niedziela, 30 marca 2014

Kura idzie po becikowe - cz.2

Jak już pisałam w części pierwszej, po wypełnieniu wszystkich formularzy, skopiowaniu załączników, dowodów, aktu urodzenia itp.mój pełen optymizmu mąż pojechał złożyć wniosek.

I wrócił. Niestety z teczką wciąż pełną formularzy.

- Nie wypełniliśmy jeszcze "Oświadczenia członka rodziny rozliczającego się na podstawie przepisów o zryczałtowanym podatku dochodowym od niektórych przychodów osiągniętych przez osoby fizyczne, o dochodzie osiągniętym w roku kalendarzowym poprzedzającym okres zasiłkowy".
- Ale ja nie byłam nigdy vatowcem i nie rozliczałam się ani ryczałtem, ani kartą podatkową...
- To nic. Trzeba złożyć.
- To co mam zakreślić?
- Nic nie zakreślać. Powinien być może kwadracik "nie dotyczy" albo "żadne z powyższych", ale nie ma. I wpisać zero tam gdzie pytają o kwotę. I podpisać.

Tak też zrobiłam. Pojechał. Wrócił. 

- Znowu coś nie tak?
- Znowu nie tak. Przepisaliśmy z naszego wspólnego PITa, ile zapłaciliśmy podatku. A pani powiedziała, że trzeba to rozdzielić i policzyć, ile tego podatku przypadło na mnie, a ile na ciebie. Tak samo jak dochód i przychód.
- Ale po co?
- Hmm... To jest urząd...
- No dobra, ale przecież idea rozliczania się wspólnego jest taka, że sumuje się dochód, koszty i z tego dopiero wylicza podatek... To bez sensu teraz to rozdzielać.
- Nie wiem... ma być rozdzielone. Pani musi ustalić dokładny dochód każdego członka rodziny osobno, potem je zsumować i z tego policzyć dochód na głowę. I do tego musi mieć też informację o tym, ile każde z nas zapłaciło podatku. Osobno. Zasugerowała, żebyśmy złożyli wniosek do skarbówki, żeby nam to rozdzielili, jeśli nie umiemy sami.

Uznaliśmy, że umiemy. Zrobiliśmy sprytnie tak, że od całego podatku odjęliśmy zaliczkę którą wpłaciłam z działalności gospodarczej - i wynik uznaliśmy za podatek męża.

Przeszło. Pani przyjęła papiery.

Po dwóch tygodniach dostaliśmy pisemko z OPS, w którym wzywa się nas do uzupełnienia braków we wniosku. Jakich znów braków? Mąż wziął Tymka na rower i pojechali.

Okazało się, że do ustalenia dochodu z roku poprzedzającego urodzenie dziecka potrzebna jest... wysokość moich dochodów w miesiącu poprzedzającym złożenie wniosku. Czyli oprócz dokładnej dokumentacji dochodu z 2012 potrzebna jest też dokumentacja dochodu z lutego 2014. Skopiowałam moje dwie umowy - jedną zlecenie, drugą o dzieło. W umowach niestety są podane jedynie kwoty za stronę i za godzinę prowadzonych warszatów - a nie ma nic o liczbie tychże, a więc nie ma też dokładnych kwot dochodu. Ponieważ pierwsze rachunki do obydwu umów wystawiłam dopiero w marcu, dołączyłam zgodne z prawdą oświadczenie, że w lutym 2014 nie osiągałam żadnego dochodu.

- A może trzeba policzyć, ile napisałaś w lutym stron artykułów i ile poprowadziłaś godzin warsztatów? - mój mąż zaczął myśleć jak urząd.
- Nie, to jakiś absurd. Rachunek był w marcu, więc dochód był w marcu.

A guzik. Pojechał, wrócił.

- Dla pani nie jest ważne, kiedy był rachunek. Musisz wyliczyć, ile z tego dochodu było osiągnięte w lutym. Czyli    ile napisałaś w lutym stron artykułów i ile poprowadziłaś godzin warsztatów, i ile za to należy ci się kasy według umów. Netto i brutto.

Policzyłam. Sześć godzin warsztatów i zero stron artykułów. Luty nie był szczególnie twórczy.

Ale to nie przeszkadzało pani w OPS, papiery przyjęła i kazała czekać na decyzję.

Po kilku dniach akurat przechodziłam obok, więc wstąpiłam, żeby zapytać...

- A tak, jest decyzja. Ale nie mogę wydać, bo nie ma podpisu kierowniczki... Będę dzwonić...

Po kilku dniach postanowiliśmy zadzwonić sami.

- Jest decyzja, podpisana... ale muszą państwo odebrać osobiście... Najlepiej w tym tygodniu, bo potem będzie nowy miesiąc... Do 15.30 codziennie...

Nowy miesiąc... znaczy że kwiecień? I prima aprilis?

Odebraliśmy jeszcze w marcu. I rzeczywiście przelali - okrągły tysiąc złotych.

