środa, 28 marca 2012

Jak kochać babcię?

Dziś temat trudny i niepopularny.

Napisano tyle książek o wychowaniu dzieci. Jak rozmawiać z dziećmi, jak rozwiązywać konflikty, jak wspierać ich rozwój... Ale nie znam ani jednej książki, która mówiłaby o tym, jak radzić sobie z ludźmi często tak samo trudnymi, dziecinnymi, tak samo wymagającymi opieki: dziadkami, babciami, prababciami, starzejącymi się rodzicami.

Dlaczego takich książek nie ma? Dzieci wychowujemy z myślą o przyszłości. Autor czy autorka piszący o wychowaniu dzieci, relacjach z dziećmi mają świadomość, że od tego zależy przyszłość świata. Dzieci wychowywane w sposób autorytarny będą posłusznymi poddanymi, żołnierzami, pracownikami. Dzieci wychowywane w sposób demokratyczny czy partnerski będą budowały świat oparty na demokracji i partnerstwie. A ludzie starsi? Od nich już nic nie zależy? Wydaje się, że nie, ale jest ich coraz więcej, coraz starszych, mają ogromny wpływ na nasze życie, naszą codzienność. Bywa, że trzeba ich karmić i zmieniać im pieluchy, to też nie są sprawy proste, ale chyba łatwiejsze niż towarzyszące starości emocje.

Teorię znamy: miłość, szacunek... Ale to tylko teoria, którą nie zawsze łatwo zastosować w konkretnych sytuacjach. Jak dogadać się z osobą, która przez pół życia mówiła nam, żebyśmy ubrali czapkę i ciepłe skarpety, a teraz to ona powinna nas słuchać, bo chodzi zimą w sandałach, a latem w przedwojennym kożuchu – tyle że zupełnie nie ma na to ochoty? Jak z szacunkiem rozmawiać z apodyktyczną teściową, która całe życie rządziła w domu, a teraz mylą jej się pory dnia, dni tygodnia i pory roku, ale nadal próbuje utrzymać swoją pozycję? Jak poradzić sobie z osobą, która nie pamięta, gdzie zostawiła własne zęby, nie mówiąc o portfelu, więc oskarża najbliższych o kradzież i opowiada o tym wszystkim sąsiadom i krewnym? Jak postępować z ojcem, który rzuca poduszkami w pielęgniarki i próbuje uciec ze szpitala? Babcią, którą trzeba przywiązywać do łóżka, żeby nie zrobiła sobie krzywdy? Dziadkiem, który uparcie zdejmuje sobie pampersa, bo przecież nie potrzebuje, a potem znowu trzeba zmieniać pościel?

Straszne to wszystko – i wszystkich nas to czeka. Niewielu dana jest piękna, spokojna, mądra starość. Nie do końca wiadomo, od czego zależy. Nie wiemy, jak się starzeć, nikt nas na to nie przygotowuje, świat raczej każe nam jak najdłużej trzymać się młodości. Może dlatego nie umiemy radzić sobie ze starością obok nas. Nie dostaliśmy instrukcji, może nie mieliśmy wzorów albo mieliśmy ich za mało, może zamykaliśmy oczy, a kiedy przyszło do konfrontacji, okazało się, że jesteśmy bezradni...

Jak znaleźć w sobie to, co potrzebne: spokój, delikatność, cierpliwość, szacunek, a jednocześnie nie stać się naiwną ofiarą czyjegoś egoizmu? Jak opiekować się bez nerwów i zawstydzenia? Jak w regresie zobaczyć rozwój, w brzydocie piękno? Jak radzić sobie z wyrzutami sumienia, kiedy w trudnej chwili pojawia się myśl „to już niedługo”?

Wiem, że wielu ludzi pyta. Ale zwykle muszą odpowiadać sobie sami.

wtorek, 27 marca 2012

Hreczka z koprzywą...

...czyli kasza gryczana z pokrzywą. Brzmi kryzysowo. W końcu przednówek i Wielki Post... Ale to chyba nie do końca tak. W dzisiejszych czasach kryzysowe składniki to biała mąka i kurczak. Czyli dawne luksusy...

