niedziela, 24 maja 2015

Po wyborach

Tak, były wybory. Wygrał jeden, a nie drugi, ten a nie inny. Różnica niewielka. Oczywiście byliśmy, głosowaliśmy, dzieci mogły narysować krzyżyk i wrzucić kartę do urny. Może za kilkanaście lat będą mieli lepszy wybór?

Ale przecież to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest zupełnie coś innego.












Tego nie może dać ani nawet obiecać żaden kandydat, żadna partia, żaden prezydent, premier ani nawet król. To może dać tylko Bóg. Jeśli tylko wyciągnie się rękę.

sobota, 23 maja 2015

Kometa nad kryjówką wśród bzu

"Trochę strachu i bezsensownej grozy jest ważnym elementem magii dzieciństwa"
Niania Ogg

Jest ich troje. Najmłodsze ma trzy i pół roku, najstarsze sześć. Młodszych raczej nie wtajemniczają.

Stoją pod gałęziami rozłożystego lilaka. To ich kryjówka. Jedna z gałęzi, niestety, złamana. Obok lekko stratowany pigwowiec i nieco podeptany łan liliowców, odgradzające kryjówkę od ścieżki. Żadne z nich nie umie jeszcze za bardzo czytać, ale najstarsza dziewczynka trzyma przed oczami kolorowankę i przekonująco "czyta" z niej pozostałej dwójce, która słucha z wypiekami na twarzy.
- Tu pisze... że komety... są... wszędzie... - sylabizuje. - Mogą być nawet w domu... albo w samochodzie. W kryjówce też mogą być i w szopie. I komety zabijają ludzi. - Dziewczynka spogląda po twarzach słuchaczy. Maluje się na nich prawdziwa groza. - Tak tu pisze. Że zabijają ludzi NAPRAWDĘ.


Widać, że przynajmniej na moim dziecku, wychowanym w kulcie słowa pisanego, robi to ogromne wrażenie. Łapie leżący na plastikowej taczce tajemniczy przyrząd, czyli kółeczko do puszczania baniek, i kieruje go na niebo. 
- Kometa!!! - wrzeszczy na całe gardło. - Największa na świecie!!! Uciekajmy!!!
- Uciekajmy do TAJNEJ kryjówki!!! - krzyczy dziewczynka. I rzucają się do ucieczki. Niestety przez liliowce. Znikają za domem. Ale tam nie wolno im się bawić. Przede wszystkim za blisko ulicy, niebezpiecznie i nie można ich mieć na oku. Przychodzą Dorośli.
- Ale kometa!!! - W oczach dzieci widać przerażenie. Prawie płaczą. - Zaraz spadnie! Leci prosto na nas!

Nie pamiętam, kiedy zaczęło im się z tymi kometami. Na początku były chyba jakieś ogólne rozmowy o kometach, takich prawdziwych, kosmicznych. Pewnie, czytaliśmy o tym, rozmawialiśmy. Może nawet były pytania, czy taka może spaść na Ziemię, na nasz dom i w ogóle. Uspojakanie, tłumaczenie. Potem zaczęli rozmawiać o tym między sobą. To, co teraz nazywają kometą, nie ma wiele wspólnego z ciałem niebieskim z komą i warkoczem. Czasem rzeczywiście obserwują komety na niebie, ale czasem z rozmów wynika, że to jakieś zwierzęta, bo hodują je i zamykają w klatkach. Jedno jest niezmienne - komety są zagrożeniem. Trzeba się przed nimi chować, trzeba mieć przy sobie specjalny płyn albo pył przeciw kometom, specjalne rośliny albo jakieś urządzenie, które zabezpiecza. A najlepiej szybko uciekać i się chować. Czasem próbują jeszcze ratować i taszczyć w krzaki protestujące dwulatki.

Czasem jakiś Dorosły usłyszy i próbuje poprawiać, tłumaczy, czym są komety, że nie mają zębów, że żaden płyn przed nimi nie uchroni, a tak w ogóle to żadna nie ma zamiaru spadać, a już na pewno nie na nich. Słuchają, kiwają głowami i dalej bawią się po swojemu.