Uczciwie ciężką pracą zarobiony :-)

poniedziałek, 24 marca 2014

Parowóz

...czyli naucz się śmiać z siebie, a nie zabraknie ci powodów do radości ;-)

Wybraliśmy się dziś rano oglądać parowóz. Kilka minut przed ósmą miał przejeżdżać przez Zbąszynek i dalej jechać na rekonstrukcję historyczną do Żar. Mimo zimna i deszczu zapakowałam się z młodszym synkiem do samochodu i już po chwili byliśmy na stacji.

Pani w kasie nic nie wiedziała, ale z megafonów popłynął komunikat o "pociągu dodatkowym" i po kilku minutach lokomotywa pojawiła się w oddali - ciemna sylwetka, światła i wielki obłok dymu. Maszyna robiła wrażenie, ogromna, buchająca parą... Po kilku minutach parowóz zagwizdał i odjechał, a my wróciliśmy do domu.

- No i jak? - zapytał mąż.
- Super. Stach zachwycony, para, dym, a jak zagwizdało, to aż podskoczyliśmy... Maszynista i palacz jak z epoki. Świetne zabytkowe wagony...
- A parowóz jaki?
- Parowóz... taki sobie. Niezbyt ładny.
- A to nie miała być Piękna Helena?
- Nie wiem co miało być. Ale raczej to nie była Piękna Helena. Jakiś taki kanciasty...
- Kanciasty??
- No zobacz...



- No tak... to jest Piękna Helena, tyle że to jest jej tył...
- Tył?
- No tył... Podczepiona jest odwrotnie, pewnie będą ją obracać potem. Prawdziwy parowóz jest tam dalej, to jest tender. Nie zwróciłaś uwagi na koła, kocioł...?

No jakoś nie :-P
To znaczy - widzieliśmy koła, tłoki, komin z dymem i w ogóle. Ale jakoś nie ogarnęliśmy całości...

Następnym razem maszyny będzie pokazywał tata ;-)

czwartek, 20 marca 2014

Pierwsze minuty wiosny

Wiosna przyszła dziś oficjalnie o 17.57.

Właśnie zachodziło słońce...

Forsycje:


Bez lilak:


A to co za cudak? Rabarbar wychodzi z ziemi.


Ile roboty w ogrodzie!


Próbowałam zrobić zdjęcie chmar wiosennych owadzików rojących się w złotych promieniach słońca...


Nasz wielki wiąz zmienił szatę na wiosenną - już nie stoi nagi, zakwita na brązowo. Potem się zazieleni.


Fiołki już pachną. Stach kładł się na ziemi, żeby je powąchać...


...ale w tych pierwszych minutach wiosny trudno było zrobić mu ostre zdjęcie :-)



Wiosna jest. Będzie się działo.

poniedziałek, 17 marca 2014

Kura idzie po becikowe... cz.1

...a właściwie Kogut, ponieważ całe starania o tenże hojny zasiłek były udziałem mojego męża, to on wypełniał papiery, potem wypełniał kolejne papiery, woził, okazywał, kopiował, pobierał oświadczenia i formularze i w ogóle przeszedł przez całą tę karkołomną procedurę, za co cześć mu i chwała.

Skusiliśmy się na to becikowe, bo w sumie na pieniądzach nie śpimy, tysiąc na ulicy nie leży, przyda się, choć z becika dziecko dawno wyrosło, w sumie tyle temu państwu oddajemy, to może i ono nam coś teraz da. Należy się. No i poprzednio było łatwo. Wniosek, świstek od lekarza i kasa na koncie. 

Tym razem było inaczej.

Pojechał mąż do OPS-u.
- Chciałbym formularz wniosku o becikowe - poprosił optymistycznie.
- Trzeba ustalić dochód z roku poprzedzającego urodzenie dziecka - powiedziała pani. I rozpoczęła wywiad.
- Pracowali państwo na etacie? Nie? A gdzie? Własna działalność? To będzie formularz ten, ten i ten do wypełnienia. Umowy o dzieło? To będzie to oświadczenie - tu trzeba wypisać wszystkie umowy i dołączyć. Za siebie i za żonę. I kopię PITa. I najlepiej wziąć zaświadczenie ze skarbówki na każdego z osobna. Czy trzeba? Nie, nie trzeba, ale tam będzie wypisany przychód, dochód, koszty... tak jak w tym formularzu. Aha, i jeszcze rolnicy... to będzie jeszcze ten formularz, ile hektarów. Bo z hektarów też liczy się dochód. Najlepiej wziąć zaświadczenie z Urzędu Gminy, tam będzie napisane dokładnie ile kto ma. No i lekarskie oczywiście. I ksero dowodów. I akt urodzenia dziecka - oryginał do wglądu.

Mąż wrócił z dużą teczką papierów. Rozłożyliśmy je na podłodze.


