niedziela, 29 września 2013

Babie lato

A wokół naszego kurniczka takie cudowne klejnoty wrześniowy poranek rozwiesza...






Czas na grzyby! Wreszcie zaczęły się i u nas. 


Póki co głównie podgrzybki... ale to właśnie one są najbardziej grzybowe, aromatyczne, pyszne. Sto razy wolę podgrzybki od borowików - szczególnie podgrzybki brunatne, które właściwie też są borowikami (według obecnej wiedzy należą do rodzaju Boletus, a nie Xerocomus).


Chociaż widzieliśmy i takie grzybowe dziwolągi - pod robiniami spotkaliśmy rodzinkę gwiazdoszy.


Grzyby grzybami, ale trzeba też pograbić liście...


...coraz ich więcej.


A może na drzewie zostały jeszcze jakieś śliwki?


Można zdrzemnąć się w sadzie pod czujnym psim nadzorem...


Złapać ostatnie ciepłe promienie słońca we włosy i wiśniową żywicę...


Bo dni już coraz krótsze, słońce coraz niżej i niżej, wysyca kolory stodół, pól i odłogów...


...coraz niżej...



Dobranoc!







piątek, 27 września 2013

Ściółka i poplon

...czyli jesienny ogród.

Od połowy tego sezonu sciółkujemy. To dla nas zupełna nowość.

Od zawsze ogród uprawiało się tu dość tradycyjnie - na grządkach goła ziemia i równe rządki warzyw, częste podlewanie, pielenie i wzruszanie gleby - bo taka gleba łatwo wysycha, zarasta chwastami, zamienia się w ubitą, jałową skorupę. Jesienią ogród się sprzątało, przekopywało i tak czekał do wiosny. Czarny i uporządkowany. W takim ogrodzie gleba traktowana jest jak podłoże, w którym mają rosnąć nasze rośliny - i nic więcej. 

Tymczasem gleba może być czymś więcej. Może być ekosystemem, miejscem życia wielu organizmów - im więcej gatunków, im większa bioróżnorodność, tym większa stabilność ekosystemu. Są roślinożercy, którzy czają się na nasze uprawy, ale są też drapieżniki i pasożyty, które ograniczają ich populacje, a przede wszystkim cała masa saprofagów i saprofitów, czyli organizmów odżywiających się martwą materią, użyźniających glebę. W ogrodzie uprawianym według permakultury (będzie o tym więcej) dbałość o ekosystem glebowy jest jedną z podstawowych zasad. 

A co zrobić, żeby ekosystem glebowy był jak najbogatszy w gatunki, jak najbardziej różnorodny? Stworzyć glebowym organizmom dobre warunki do życia. Gleba nie może wysychać, musi być cały czas wilgotna, musi też mieć odpowiednią strukturę. Najlepszym wzorem może być gleba leśna, gdzie szczątki roślin tworzą próchnicę przykrytą leśną ściółką. Możemy coś takiego odtworzyć w naszym ogrodzie i z powodzeniem uprawiać w tym rośliny. 

W naszym jesiennym ogrodzie część roślin już zebrana, a na ich miejscu rośnie poplon - różne rodzaje. Trochę gryki, trochę słonecznika, gorczyca i ozimina. Poza tym ściółkujemy grządki słomą, sianem, opadłymi liśćmi, gotową próchnicą spod kupy gałęzi, a także chwastami i resztkami roślin. Poplon można też wysiewać na ściółce lub pod ściółką (jeśli nie jest zbyt gruba). Wszystko to razem przerasta, przenika się, korzenie wnikają w głąb gleby, spulchniają ją, poruszają. Przyjdzie zima, poplon zwiędnie, rozłoży się, razem ze ściółką stworzy warstwę cennej próchnicy, w której na wiosnę będzie można posadzić rośliny. Nie będzie to może wyglądało tak elegancko jak czarna, wypielęgnowana ziemia z równo posianymi rządkami... ale w dobrej glebie najważniejsze jest niewidoczne dla oczu :-)

Gryka jak śnieg biała :-) a właściwie biało-różowa.


Prawie gotowa próchnica przerastająca oziminą


Ściółka ze słomy z oziminą, trochę zachwaszczona, ale o tej porze roku to nie szkodzi. Chwasty też pracują na strukturę i żyzność gleby.


Ściółkowanie liśćmi i poplon oziminowy


Ściółkowanie sianem, pod cienką warstwą poplon słonecznikowy


A tu wschodzi gorczyca.


Jesienne warzywo - jarmuż na pościółkowanej grządce. Ściółka ogranicza rozwój chwastów i parowanie.


A dynie są wszędzie. Ta akurat zarosła odpoczywającą pryzmę kompostową. To dopiero jest ekosystem :-)




czwartek, 19 września 2013

Jaglanka

Kasza. Same złe skojarzenia. Z magicznej czwórki dodatków - ziemniaki, ryż, makaron, kasza - ta ostatnia jakoś zawsze na samym końcu. Trauma przedszkolaka. Jedz na zdrowie, co z tego, że paskudne. Sucha z kleksem podejrzanego sosu albo przeciwnie, rozgotowana na szarą, bezsmakową pacię, która rośnie w ustach. Większość ludzi krzywi się na samo słowo. Kasza.

A jednak nie można zaprzeczyć, że kasza to samo dobro. Chleb czy ziemniaki przegrywają z nią na każdym polu. Kasza z dodatkiem sezonowych warzyw, strączków, pestek i orzechów to właściwie dieta idealna. A królową kasz jest kasza jaglana. Ma najwięcej żelaza ze wszystkich kasz (więcej niż mięso, chociaż słabiej przyswajalne), dużo magnezu, cynku, witamin z grupy B, wartościowego białka bogatego w tryptofan, krzemionki, lecytyny, antyoksydantów. Tuż za nią w rankingu zdrowotności jest kasza gryczana (dużo więcej magnezu i trochę więcej cynku niż jaglanka, za to mniej żelaza), oczywiście niepalona (trudniej kupić), potem orkiszowa, jęczmienna, potem długo długo nic i dopiero na końcu manna ze śladowymi ilościami witamin i minerałów, w zasadzie sama skrobia i gluten. Nic ciekawego.

Kaszę jaglaną wychwala pod niebiosa medycyna chińska, zaczyna ją doceniać medycyna i dietetyka europejska. Ma mieć działanie zasadotwórcze i osuszające. Właściwie trudno znaleźć choroby czy dolegliwości, przy których nie miałaby mieć niemal magicznie dobroczynnego działania. Na pierwszym miejscu wymienia się zapobieganie i leczenie chorób górnych dróg oddechowych oraz przewodu pokarmowego. Czyli - na katar, kaszel, zatoki, żołądek, jelita i zaparcia. W sam raz na jesień.

Tylko jak to draństwo polubić? Ja polubiłam i w chłodnych porach roku jem kilka razy w tygodniu na śniadanie, a czasem i na kolację.

Po pierwsze, gotowanie jaglanki wcale nie jest długie ani skomplikowane. Niektórzy ją prażą, płuczą lub przelewają wrzątkiem, dla mnie to zbędne, ale jeśli komuś tak bardziej smakuje, to czemu nie.

- do garnka wlewamy dwie szklanki wody
- czekamy aż zacznie wrzeć
- wsypujemy niecałą szklankę jaglanki
- czekamy aż się zagotuje ponownie
- ustawiamy ogień na średni, przykrywamy pokrywką uchyloną
- po 10-15 minutach wchłonie wodę, gasimy, zostawiamy pod przykryciem żeby doszło. KONIEC.

To przepis podstawowy, można go modyfikować, można przyrządzić potem jaglankę na słodko, na słono, z dowolnymi dodatkami. Jeśli mamy mało czasu rano, można kaszę ugotować wieczorem i rano tylko odgrzać z dodatkami. Ja gotuję cały garnek raz na 2 dni i korzystam w miarę potrzeb.

Na koniec wrzucam dwa  przepisy dla osób, które chcą się przekonać, oparte na kaszy już wcześniej ugotowanej, do szybkiego zrobienia na patelni.

Jaglanka szybka słodka (na jesienne śniadanie)

1-2 szklanki ugotowanej jaglanki
garść rodzynek
1-2 łyżki masła
2 łyżeczki cukru
pół łyżeczki cynamonu
opcjonalne dodatki: jabłka, gruszki, śliwki, banany, posiekane orzechy, pestki dyni lub słonecznika, łyżka ulubionego dżemu, suszone owoce...