Wiedzą, że to zabawa, że to nieprawda, ale strach jest prawdziwy. Takich zabaw jest dużo, jakiś wymyślony dziad, który skrada się wokół domku w ogrodzie tak długo, aż wszyscy boją się wyjść, nawet zabawa w "a kuku" z niemowlęciem, kiedy na sekundę mama znika i zapada ciemność. Taką zabawą jest też nasze oglądanie horrorów czy czytanie strasznych książek, kiedy przecież wiemy, że to fikcja, ale boimy się jak cholera. Tak samo bawią się szczenięta i kocięta (a czasem też starsze psy i koty), kiedy czają się na siebie, skradają, wyskakują nagle, ścigają w udawanych rolach drapieżnika i ofiary. Nie wiem, jak bawią się naczelne, ale założę się, że podobnie.

Wygląda na to, że nasze mózgi, szczególnie młode mózgi, potrzebują intensywnych ćwiczeń reakcji w sytuacji zagrożenia - do tego stopnia, że stwarzają sobie symulacje groźnych scen i do upadłego ćwiczą, ćwiczą, oswajają strach, trenują zachowania, które wydają im się właściwe, wciąż na nowo, wciąż odnosząc je do zdobywanej wiedzy i doświadczeń. W sytuacji, która naprawdę jest bezpieczna, odczuwają emocje, które pojawiają się w momentach kryzysowych, kiedy wiele zależy od ich opanowania. To, co wydaje nam się bezproduktywną zabawą, destrukcyjną i głośną, jest nabytym w toku ewolucji instynktownym treningiem kontroli najważniejszych emocji, niezbędnej do przetrwania. Jak rozwija się mózg pozbawiony takiego treningu? Trudno powiedzieć, ale chyba warto traktować go poważnie.

niedziela, 17 maja 2015

Zbieracze

S: Mamo, a może będziemy zbieraczami głogu do końca życia?
M: Do końca życia?
S: Tak, do końca życia żebyśmy zbierali głóg.
M: Ale głóg kwitnie każdego roku przez dwa tygodnie. Co będziemy robić przez resztę roku? No, jesienią są jeszcze owoce...
S: Możemy też być zbieraczami owoców głogu. Ale możemy być też zbieraczami... nie tylko głogu. Różnych rzeczy.
M: Ale gdzie będziemy te rzeczy zbierać, na polu, w lesie, na łące...?
S: Tak... różne rzeczy.
M: Ale po co? Żeby zarabiać pieniądze?
S (baaardzo zaskoczony): Nie! No... tak dla siebie, żeby mieć...
M: No tak, jakbyśmy zbierali różne dobre rzeczy na polu czy na łące, może nie musielibyśmy nic kupować w sklepie... i nie potrzebowalibyśmy pieniędzy.
S: I nie musiałabyś ciągle jeździć do Warszawy...
M: A wiesz, że to całkiem dobry pomysł...




niedziela, 3 maja 2015

Skansen w Podmoklach

Cudze chwalicie, swego nie znacie.

Dziś wieczorem "sprzedaliśmy" dzieci pod opiekę dziadkom i ruszyliśmy na rowerową wyprawę we dwoje. Jak za starych, dobrych czasów... Co prawda nie na kilka dni, jak to bywało, kiedy nie było dzieci, a na półtorej godziny... ale nie wszystko od razu. 

Przejechaliśmy polną drogą do Podmokli, zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę na moście kolejowym...


...i postanowiliśmy zajrzeć do skansenu. Tak, w Podmoklach kilka km od mojego domu ktoś kilka lat temu postawił strzałkę "Skansen", ale nigdy nie było czasu, żeby zajrzeć, co się pod nią kryje. Żartowaliśmy nawet, że pewnie jakiś chłop wyszedł rano przed dom, pokręcił głową i powiesił tabliczkę... Bo to przecież Podmokle Małe, mała wioseczka w dolinie Leniwej Obry. Nazwa mówi sama za siebie.