- Dużo tego - mówię. - Ale zaraz, przecież nie wszystko trzeba wypełniać. To, to i to jest dwa razy...
- Bo dla każdego z nas trzeba osobno.
- Ale przecież oni i tak będą to zaraz dodawać, żeby policzyć łączny dochód... To po co rozdzielać, skoro dochód liczą łącznie? Poza tym przecież to wszystko jest w PIT...
- To nic, ale pani powiedziała, że trzeba przepisać. Albo przynieść papierek ze skarbówki. I dołączyć kopię PITa. I wszystko oddzielnie.

I zaczął mój mąż wieczorami wypełniać, obliczać, wyliczać, dodawać i dzielić, szukać załączników, wypisywać po kolei swoje umowy, przepisywać kolumny cyfr z PITów.  
- Ile płaciłaś podatku VAT, rozliczałaś się kartą podatkową czy ryczałtem...? - pyta.
- To nas nie dotyczy - mówię. - Rozliczałam bez VATu i na zasadach ogólnych. Jeden papier mniej! 
- No nie wiem... - odpowiada mój mąż, ale odkłada papier.

- No dobra, a gospodarstwo? Przecież jest na ojca formalnie... on zgarnia wszystkie dopłaty za ziemię i w ogóle...
- Hmm... to chyba trzeba jechać zapytać...

Pojechał, zapytał. Oczywiście wypełniać trzeba. Liczy się, ile mamy hektarów. Przeliczeniowych, nie tych zwykłych. Za jeden hektar liczą coś ponad 400 zł przychodu. Mamy nieco ponad jeden hektar. Wilgotna łąka i trochę bagna, ale tego pani z OPS już wiedzieć nie musi. Chyba. Tylko oświadczenie trzeba napisać, że to udział w gospodarstwie teścia. Dobra wiadomość - jeśli hektary są wspólne, nie trzeba dzielić ich na pół, tylko przypisać jednemu z małżonków. Ale musi być dokładnie co do ara, więc to zaświadczenie z Urzędu Gminy... No dobrze, pojechał mąż do Urzędu Gminy, złożył wniosek o zaświadczenie, zrobił zakupy w Biedronce, pokręcił się po parku, odebrał, podpisał na kopii, że odebrał i wrócił do domu.

Oglądamy, czytamy. Okazuje się, że hektary (właściwie hektar i trochę) podane w zaświadczeniu są niezgodne z tym, co mamy w akcie notarialnym i papierach (też z Urzędu Gminy), na podstawie których mamy wyliczany podatek rolny.

- To nic - mówię. - Chcieli zaświadczenie, to mają. Ono jest ważne.

Po wypełnieniu wszystkich formularzy, skopiowaniu załączników, dowodów, aktu urodzenia itp.mój pełen optymizmu mąż pojechał złożyć wniosek.

Ale to nie był koniec :-)

c.d.n. :-)

sobota, 15 marca 2014

Kurokoza

S: Mama, a ile nóg ma kleszcz?
M: Osiem. Tak jak pająk.
S: A ile nóg ma... kura?
M: No, ile?
S: Jedną!
M: Hmm... nie znam takiej kury!
S: A ile nóg ma koza?
M: Może... dwie?
S: Nie!
M: Nie? A ile?
S: Cztery!
M: Cztery.
S: A ile mama ma nóg?
M: No to trzeba policzyć. Raz...
S: Dwa. Dwie nogi.
M: A ty ile masz?
S: Też dwie.

Siedzimy obok siebie, tak że nasze nogi stykają się. I nagle mój syn wymyślił dodawanie.

S: A ile nóg ma mama ze mną połączona?
M: Połączona? Jak to... aha. No to policzymy.
S: Raz... dwa... trzy... cztery. Cztery! A ile nóg ma... kura połączona z kozą?
M: Kura połączona z kozą?
S: A ile nóg ma kura połączona z kozą?
M: Może narysujemy to?
S: Tak.

Rysuję kurę, a przynajmniej coś na kształt. I kozę. Między nimi stawiam plus.

S: A czemu tu jest taki krzyżyk?
M: To znak dodawania, bo dodajemy nogi. Ile nóg ma kura?
S: Raz, dwa... Dwie.
M: A koza...raz, dwa, trzy, cztery... cztery. To ile będą miały połączone? Dawaj palucha...
S+M: Raaaz... dwa... trzy... cztery... pięć... sześć.
M: Sześć nóg.
S: A co będzie jak się połączy kurę z kozą?
M: Hmm... nie wiem, może kurokoza?
S: Mama narysuj kurokozę!!!!

No to narysowałam :-)


czwartek, 6 marca 2014

Kacper :-)

Cześć, jestem Kacper, przyjazny pies :-)


Chciałem zaprzyjaźnić się z kotem...


...ale patrzył na mnie z góry.


I chyba wolał grzać się w marcowym słońcu.


Chciałem zaprzyjaźnić się z kozą...


...ale odkąd spotkałem się z jej rogami i pofrunąłem kawałek przez sad, wolę trzymać się na dystans. 


Pomagam za to w odprowadzaniu jej na na pastwisko, biegam, szczekam i utrzymuję porządek - jak na gospodarskiego psa przystało.


Cóż mi pozostało...


...chyba tylko ludzie :-)