Jest u nas za szopą taki kąt, w którym kiedyś był wybieg kurnika. Dawno, dawno temu, prawie tego nie pamiętam. Potem kur już nie było, a ja jako dziecko dostałam ten kąt jako "moją grządkę" - mój kawałek ogrodu, który mogę sobie uprawiać. Miejsce było cieniste, chłodne, w podłożu sporo gruzu, więc nic się tam nie udawało i nie było szkoda dawać dziecku na zmarnowanie. Jedyne, co rosło tam od zawsze bujnie i bez niczyich wysiłków, a nawet wbrew wysiłkom, to pokrzywy i podagrycznik. Minęło ponad 20 lat, a w glebie jest ciągle mnóstwo azotu - a to są rośliny azotolubne. Teraz chodzę tam nazbierać zielska na obiad. O dziwo, nie zniechęciło mnie to do prac ogrodowych.


To danie robi się podobnie jak poprzednie. Świetny sposób na gotowanie kaszy gryczanej wisi na puszce. Na czym polega sekret? Nie mieszać! Początkowo trudno się odważyć, ale nie, to się naprawdę nie przypali, tylko łyżkę trzeba trzymać z daleka. Po prostu wsypać do wrzątku, zmniejszyć ogień i czekać. Drugi sekret to olej lniany - ja dodałam olej rydzowy, czyli olej z lnianki, czyli olej z lnicznika. Kiedyś była to na naszych ziemiach jedna z podstawowych roślin oleistych. A teraz - nikt nie wie co to, a ma bardzo dużo omega-3. Oczywiście wartości swoje objawia na surowo, dodany do kaszy na końcu.


Na patelni poddusiłam dużą pokrojoną cebulę, opłukaną pokrzywę (trochę było czuć piasek, broniłam się że to żelazo) i podagrycznik, do tego ugotowaną kaszę, pieprz, gałkę muszkatołową, chwilę dochodziło na ogniu, potem wyłączyłam i wymieszałam z olejem rydzowym. Na koniec posypałam kaszę z pokrzywą startym serem, przykryłam i pojechałam po rodziców na stację. Jak wróciłam, było gotowe.

poniedziałek, 26 marca 2012

Pęczak z dzikim zielskiem

Kiedyś myślałam, że pęczak jest trudny w przygotowaniu i długo się gotuje. A to nieprawda. Pęczak gotuje się tak jak każda inna kasza albo ryż. A jest naprawdę świetny. Przypomina trochę coraz popularniejszy bulgur, czyli grubą arabską kaszę z pszenicy. Tyle że jest w każdym sklepie, a bulgur trudno dostać.


Kiedy kilka dni temu robiłam zupę z dodatkiem pierwszej wiosennej zieleniny, musiałam się dobrze naszukać, żeby naskubać dwie garście listków do zupy. Dzisiaj za oknem jest już naprawdę zielono, wszystko błyskawicznie wychodzi z ziemi! W kilka minut uzbierałam ilość potrzebną na obiad. Tym razem bez pokrzywy – tylko mniszek, dużo podagrycznika (teraz jest najsmaczniejszy), trochę krwawnika i szczypiorku.


Opłukane zielsko razem z pokrojonym drobno porem wrzuciłam na patelnię na sklarowane masło. Kiedy wymieszało się z tłuszczem i podsmażyło delikatnie, dodałam ugotowane na parze warzywa korzeniowe (marchew, pietruszka, seler) i ugotowany pęczak. Pieprz, gałka muszkatołowa, trochę soli – i tak sobie dochodziło na patelni pod przykryciem jeszcze parę minut.

niedziela, 25 marca 2012

Wizyta w rezerwacie...

Kiedy byliśmy mali, tak mali, że pokrzywy i jeżyny bujały nam nad głową, nazywaliśmy ten rezerwat Lasem Chaszczowym. Naprawdę nazywa się Kręcki Łęg. Dzisiaj rezerwat odwiedziło nowe pokolenie - kawałek rowerami, a potem rowery w krzaki - i piechotą, przez nasyp, las sosnowy... i już byliśmy w łęgu. A tam kwitnący wawrzynek, łany przekwitających przebiśniegów i pierwsze zawilce.



Kwitnący wawrzynek wilczełyko. Trujący i chroniony - tylko do patrzenia i wąchania.

Przełażenie przez pień. I jeszcze raz. I jeszcze raz. To lepsze niż plac zabaw!

Co żyje w martwym drewnie?

Piękny nastał czas. Teraz co tydzień będzie można tu przyjeżdżać i za każdym razem odkrywać coś nowego...

sobota, 24 marca 2012

Mądrzy ludzie żyją w brudzie...

...i pozwalają na to również swoim dzieciom ;-)

To wiadomo od dawna, tyle że teraz zespół amerykańskich i niemieckich naukowców odkrył mechanizm prozdrowotnego działania brudu we wczesnym dzieciństwie.