Masło stopić na patelni, dodać rodzynki, jaglankę, cukier, cynamon, ewentualnie inne dodatki. Wymieszać, podgrzewać chwilę, aż zacznie się rumienić od spodu. 

Jaglanka szybka po włosku (na ciepłą kolację)

1-2 szklanki ugotowanej jaglanki
1-2 dojrzałe pomidory
1-2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
bazylia, sól, pieprz
opcjonalnie: starty ser żółty, świeża bazylia

Oliwę rozgrzać na patelni, czosnek posiekać, zrumienić, dodać pomidory, smażyć przez chwilę. Dodać kaszę, przyprawić, wymieszać, podgrzewać jeszcze chwilę. Posypać startym serem lub/i świeżą bazylią.

Smacznego :-) Cdn.

środa, 18 września 2013

Jabłka przez cały rok

Jabłka - owoce całoroczne. Kupujemy je w markecie wiosną, latem, zimą... i zastanawiamy się, co z nimi robią, że są takie ładne i błyszczące, jakby zerwano je przed chwilą. A co robią? Magazynują w chłodniach. Ale pewnie nie tylko. Jabłka "przemysłowe" to jedne z najbardziej skażonych owoców. Chłoną pestycydy jak gąbka, a pryska się je nawet 20 razy w ciągu roku. Nie wszystkie odmiany nadają się też do przechowywania, tym słodkim, soczystym, deserowym trzeba trochę pomóc - środki przeciwpleśniowe i inne pomagają zachować dłużej ładny wygląd.

Ale jabłka również bez chemii mogą być całoroczne. I tak jest w naszym sadzie.

Pierwsze dojrzewają papierówki - nawet w lipcu. Mamy jedno niewielkie drzewko. To bardzo nietrwałe jabłka, wybitnie sezonowe, o pięknym zapachu. Nadają się do bezpośredniego chrupania i do świeżych, lipcowych kompotów, chociaż dwa lata temu robiliśmy z papierówek całkiem niezły cydr. Papierówki to smak i zapach lata. W tym roku obrodziły u sąsiada, który miał ich mnóstwo i przynosił dla naszych zwierząt.


Kolejne nasze jabłka to grafsztynki. Są najsmaczniejsze - słodkie, bardzo soczyste, sok aż spływa po brodzie. Dojrzewają już od końca sierpnia i przez cały wrzesień. Jabłonie, z których zbieramy grafsztynki, są już bardzo stare, sadzone jeszcze ręką niemiecką. Rosną już nowe, niedawno zaszczepione, ale jeszcze nie owocują. Te jabłka też nie dają się długo przechowywać - trzeba je szybko zużyć: do jedzenia, na musy, kompoty, soki, wino.



Wrzesień, dojrzewa Cesarz Wilhelm. Ma duże jabłka, czasem gniją już na drzewach, a spadając, łatwo obijają się i pękają. Zerwane i starannie ułożone, przechowują się jakiś czas. To najlepsze jabłka na szarlotkę.



I wreszcie dwie odmiany jabłek późnych - boiken i grochówka. Boiken rośnie pośrodku ogrodu, ma jabłka duże, jasne, kwaśne, ale doskonałe na racuchy, szarlotkę czy do pieczenia. Świetnie się przechowują w piwnicy. Tak naprawdę dojrzałe są dopiero późną jesienią. Tak samo grochówki - zbiera się je w październiku, a do jedzenia nadają się jeszcze później. Do jabłek stosuje się terminy "dojrzałość zbioru" i "dojrzałość spożywcza", które nie zawsze się pokrywają. Czasem jabłko musi trochę poleżeć w odpowiednich warunkach. Takie są właśnie grochówki. Kilka dużych drzew również "odziedziczyliśmy" po Niemcach. 

Tegoroczne boikeny:


Zdjęcie z listopada zeszłego roku - cały sad zasypany grochówkami:


A jakie to są odpowiednie warunki? Idealna jest zimna piwnica, czyli taka, w której nie ma mrozu, ale temperatura utrzymuje się na poziomie kilku stopni. Nasza jest niestety za ciepła, bo stoi w niej piec i przechodzą rury od centralnego ogrzewania. Ale jabłka i tak przechowują się nie najgorzej. 

To zdjęcie zostało zrobione 28 czerwca tego roku. Trzy jabłuszka z przodu to grochówki, z tyłu boiken.


