawet złotówkę. Dlatego też większość kur nie ma już w ogóle tzw. instyktu kwoczenia. Zielononóżki jeszcze ten instynkt zachowały, ale też nie wszystkie.

A u nas kwoka siedzi. W zeszłym roku też siedziała, ale nie mieliśmy koguta, więc i tak nic by z tego nie wyszło - zabieraliśmy jej jajka. A w tym roku z lekką tremą postanowiliśmy spróbować. Nie mamy zupełnie wiedzy, która pewnie jakieś 100 lat temu na wsiach była naturalna, a potem stopniowo zanikała (choć pewnie na wschodzie wciąż jest powszechna). Zrobiliśmy jej gniazdo, ale chyba za wysokie, trzeba będzie obniżyć. Siedzi - i co dalej? Czytamy, szukamy, wertujemy książki, poradniki, google. Czy ona w ogóle je i pije? Może trzeba ją zdejmować z gniazda? Dziś przyłapałam ją, że jednak schodzi, załatwia się, dziobie ziarno, pije wodę. Czy prześwietlać jaja, sprawdzać czy zalężone, czy pozwolić kwoce przeprowadzić samodzielnie selekcję? Różnie radzą... 

Wszyscy mnie pytają, co zrobię z kogutkami. Bo kurki można przecież kupić seksowane, same samiczki, a z jajek wykluwają się i takie, i takie. Samczyki są zwykle zabijane od razu albo żyją kilka miesięcy, aż ktoś je zje - mięso zielononóżek jest coraz popularniejsze. A ja z kogutkami nic nie zamierzam robić. Niech sobie będą. Że jedzą ziarno za darmo - a niech sobie jedzą. Psy też jedzą za darmo, prawda? A jednak nie do końca.

Póki co - kwoka siedzi, a pod nią grzeje się kilkanaście jaj.  Czy coś się w ogóle z tych jaj wykluje? Czy ta kwoka wie, co robi? Na pewno wie lepiej od nas...


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzika kuchnia

Raz na jakiś czas zamieszczam tu przepisy na dania z "zielska", czyli z dzikich roślin, czasem tępionych jako chwasty, czasem tolerowanych w pobliżu osad ludzkich, czasem zupełnie nieznanych. Pisałam wiele razy o podagryczniku, komosie, stokrotkach, mniszku, pokrzywie i innych... I oto właśnie wyszła książka w całości poświęcona dzikim roślinom jadalnym. Kupiłam, przeglądam i bardzo mi się podoba - no to zrobię darmową reklamę :-)

Łukasz Łuczaj, Dzika kuchnia, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2013
Duża, w twardej oprawie, kolorowa, z mnóstwem zdjęć i rysunków.

Polecam wszystkim. Nawet botanicy, specjaliści, osoby zainteresowane od dawna tematem jadalnych dzikich roślin, bioróżnorodności w kuchni, etnobotaniką itp. znajdą tu mnóstwo ciekawych, mało znanych faktów. Część z nich pojawiła się już w poprzedniej książce Łuczaja, ale jest też sporo nowych - w tym "smakowite" cytaty z dawnej literatury kulinarnej, informacje o zastosowaniu roślin w różnych częściach świata... Ale to nie tylko książka dla zaawansowanych - to świetny przewodnik dla każdego, kto dopiero zaczyna przygodę z dziką kuchnią, nawet dla mieszczucha zastanawiającego się, czy to parzące, wysokie zielsko pod płotem to na pewno pokrzywa. Przy każdej roślinie zamieszczono czytelne rysunki, zdjęcia, podpowiedzi, z czym można dane zielsko pomylić i jak pomyłki uniknąć, co, kiedy i w jaki sposób zbierać, zastosowanie w kuchni, w ziołolecznictwie i nie tylko. No i najważniejsze - przepisy! Przy każdym gatunku czy rodzaju pojawia się kilka konkretnych przykładów zastosowania. Wegetarian ostrzegam, że nie jest to książka wegetariańska, chociaż jest głównie o roślinach (w przeciwieństwie do wydanego parę lat temu Poradnika robakożercy, którego nie czytałam i jakoś nie mogę się przełamać). W przepisach pojawia się mięso, wywar z kości, a nawet ślimaki, jednak nie są to główne składniki nie do zastąpienia. Osobiście rzadko gotuję ściśle według przepisów, ale czytać albo oglądać zdjęcia potraw bardzo lubię - inspirują do własnych eksperymentów :-)

Co jeszcze? We wstępie pojawiają się ogólne informacje o "dzikim" odżywiani, skład roślin, sposoby przyrządzania, kalendarz zbioru najważniejszych gatunków... Zasadniczy tekst poprzeplatany jest krótkimi felietonami autora, rozważaniami o dzikości, cywilizacji, człowieku... Jeszcze nie przeczytałam wszystkich, dają do myślenia, choć nie trzeba się ze wszystkim zgadzać. Dużo w tej książce autora, nie chowa się w cieniu tekstu, pojawia się na fotografiach, wiele informacji to jego osobiste doświadczenia.