Według artykułu w Science, wczesna ekspozycja na zarazki chroni przed astmą, alergiami i autoimmunologicznymi chorobami jelit (jak na przykład CU).

Doświadczenia nie były oczywiście przeprowadzane na dzieciach, którym pozwalano albo nie pozwalano jeść ziemię czy taplać się w błocie, ale na myszach, które hodowano w środowisku wolnym od mikrobów albo eksponowano na ich stardardowy zestaw. Okazało się, że w płucach i jelitach sterylnych myszy gromadziły się komórki iNKT - rodzaj limfocytów (białych krwinek) o dość słabo poznanej funkcji - obecnie intensywnie się je bada. Z nagromadzenia iNKT wynikała większa zachorowalność na astmę i zapalenie jelit.

Jak przyznał jeden z autorów artykułu, żaden człowiek oczywiście nie żyje w tak sterylnym środowisku jak laboratoryjne myszki, więc nie można dosłownie przekładać wyników badań na nasz stosunek do higieny. Ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz - ekspozycja dorosłych myszek na zarazki nie miała większego znaczenia dla ich zdrowia. Ważne było, żeby to małe myszki ze swoim kształtującym się dopiero układem immunologicznym najadły się odpowiednich bakterii.


Badania to kamyczek do ogródka "hipotezy higienicznej", według której za wzrost zachorowań na astmę i alergie w ostatnich dziesięcioleciach odpowiedzialny jest sterylny tryb życia. Jest to jedna z wielu hipotez, było już wiele badań potwierdzających ją lub wręcz przeciwnie - osobiście darzę tę hipotezę dużą sympatią ;-)

Proszę nie dzwonić po pomoc społeczną ani policję. Po powrocie z dworu myjemy rączki ;-)

piątek, 23 marca 2012

Naleśniki gryczane

Uwielbiam mąkę gryczaną. Za kaszą gryczaną paloną nie przepadam, niepaloną lubię, ale mąka jest jednym z moich ulubionych składników w kuchni. Trudno to kupić, w zwykłych sklepach praktycznie nie ma, Tomasz ze sklepu ze zdrową żywnością w Zbąszynku odgraża się, że może nie będzie już jej miał w sprzedaży – byłaby wielka szkoda! Chyba że zacznę siać grykę i mielić...

Z mąki gryczanej (zwykle zmieszanej z pszenną) wychodzą doskonałe muffiny (np. z rodzynkami), ale chyba najwspanialsze są wszelkie gryczane bliny i naleśniki. Niedawno właśnie takie były na obiad. Robi się je właściwie tak jak zwykłe naleśniki. Tyle że mają łagodny gryczany posmak, który nadaje im charakteru. I dużo więcej dobra w postaci witamin i minerałów, na przykład żelaza.

Potrzebne są dwie szklanki mleka albo szklanka mleka i szklanka wody (tak ja robię), albo sama woda, albo mleko ryżowe czy sojowe... Do tego wbijamy jajo, koniecznie od kury oglądającej słońce i grzebiącej w ziemi, jak ma być klatkowe, to lepiej wcale. I teraz dodajemy mąkę – w sumie kilka czubatych łyżek, jeśli damy samą gryczaną, będą bardziej charakterne, jeśli zmieszamy z pszenną, łagodniejsze i bardziej tradycyjne. Pół łyżeczki sody, niekoniecznie, ale to dobrze naleśnikom robi. Szczypta soli (byle nie drogowej), 2-3 łyżki oliwy... Miksujemy do konsystencji gęstej śmietany, czyli do konsystencji ciasta na naleśniki. Smażymy na patelni posmarowanej delikatnie sklarowanym masłem albo innym tłuszczem.

My zjedliśmy z farszem pieczarkowym, a na koniec z owocami. Dziecię tylko z owocami, a dokładniej z powidłami śliwkowymi z roku 2009 (to był dobry rok na śliwki), które to powidła budzą w nim jakiegoś dzikiego powidłowego potwora z palcem wyciągniętym w kierunku słoika, powtarzającego coraz natarczywiej am, am, am, am, aaaam!!!

czwartek, 22 marca 2012

Światowy Dzień Poezji

...był wczoraj.

Zapachy wiosny

Czym ona pachnie? Przetacznikiem
albo jasnotą purpurową
i oziminą, i tasznikiem
i fiołkiem, zapachem fiołkowym.