Nie są idealne, błyszczące i gładkie. To raczej "jabłuszka typu babcia". Ale po obraniu z pomarszczonej skórki są pyszne. Nie bardzo soczyste, ale słodkie, bardzo smaczne. Można je jeść jeszcze przez kilka tygodni. A potem pojawią się papierówki. Jabłko - owoc całoroczny.

Przez całą zimę jabłka jemy my i nasza koza. A w najsilniejsze mrozy i śniegi wysypujemy je w sadzie dla kwiczołów, kosów i zajęcy. Jeśli śniegu nie ma, znajdują sobie same to, co zostało na drzewach i pod nimi. Bywa, że w cieplejszy dzień lub podczas wiosennej odwilży odgrzebujemy w sadzie spod liści przechowaną naturalnie grochówkę - jędrne, chrupiące jabłuszko, wystarczy obetrzeć je trochę o spodnie - smakuje jak jesienią. A nawet lepiej.

wtorek, 10 września 2013

Kolory wczesnej jesieni

Kiedy ktoś mnie pyta, po co mi właściwie te kury i koza, odpowiadam: żeby codziennie rano od razu wyjść na dwór. Codziennie rano śledzić kolory, dźwięki i zapachy zmieniających się pór roku. Jajka od własnych kur są zdrowe, mleko kozie to też samo dobro, ale najważniejsza jest chyba higiena psychiczna całej rodziny.

Piękne są zielononóżki w porannym wrześniowym słońcu.


Kura nie orzeł - do nieba nie poleci. Ale ze skrzydeł umie zrobić użytek. Dużo przy tym łopotu i kurzu... ale po co czekać, aż otworzą wyjście, skoro można wyfrunąć przez okno?




A co się stało z małymi kurczaczkami? Są już całkiem duże. Już nie chowają się pod skrzydłami kwoki, mieszkają razem z innymi kurami. Dziś nawet widziałam, jak jeden z nich śmiało grał z całym stadem w rugby (jeśli nie wiecie, jak kury grają w rugby, spróbujcie wrzucić na wybieg jedną śliwkę). 

Tak, to ptaszysko to jeden z tych malutkich puchatych kurczaczków ;-)


Kwiaty dyni wyglądają wyjątkowo egzotycznie. Ogromne, mięsiste, błyszczą w słońcu i wabią pszczoły, które tłoczą się w środku po kilka.




Zielona trawa, błękitne niebo, czerwone jabłka, biała koza. 



 Wrzesień. Grają kolory. Wcale mi nie żal lata.

niedziela, 8 września 2013

Motyle

Nie kosimy pokrzyw, to mamy motyle. Co ma jedno z drugim...? Właśnie ma. Pokrzywa jest rośliną żywicielską wielu gatunków kolorowych motyli, szczególnie rusałek. Kiedy byłam mała, najpospolitszym motylem na naszym podwórku i w ogrodzie był rusałka pokrzywnik. Obecnie go prawie nie widuję, w tym roku nie widziałam ani razu. Zastąpił go inny motyl, również składający jaja na pokrzywach - rusałka pawik, który 20 lat temu gościł w naszym ogrodzie dość rzadko. Skąd taka zmiana? Inne schronienia na zimę? Chemizacja? Czy to tylko lokalna tendencja, czy jakiś bardziej ogólny trend? Czy pokrzywniki powrócą? Nie mam pojęcia...

W ogóle motyli jest coraz mniej. Od paru lat dbamy o to, żeby na naszym podwórku i w ogrodzie było kilka pokrzywowych zakątków, gdzie mogą w spokoju złożyć jaja, tam żerują ich gąsienice. Dorosłe motyle zimują w szopach, wśród drewna, w piwnicy, w kurniku.  Ale ogólnie pokrzyw i chaszczy jest w okolicy dużo mniej, większość sąsiadów utrzymuje starannie wypielęgnowane ogrody i krótko przystrzyżone trawniczki. Motyle znikają z podwórek i ogrodów. 

W każdym razie rusałka pawik to jeden z piękniejszych motyli, typowy dla końca lata i wczesnej jesieni. Zeszły rok obfitował w pająki, ten rok wydaje się sprzyjać motylom. Chmary "pawich oczek" zlatują się do gnijących gruszek i śliwek w sadzie oraz na pryzmę kompostu. 