Warto jeść dzikie zielsko, wzbogacać swój talerz o kolejne gatunki, nie ograniczając się do tych kilku czy kilkunastu obecnych na sklepowych półkach. Warto spojrzeć na przyrodę jak na pożywienie i dzięki temu być bliżej. Już nie tylko oglądać ją, słuchać i wąchać, ale też smakować, gryźć, zjadać - odkryć wokół siebie tę dzikość, nawet jeśli to tylko dzika kępka pokrzyw na skraju wypielęgnowanego ogródka. "Dzika kuchnia" to chyba dobry, jedyny w swoim rodzaju przewodnik.

Smacznego :-)

sobota, 22 czerwca 2013

To już rok :-)

Właśnie minął rok, odkąd jest z nami koza Beata :-)

To wciąż jedyna koza we wsi.

Przyjechała do nas z Owczar. Tu z dwójką swoich dzieci, które miały już po 3 miesiące, napiły się dość mleka i musiały pożegnać się z mamą.


Pasła się latem w naszym zielonym sadzie...


...chrupała jesienne jabłka...


...zimą w najgorsze mrozy wywalała zamknięte drzwi rogami, łamiąc kolejne zasuwki czy haczyki, i jak gdyby nigdy nic czekała na kawałek suchego chleba...


...i po długich śniegach doczekała się znowu zielonej wiosny.


Jak można żyć bez kozy? ;-)



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Lazania z zieleniną i szparagowym beszamelem

Wstyd przyznać, ale dotąd nie robiłam nigdy lazanii. W zeszłym tygodniu spróbowałam pierwszy raz i wyszła niezła, chociaż nieco rozlazła (za dużo sosu). Dzisiaj była próba numer dwa i sukces - jedyną wadą było to, że mogłoby być jej więcej. Podobno najlepsza jest lazania odgrzewana, a tu nie było czego odgrzewać.

Lazania wydaje się świetnym pomysłem na obiad z resztek i tego-co-pod-ręką. Tak było i tym razem. Resztka szparagów (w Poznaniu nauczyłam się, że obierki i obcięte końcówki szparagów są doskonałym materiałem na szparagowy wywar, jako dodatek do bulionu itp.), lekko przywiędły pęczek młodej włoszczyzny i zielsko z ogrodu - u mnie była botwinka, łoboda, koperek, kilka listków młodej kapustki i sporo świeżego oregano. Pewnie sprawdziłby się też szpinak, szczaw, podagrycznik...

płaty lazanii
resztka szparagów (np.odcięte końcówki)
młoda włoszczyzna (marchewka, pietruszka, por)
2-3 garście świeżej zieleniny (botwinka, koperek i inne)
kilka plastrów żółtego sera
3-4 łyżki masła
2 łyżki mąki
sól, pieprz, czosnek granulowany


Szparagi, marchewkę i pietruszkę ugotować, wywar zachować, marchewkę i pietruszkę wyjąć, szparagi przetrzeć do wywaru, włókna wyrzucić na kompost. W rondelku stopić 2 łyżki masła, dodać pokrojony por, po chwili wlać szparagowy wywar, zagęścić mąką, posolić, przyprawić. Naczynie żaroodporne posmarować cienko masłem, grubo sosem. Układać płaty lazanii, na to pokrojone warzywa, znów płaty, grubo sos, posiekane zielsko, ser, płaty... i tak dalej. Na wierzch sporo sosu i trochę wiórków masła. Zapiekać 30-40 minut w 180 stopniach, a potem jeszcze chwilę zostawić w piekarniku, żeby "doszło".


Świetna, tylko następnym razem zrobię dwa razy tyle :-)

czwartek, 6 czerwca 2013

Czereśnie, szpaki, dzieci...

Lato w tym roku startuje jakoś nierówno. Ale wszystkie trzy znaki lata już się pojawiły. Najpierw rozkwitły na mokrych łąkach żółte irysy. Potem z gniazd wyleciały szpaki i musiały dobry tydzień poczekać na czereśnie, dziś zjedliśmy te najwcześniejsze z najwcześniejszych. Jeszcze nie są całkiem dojrzałe. No i kwitnie już oczywiście czarny bez. Wszystko się zgadza.

Jako dowód żółte kosaćce na turzycowisku w Ujściu Warty...


...i bez czarny rozkwitający za naszymi plecami na podwórku :-)


Ponieważ czereśnie i szpaki, należy na drzewie wywiesić jakiegoś stracha - przynajmniej dla zachowania pozorów. W tym roku tę zaszczytną rolę pełni piłkarsko-piwna niby-flaga w narodowych barwach :-) Mamy nadzieję, że szpaki docenią.




Lato, lato... a latem w trawie rozkwitają kwiatki. Tu pierwszy bezpośredni kontakt naszej kozy z naszym młodszym synkiem. Chyba początkowo wzięła go za jakiś smakowite zielsko :-) 


Teraz czekamy tylko na letnią pogodę - nie tęsknię do upałów, dla mnie mogłoby być tak jak jest, ale jednak fajnie byłoby pozwolić wreszcie starszemu pochlapać się w wodzie bez umiaru...