Pachnie święconką wielkanocną,
jajkami, masłem i kiełbasą,
pachnie trawami, które rosną,
pachnie mchem, liśćmi... pachnie lasem...

I dymem z ognisk, i wiśniami,
drzewami, które kwitną w sadzie,
pachnie ludzkimi marzeniami,
czy jest piękniejsza rzecz od marzeń?

1993

W radiu byłam...

...a dokładniej w Merkurym, gdzie w „Rozmowach po zachodzie” rozmawiałam z panią Iloną Szwajcer. Godzina minęła błyskawicznie, ale i tak udało się poruszyć parę ważnych tematów raczej nieobecnych na co dzień w mediach.

O wiośnie rozmawiałyśmy, o jej oznakach i śladach, o przebiśniegach, śnieżycach, leszczynie, skowronkach, pliszkach, ziębach, bocianach, czaplach, żurawiach, a nawet o potrzeszczach, co u nas ciągle pospolite, a w niektórych landach w Niemczech swojego czasu prawie wyginęły.

O ekologach i ekoterrorystach, o tym po co niektórzy włażą na kominy i co z tego dobrego wynika.

O ludziach z bagien i ucieczce od cywilizacji.

O pszczołach i o tym, że trudno jest czasem wytłumaczyć, dlaczego jesteśmy częścią przyrody, a ona jest częścią nas. Że to takie banały podparte wiedzą naukową o tak złożonych zależnościach, że czasem trudno ogarnąć je umysłem, a co dopiero krótko objaśnić.

O tym, czemu warto z dzieckiem pójść do lasu, czemu drzewo może być lepsze od placu zabaw, a kałuża od basenu.

O tym, że nie przepadam za pająkami :-) I że właściwie to je lubię, ale jakoś tak... na odległość.

O parkach narodowych, o inicjatywie ustawodawczej, na czym dokładnie ma polegać zmiana ustawy i czemu nie może zostać tak jak jest.

O globalnym ociepleniu, że jest na pewno, tylko nie wiadomo, czy nasze próby zatrzymania rozpędzonych zmian mają szanse powodzenia.

Nawet o biciu dzieci było – że są takie głupie książki i że bicie jest przestępstwem.

A na koniec pojawił się duch profesor Simony Kossak, z czego bardzo, bardzo się ucieszyłam. Bo to znaczy, że rozmów i gawęd na te tematy bardzo brakuje.

wtorek, 20 marca 2012

Nie wolno bić dzieci...

...a klaps to też bicie. Bicie, upokorzenie, brak szacunku. Nawet dzieci w przedszkolu wiedzą, że nie bije się młodszych i słabszych. Ani w ogóle nikogo.

Ostatnio głośno się zrobiło o paru książkach, wydanych przez chrześcijańskie wydawnictwa i opartych na dosłownej, dość wybiórczej i prymitywnej interpretacji Pisma Świętego, według których Bóg życzy sobie okładania półrocznych niemowląt rózgą, gdy wiercą się przy przewijaniu. Cytować i rozpisywać się na ten temat nie warto, zainteresowanych odsyłam do strony na facebooku. W tym momencie książki są wycofywane z księgarni jako nawołujące do przestępstwa.

Książki jak książki, ale w sumie bardziej przerażające są wypowiedzi rodziców w komentarzach w różnych miejscach w sieci. Że święte prawo rodzica. Że tradycja. Że depczemy sprawdzone przez wieki metody wychowawcze. Że wychowamy bandytów, co na głowę nam wlezą. Że bezstresowe wychowanie. I tak dalej. I że na pewno wszyscy rodzice biją, tylko jedni się przyznają, a inni, hipokryci, leją po cichu.

Fundacja Dzieci Niczyje wypuściła ostatnio bardzo fajny filmik "Zamiast klapsa". O tym, jak nie stracić panowania nad sobą, jak reagować na trudne sytuacje, a przede wszystkim - jak wychowywać bez przemocy. Nie bezstresowo, ale właśnie bez przemocy. Kilka prostych, niby oczywistych rzeczy (choć nie dla wszystkich!) zebranych w jednym miejscu.

poniedziałek, 19 marca 2012

Jedzenie według pór roku

Tytuł miał być "dieta według pór roku", ale dieta kojarzy się... hmm, odchudzanie, wyrzeczenia, ograniczenia, a to nie ma z tym nic wspólnego.

Gdybym miała w kilku słowach streścić swoją filozofię jedzenia i gotowania, powiedziałabym tak:

Wiosną - jedz liście.
Latem - jedz owoce.
Jesienią - jedz korzenie.
Zimą - jedz nasiona.