Po ogrodzie kręci się jeszcze rusałka admirał - kolejny miłośnik pokrzyw. Nie występuje tak masowo jak pawiki, lata tylko jeden, jest też dużo bardziej płochliwy i muszę się natrudzić i nabiegać, żeby upolować go z aparatem. W końcu udaje mi się go "złapać" pod gruszą, wśród liści szczawiu.


Jak chronić motyle w ogrodzie?

- zrezygnuj z chemicznych środków ochrony roślin i nawozów sztucznych,
- pozostaw rośliny żywicielskie - dla większości gatunków jest to pokrzywa, bielinki żerują na kapustnych (może warto zostawić jedną główkę specjalnie dla nich?), niektóre motyle też na krzewach (cytrynek na kruszynie, rusałka żałobnik na wiązach, brzozach czy wierzbach),
- posadź kwiaty wabiące motyle - szczególnie lubią astry, lebiodkę, macierzankę czy lawendę,
- nie zbieraj wszystkich owoców w sadzie, zostaw trochę gnijących gruszek, jabłek czy śliwek w nasłonecznionych miejscach - motyle to uwielbiają, tam też najłatwiej je sfotografować.

niedziela, 1 września 2013

Nocka

Wszystkim mamom, które spodziewają się drugiego ;-)

- Maaamaaa, za szafą są twoolyyy...

Otwieram oczy. Ciemno. Świeci tylko blada nocna lampka w kształcie księżyca. Żeby stworów nie było, bo jak wiadomo, te uwielbiają ciemność. Ale jak się okazuje, półmrok też. Jeden z nich właśnie lezie do naszego łóżka. Przełazi tacie po głowie, tata śpi dalej kamiennym snem.

- Tam był tlasny twóóóóól...

Nie wiem, jak działają te cyckowe hormony, ale karmienie piersią sprawia, że obudzona w środku nocy od razu jestem w miarę przytomna. Jednak Młodszy śpi spokojnie obok, zapięty w śpiworku, i posapuje miarowo. Starszy za to już gramoli mi się nogami na głowę. 

- Nie ma już żadnego stwora. Stwór ci się przyśnił. Przytul się i śpij.

Przytula się i śpi przy moim lewym boku, wbity piętami w plecy taty. Uff. Bam, bam. Bije zegar. Druga. Zapadam w sen na nowo. Miękko, ciepło, błogo... Ale nagle czułe macierzyńskie ucho, a może szósty macierzyński zmysł coś wykrywa. Stękanie. Stękanie i wiercenie się. Z prawej. Budzi się Młodszy. Na razie cicho stęka, ale jak zaraz nie dostanie cyca, to będzie dużo głośniej. Przystawiam, zasysa. Mlask, mlask, mlask, ciumk, ciumk, ciumk. Długo ssie. Przysypiam, ale niewygodnie mi, nie zasnę tak. Może wystarczy mu jedna pierś? Zabieram, wtykam smoczek. Wypluwa, wierci się, mruczy niezadowolony. Nie ma szans. Wyplątuję się ze Starszego (uff, chyba się nie obudził) i przełażę na drugą stronę Młodszego. No dobra, więcej zje, na dłużej mu starczy. Najedzony, śpi, wracam na swoje miejsce. Kładę się między dziećmi. Zasypiam.

- Mama daj mlecko...

Nie, błagam.

- Jest noc. Mleczko pije się rano. Jak wzejdzie słoneczko i zrobi się jasno...
- Mama daj mleeeeckooo...
- Ale teraz jest noc. W nocy się śpi. No, przytul się i śpimy...
- MAMA DAJ MLEEEEECKOOOOOO!!!

No dobra, dobra. Dam ci gwiazdkę z nieba, samochód, dom z ogródkiem, ozdoby choinkowe, płyty z muzyką, wiertarkę, wszystkie przyprawy z szafki, nawet te drogie, co zechcesz, tylko się zamknij i nie obudź reszty. Człap, człap, człap, idę do kuchni. Światło. Lodówka. Kubek, nalewam mleko. Zagrzać. Butelka. Brudna, umyć. Zagrzało się, za gorące. Dolać zimnego. Człap, człap, wracam. Wręczam mlecko. Cholera, zostawiłam światło w kuchni. Wstaję.

- Mama połóż...
- Zaraz. Zaraz przyjdę. Pij mleczko.

