Kiedy ktoś mnie pyta, po co mi właściwie te kury i koza, odpowiadam: żeby codziennie rano od razu wyjść na dwór. Codziennie rano śledzić kolory, dźwięki i zapachy zmieniających się pór roku. Jajka od własnych kur są zdrowe, mleko kozie to też samo dobro, ale najważniejsza jest chyba higiena psychiczna całej rodziny.
Piękne są zielononóżki w porannym wrześniowym słońcu.
Kura nie orzeł - do nieba nie poleci. Ale ze skrzydeł umie zrobić użytek. Dużo przy tym łopotu i kurzu... ale po co czekać, aż otworzą wyjście, skoro można wyfrunąć przez okno?
Piękne są zielononóżki w porannym wrześniowym słońcu.
Kura nie orzeł - do nieba nie poleci. Ale ze skrzydeł umie zrobić użytek. Dużo przy tym łopotu i kurzu... ale po co czekać, aż otworzą wyjście, skoro można wyfrunąć przez okno?
A co się stało z małymi kurczaczkami? Są już całkiem duże. Już nie chowają się pod skrzydłami kwoki, mieszkają razem z innymi kurami. Dziś nawet widziałam, jak jeden z nich śmiało grał z całym stadem w rugby (jeśli nie wiecie, jak kury grają w rugby, spróbujcie wrzucić na wybieg jedną śliwkę).
Tak, to ptaszysko to jeden z tych malutkich puchatych kurczaczków ;-)
Kwiaty dyni wyglądają wyjątkowo egzotycznie. Ogromne, mięsiste, błyszczą w słońcu i wabią pszczoły, które tłoczą się w środku po kilka.
Zielona trawa, błękitne niebo, czerwone jabłka, biała koza.
Wrzesień. Grają kolory. Wcale mi nie żal lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz