Pierwszy sekret polega na tym, żeby zbierać młode listki. Są jasnozielone, błyszczące, pomarszczone, czasem mają czerwono nabiegłe łodyżki. Starsze też oczywiście są jadalne, pewnie nawet bardziej pożywne i więcej ich można nazbierać. Ale młode są delikatne w smaku, można je jeść również na surowo w sałatce, słowem – dają gwarancję kulinarnego sukcesu. Taki podagrycznik jest pyszny, chrupiący, ma marchewkowy smak i można z niego zrobić wiele rzeczy.
Drugi sekret to staranne płukanie, nawet kilka razy. Chyba że ktoś lubi piasek.
Dziś podagrycznik wylądował w zupie. Zupa była wiosenna, ale konkretna – w sam raz na chłodniejsze kwietniowe dni. Również gotowana w kolejności Pięciu Przemian.
Ogień – zagotowałam wrzątek, wsypałam dwie garście kaszy gryczanej
Ziemia – dodałam pokrojoną marchew, ziemniaki, kilka łyżek oliwy, łyżeczkę masła
Metal – pokroiłam dość drobno pół niedużej cebuli, dodałam pieprz, gałkę muszkatołową
Woda – łyżeczkę soli
I już na samym końcu, właściwie po wyłączeniu gazu, tak żeby tylko stało w gorącym, ale nie gotowało się:
Drewno – kilka garści młodego podagrycznika (i trochę mniszka, i trochę szczypiorku)
Kurczę! To coś, to chyba jest to, co opanowało mój ogródek - te listki wyglądają identycznie! Nigdy nie dopuściłam do tego, żeby wyrosły z tego dorosłe rośliny i teraz nie jestem pewna czy to to. Opis z Wikipedii bardzo pasuje. Skąd mieć pewność czy to podagrycznik?
OdpowiedzUsuńJeśli opanowało ogródek i tak wygląda, to podagrycznik ;-) Powinno pachnieć marchewką. Ewentualnie proszę przysłać foto :-)
OdpowiedzUsuńA może Marto zamieścisz jakąś fotkę z natury, gdzie z bliska będzie widać jak podagrycznik wygląda?!?
OdpowiedzUsuńMogę zamieścić, ale w Googlu tego mnóstwo :-)
OdpowiedzUsuń