Oczywiście trudno żyć samymi liśćmi przez trzy miesiące, chociaż pewnie byłoby to zdrowsze niż jedzenie hamburgerów, frytek i popijanie colą ;-) Chodzi o centrum, coś co pojawia się w każdym posiłku, coś typowego dla danej pory roku. Sezonowym częściom roślin towarzyszą produkty z sąsiadujących pór roku: wiosną będą to nasiona z zimy (szczególnie wczesną wiosną) i owoce z lata (szczególnie późną wiosną). Najmniej będzie jesiennych korzeni.

Jeszcze będzie o tym więcej :-)

niedziela, 18 marca 2012

Pierwsza wiosenna niedziela...

...ależ pięknie się zrobiło.

Wreszcie, wreszcie wiosna.

I kurki wreszcie więcej zielonego poskubią...


I pranie wreszcie można na wiatr i słońce wywiesić, pieluchy po zimie odkazić trochę i wybielić słonecznym ultrafioletem ;-)


Byliśmy na łące, naszej łące, którą kupiliśmy w zeszłym roku, w dolinie Leniwej Obry. Ze wszystkich stron krzyczały żurawie, w lesie obok śpiewały zięby, sikory, kosy, szpaki... Stach skubał zielsko (nie zjadał na szczęście, za to ja owszem, trudno było się oprzeć młodym listkom szczawiu i rzeżuchy łąkowej) i eksplorował kretowiska. Niestety melioranci urządzili mały remont rzeki - pousuwali drzewa wywrócone przez bobry, wykosili trochę roślinności z dna i rozłożyli na brzegu. Mogło być gorzej, ale i tak szkoda, rzeka - obecnie wyprostowany kanał - pięknie się renaturyzuje, przy powalonych drzewach odtwarzają się meandry. Zresztą na tym odcinku miała być wykonywana renaturyzacja rzeki w ramach kompensacji za budowę autostrady przez obszar Natura 2000 i zniszczenie siedlisk. Melioranci udają, że o tym nie wiedzą...

Wody w Leniwej Obrze sporo, ale mniej niż w zeszłym roku o tej porze.

W domu czekała na nas wczorajsza zupa i ognisko. A wieczorem przyszła burza. Nagle przyszła, niespodziewanie, pobłyskała, pohuczała, światło zgasło na chwilę, uderzyła w szyby ulewą i wichurą - i poszła. Wiosenna, nagła, szybka burza.

sobota, 17 marca 2012

Zupa na klęczkach

Znowu będzie kulinarnie. Mimo gryczano-fasolowych klimatów nie da się ukryć, że jest wiosna. Śpiewają skowronki, sikory, kosy, szpaki, a ponoć nawet zięba. Gęsi lecą całymi kluczami, żurawie krzyczą z łęgu. Pachnie ziemia. Dziś była pierwsza taka wiosenna sobota. Posialiśmy szpinak, posadziliśmy cebulę... Byle teraz nie zmarzło.

Zupa nazywa się tak jak się nazywa nie dlatego, że trzeba ją na klęczkach zjadać, ale dlatego, że na klęczkach zbiera się jej tajemne składniki. Bo z pozycji wyprostowanej właściwie ich nie widać. Pierwsze, maciupkie listki mniszka, krwawnika, szczawiu, podagrycznika, pokrzywy, bluszczyka kurdybanka, gwiazdnicy, do tego wieloletni szczypiorek... Naskubałam tego ledwie dwie garście na pierwszą prawdziwie wiosenną zupę.

Najpierw gotujemy prosty warzywny rosołek. Dużo marchewki, jakiś kawałek cebuli, mały ząbek czosnku, może być pietruszka albo seler, ja wrzuciłam jeszcze parę brokułów z zamrażarki. Jako tłuszcz dodajemy oliwę z oliwek lub masło. Solimy, pieprzymy - i na sam koniec gotowania wrzucamy dokładnie opłukane zielsko. Gotujemy 2 minuty, doprawiamy gałką muszkatołową - gotowe.