Tymczasem okazało się, że miejsce jest naprawdę wyjątkowe i warto je zobaczyć! Koniecznie musimy przyjechać tu z dziećmi, a jeśli ktoś będzie w okolicy, zachęcam do odwiedzenia. W ogóle Podmokle stały się piękną wsią i dużo się tu dzieje.

Oto Gminny Skansen Maszyn i Urządzeń Rolniczych w Podmoklach Małych. Pod linkiem jest tekst sprzed paru lat, kiedy skansen powstawał - skąd pomysł i jak się to wszystko zaczęło.



Jak widać, stoi wiatrak, stoją gołębniki, wozy, studnie, stoją maszyny rolnicze. Duża część to maszyny przedwojenne, znalezione w szopach i stodołach, ale nie sprzedane na złom, tylko wyremontowane, odnowione i wystawione do oglądania. Wszystko zrobione rękami miejscowych, podarowane przez ludzi wymienionych z imienia i nazwiska. Zresztą okolice Babimostu to dość ciekawy historycznie region, w którym duża część miejscowych to naprawdę miejscowi - polska ludność mieszkająca tu od wieków, a nie przybyła zza Buga, jak na większości poniemieckich terenów Ziemi Lubuskiej.

Piec chlebowy...


..z niesamowitym opisem, w którym wymienieni są wszyscy zasłużeni dla jego ocalenia.


Wał :-) drewniany, zrobiony z kłody drewna.


Chyba snopowiązałka. Obok, jak widać, plac zabaw i orlik.


Sieczkarnia


...i tak dalej, i tak dalej, maszyn jest kilkaset, w tym większość przedwojennych. Jeszcze kombajn na koniec :-)


...i trzeba było jechać do domu. Większości nie zdążyliśmy obejrzeć. 

Wróciliśmy przez dolinę Leniwej Obry do Kręcka, a potem do Kosieczyna...



...po drodze ścinając do wazonu kilka gałązek kwitnącej czeremchy, która teraz pachnie oszałamiająco.


Ile jeszcze niespodzianek kryje się w zasięgu krótkiej rowerowej wycieczki?

sobota, 2 maja 2015

Łóżko

Wyjeżdżam.
Śpię w pociągu.
Śpię w wynajętym pokoju, w czystej pościeli, w ciszy, w samotności. Cały pokój tylko dla mnie. Idealny porządek w łazience. Pracuję do późna, nastawiam budzik, gaszę światło.
Śpię u znajomych na wygodnym tapczanie. Rano leniwe śniadanie.
Śpię na łóżku polowym. Też wygodnie.
Zasypiam błyskawicznie, nie pamiętam snów, czarna dziura, budzę się rano.

A potem wracam.
Kładę się na materacu w pokoju ze zdartym kawałkiem tapety, z bladą lampką w kształcie księżyca. Obok słychać posapywanie młodszego. Nalał w pieluchę tak, że przesiąkło. Mokra plama akurat przy mojej poduszce. Przebieram, zmieniam, nie budzi się.
Kładę się znów i czuję coś twardego, ostrego... pewnie klocek. Albo kamień. Albo widelec.
Okruchy. Duże ilości piasku i kłaków. To pewnie z psa.
Pościel nie pachnie już zbyt świeżo. Trzeba zmienić... ale to już jutro.
Wreszcie wygodnie wyciągam nogi. W moją stopę wbijają się kocie pazury. Polowanie.
W środku nocy przyjdzie starszy, a wcześniej narobi wrzasku, że ciemno, że siku, że pić.
Obudzi się młodszy, że też pić. Nad ranem obaj przytulą się tak, że będą mnie bolały wszystkie kości, ale nie poruszę się, bo wtedy młodszy wstanie i będzie koniec spania. Mąż, zepchnięty na krawędź materaca, zawinie się w kołdrę jak naleśnik.

Tak, jestem już w domu.