Bam, bam, bam. Trzecia. Wypił mleczko. Odbieram butelkę, stawiam za łóżkiem. Rano będziemy szukać.

- U nas w domu nie ma wilków?
- Mhhmmhmm? Nie ma.
- A one nie pyjdą?
- Nie przyjdą na pewno. Śpij.

No dobra. Jeden śpi, drugi śpi. Uff. I ja zasypiam, ale na krótko. Bo u nas w domu wilków może nie ma, ale jest pies, a właściwie suka, nieduży kłąb szarych kłaków i filców. Sukę obudziło zamieszanie i kiedy wracałam z kuchni z mlekiem, słyszałam stuk pazurków o kafelki. A może tylko mi się zdawało? Na pewno tak.

- Miau...

Wiem, wiem. Psy szczekają, a miauczą koty. Nie mamy kota. Mamy psa, który miauczy. Miauczy, kiedy czegoś chce. Długo miauczy. Uporczywie. Do skutku. A jak miauczenie nie pomaga, zaczyna po psiemu szczekać. Najpierw cicho. Potem coraz głośniej.

- Miau...

Nie ma mowy. Nie słyszę tego. Śpię.

- Miau... miau... miau...

Wstaję i człapię do przedpokoju. Siedzi pod drzwiami i wpatruje się we mnie wyczekująco.

- Suko, jest noc. Ciemno za oknem. Księżyc świeci. Idź spać. 

Patrzy, ale już z rezygnacją. Idzie do pokoju, wskakuje na fotel. Wracam do łóżka. Bam, bam, bam, bam. Kładę się, cisza, spokój, miarowe posapywanie z prawej i z lewej, błogostan... Tuż przed zaśnięciem myślę sobie, jakie to mimo wszystko cudowne, macierzyństwo i w ogóle, czuć obok siebie te dwa małe ciepłe przytulone ciałka... Sen, sen, sen...

Ktoś mnie ciągnie za włosy. I obślinia mi ucho. Z prawej. Młodszy obudził się i pokazuje, jak to już ładnie potrafi dopełznąć do mamy, doturlać się, jeśli naprawdę chce. Dwa szeroko otwarte ślepka wpatrują się we mnie w ciemności. Nie wygląda to dobrze. Oj, nie. Widząc, że żyję, dziecię zaczyna radośnie gaworzyć. Odwracam się tyłem. Gaworzenie z radosnego robi się wkurzone i nieco głośniejsze. No dobra. Może cyca? Mlask, mlask, dziękuję, dobre, ale już nie chcę. Rozrywki! Może smoczek? A owszem. Przynajmniej z tłumikiem jest ciszej. Próbuję bezskutecznie zasnąć, a syn wypróbowuje na mnie nowe umiejętności chwytania i pełzania. Bam, bam, bam, bam, bam... Bije piąta. Ale jednak coś mu nie pasuje. Wierci się, marudzi coraz głośniej. Czyżby? No tak, się pije, to się sika. Pielucha napompowana, aż trzeszczy. Jako zapobiegliwa i zorganizowana matka miałam tu gdzieś zapasową... Aha, miałam, parę nocy temu. Wstaję, szukam, młode gada, woła, protestuje, ale jakimś cudem nikt więcej się nie budzi. Przewijam, cycuję, usypia. Ja próbuję też.

- Miau...

No dobra, kudłata cholero. Wywalę cię na dwór, będzie spokój. Wstaję, schodzę boso i w koszuli przez zimny korytarz i wypuszczam zarazę na podwórko, dziękując Bogu, że nie mieszkamy w mieście i nie muszę ubierać się i włóczyć z nią na smyczy po trawniku, wystarczy otworzyć drzwi. Na dworze zimno i szaro. Brrrr. Czuję, jak robi mi się katar. Wracam do ciepłego łóżka... tyle że na mojej poduszce śpi już w poprzek Starszy. Mam do wyboru - spać skulona w kącie łóżka albo przenieść go, ryzykując, że się obudzi. Ryzykuję. Dzisiaj nie mam już nic do stracenia.

Mruczy coś, ale nie budzi się. Bam, bam, bam, bam, bam, bam.

...

Bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam.

Jakieś nogi na głowie. Jakieś rączki we włosach. 

- Mama budzić! Mama daj mlecko! 
- Aaaaaaa! 
- Hau, hau, hau!

Czas zacząć nowy dzień...