I dalej można różnie. Można z grzankami, można zabielić śmietaną. Ja ułożyłam w talerzu połówki mini-mozarelli i zalałam zupą. Pasowało.

piątek, 16 marca 2012

Pierogi fasolowo-gryczane

Przedwiośnie w kuchni. Z czym się kojarzy? O nie, to wcale nie nowalijki, chrupiące marcheweczki, cieniutkie pietruszeczki, botwinka, szpinaczek - te pojawią się dopiero w czerwcu, chociaż w sklepach pewnie wcześniej.W marcu najwyżej wyłażą spod ziemi pierwsze maciupkie pokrzywy, pierwsze listki mniszka czy krwawnika (będzie i o nich), kiełkuje dopiero sałata i rzodkiewka, owszem, można sobie kiełki produkować na parapecie, szczypiorek pędzić z cebuli, ale to najwyżej dekoracja do kanapki albo składnik surówki. Tak naprawdę w kuchni rządzą jeszcze rzeczy zimowe, zimujące, przechowujące się w kopcach, piwnicach albo w postaci nasion. Takie też są te pierogi. Przedwiosenne, przednówkowe, na ostateczne pożegnanie zimy.

Składniki farszu:
fasola adzuki lub inna drobna - 100 g
kasza gryczana niepalona - 200 g
1 cebula
1 marchew
oliwa
sól, pieprz

Składników i przepisu na ciasto nie podaję, każdy robi pierogi swoim niezawodnym sposobem. Ja zrobiłam z mąki białej pół na pół z razową i wyszły trochę podeszwowate, twarde, nawet po dość długim gotowaniu. Ale kleiły się nieźle.

Fasolę namoczyć (niekoniecznie) i ugotować wcześniej, odcedzić, ale wody nie wylewać. Cebulę pokroić dość drobno, podsmażyć, dodać pokrojoną w półplasterki marchew, kaszę, wlać wodę z fasoli, uzupełnić jeszcze trochę wody, posolić i gotować aż kasza i marchewka zmięknie. Wtedy dodać fasolę, popieprzyć zdrowo (ja oczywiście doprawiłam za mało, jak zwykle, odruchowo przyprawiam pod dziecko), dosolić jeszcze jeśli trzeba. Lepić pierogi i gotować.

Pierogi są zasadniczo wegańskie, ja odsmażyłam je na sklarowanym maśle i pomazałam jogurtem, przez co wegańskość straciły, ale myślę że można to zastąpić/pominąć.

Smacznego :-)

pierogi

Kim jest kura...?

Każda kurka swój ogonek chwali. I kurnik swój chwali, i jajeczka.

Zapraszam więc do mojego kurnika. A w nim - wszystko po trochu.

Kura jak to kura, siedzi, wysiaduje, obiady gotuje, sprzątać nie umie i nie lubi, ale razem z kogucikiem i mimo obecności kurczęcia jakoś kurnik swój ogarnia.
O jedzeniu będzie pisać. Jest kurą wegetariańską, jak na kurę przystało. O piciu też. O sprzątaniu może przy okazji.

Kura grzebie. W ziemi grzebie, czosnek już w tym roku posadziła. Piękne kwiaty doniczkowe, zielone okna, balkony i parapety jakoś się kurze nigdy nie udawały, ale o ogrodzie, warzywach, ziołach, drzewach owocowych też będzie, i to sporo.

Kura jest wiejską kurą. Co prawda pod oknami jeżdżą tiry, a we wsi została może jedna krowa, ale kura hoduje. Hoduje... kury. I pokrzywy pod płotem. Marzy też o kozach, swojskim mleczku i śmierdzących serach.

Kura zna się na zielskach. Znajomością tą na chleb zarabia. Jeździ w teren, po lasach, łąkach i bagnach się włóczy, a potem ślepi godzinami przed ekranem i przerabia te lasy, łąki i bagna na tabelki, cyferki i formularze. O przyrodzie i jej ochronie kura zawsze chętnie gdacze. A na gdakaniu się nie kończy.

Kura w piórka już nieźle obrośnięta, a sadełkiem domowym jeszcze nie za bardzo, więc i poleci czasem trochę wyżej. Książkę przeczyta. Niekoniecznie kucharską albo dziecku. Napisze coś. Wkręci się w dyskusję. Zaangażuje.

Czasem chciałaby się zająć tworzeniem, pisaniem, malowaniem, sztuką tak zwaną, czasem nawet siądzie do tego, kartkę przygotuje albo plik czysty, papier rozłoży, farby, ale tam już rzeczywistość gdacze... Ko ko ko... Pranie wstawić, ko ko ko... Ekspertyzę skończyć, mapkę zrobić, telefon odebrać, ko ko ko... Kury, psy, męża, dziecko nakarmić, ko ko ko... Zupę zamieszać, ko ko ko... Oj, kiedyś to łatwiej przychodziło...

Zapraszam do czytania!