poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Dajmy dzieciom święty spokój!

Jeśli ktoś jeszcze nie czytał – bardzo, bardzo polecam tę książkę:


To jedna z ważniejszych książek, jakie poleciłabym rodzicom. I nie tylko rodzicom.

O czym jest? O zabieraniu dzieciom dzieciństwa. O wyścigu szczurów od kołyski, a nawet od poczęcia. O tym, jak w dążeniu do tego, by dziecko było najpiękniejsze, najmądrzejsze, najlepiej wykształcone, po prostu najlepsze, pierwsze - gubi się to, co najważniejsze, czyli samo dziecko. Okazuje się, że nigdy w historii ludzkości dzieci nie były tak kontrolowane, nigdy też nie były pod tak ogromną presją oczekiwań i obowiązków. Dziecko nie jest już dzieckiem, ale projektem, planowanym i zarządzanym. Bycie „pępkiem rodzicielskiego wszechświata” nie wychodzi wcale dzieciom na dobre. Mają problemy zdrowotne, psychiczne, emocjonalne, a przede wszystkim – wcale nie są szczęśliwe.

Rodzice nigdy tak silnie nie ingerowali w życie dziecka, ale też nigdy tak bardzo nie obawiali się o nie. Niewiele dzieci dziś chodzi bez rodziców do parku czy na plac zabaw, nawet do szkoły wozi się dzieci samochodem – od lat 70. przeciętna odległość, na jaką dzieci w Wielkiej Brytanii mogą oddalić się same od domu, zmniejszyła się o 90%! Jednocześnie dzieci wożone są godzinami po całym mieście, z zajęć na zajęcia, oglądając rodziców głównie z perspektywy fotelika na tylnym siedzeniu.

Jeden z ciekawszych opisywanych eksperymentów dotyczy zabawek. Dzieci w wieku od trzech do ośmiu lat wpuszczono do sali, gdzie znajdowały się klocki, lalki, pluszaki, a także nowoczesne, edukacyjne, multimedialne zabawki high-tech. Oczywiście dzieci interesują się nimi, lecz tylko przez chwilę. Po rozpracowaniu, jak działa dana zabawka, kierują się w stronę klocków. Po godzinie prawie wszystkie już siedzą nad dużym zestawem Lego i... tworzą.

Autor obala wiele mitów związanych ze „wspomaganiem rozwoju”. Przykładem jest tzw. ”efekt Mozarta” - osoby słuchające koncertów Mozarta miały lepiej radzić sobie z rozumowaniem przestrzennym. Do dziś wiele prywatnych klubów czy przedszkoli chwali się wykorzystywaniem tego efektu (spotkałam się z tym nawet niedawno), sprzedawane są też płyty, które można puszczać niemowlakom od urodzenia, a nawet wcześniej, żeby zrobić z nich przestrzennych geniuszy. Problem polega na tym, że nie ma żadnych dowodów na to, że słuchanie koncertów fortepianowych daje jakikolwiek trwały efekt. Neurobiolodzy zbadali, że wpływ muzyki na wyobraźnię przestrzenną, jeśli w ogóle jest obserwowany, trwa nie dłużej niż 20 minut.

Badania na szczurach pokazały, że mózgi szczurów, które wychowywały się w klatce pełnej zabawek, były lepiej rozwinięte niż u szczurów hodowanych w pustych klatkach. To właśnie ten eksperyment zapoczątkował szaleństwo jak najwcześniejszej, jak najintensywniejszej stymulacji dzieci – karuzelek, plansz, pozytywek, ekranów... Autor jednak zauważa ciekawą rzecz: „lepiej zastanówmy się nad najmniej rozpowszechnianym wnioskiem z badań: żadne wzbogacanie umysłu szczura nie doprowadziło do wyhodowania zwierzęcia o bardziej rozwiniętym mózgu niż mózg takiego, które żyje w naturze”.

Ostatni rozdział to opis szkockiego przedszkola „Tajemniczy Ogród”, gdzie trzylatki spędzają cały czas na powietrzu, niezależnie od pogody bawią się w lesie, opiekują się zwierzętami, grzeją ręce przy ognisku. Mało jest takich miejsc, mało jest dzieci, których rodzice umieją pokonać strach i pozwolić dzieciom na kontakt z kolczastymi gałęziami, trującymi roślinami, kleszczami, bakteriami i ogniem.

Carl Honore zabiera nas w podróż po całym świecie – właściwie po zamożniejszej części świata: opisuje szkoły, przedszkola, rodziny, programy, eksperymenty z Europy, Ameryki i Azji. Książkę czyta się świetnie, jest pisana żywym, barwnym językiem. Jest jeszcze jedna książka tego autora – Pochwała powolności. Na pewno ją przeczytam.

3 komentarze:

  1. Kilka tygodni temu rozmawiałam ze znajomą, której brat chodzi do gimnazjum. Dowiedziałam się, że na bloku zajęć plastycznych nikt już nie maluje, nie rysuje, nie wycina itd. Na bloku muzycznym nikt nie śpiewa ani nie gra na instrumentach. Teraz słucha się o życiorysach artystów, twórców i uczy o teoriach i kierunkach w sztukach plastycznych i muzycznych.
    Współpracy w grupach też się nie naucza na żadnych zajęciach.
    Dziwi mnie to bardzo. Kogo teraz wychowuje szkoła - przyszłego pracownika korporacji, który nie ma przejawiać żadnej twórczości, nie ma przejawiać wrażliwości na piękno ale ma wciskać posłusznie jeden i tylko jeden guziczek, który będzie miał przykazany?
    Czemu i komu to ograniczenie edukacyjne ma służyć?

    Niby odejście od Twojego tematu, ale nie mogę się oprzeć pokusie, żeby tego nie zestawić z Twoim zdaniem, że książka jest "o wyścigu szczurów od kołyski, a nawet od poczęcia".

    Ps. W poniedziałkowym dodatku do Wyborczej był wywiad z dwiema antropolożkami z Poznania o roli/losie itd. dzieci w średniowieczu. Interesujący.

    OdpowiedzUsuń
  2. Honore pisze też trochę o tym. Pisze też dużo o sporcie - jest o tym cały rozdział. Że w szkołach często nie ma już "wychowania fizycznego" jako takiego, nie ma też zwykłego, beztroskiego kopania piłki przez dzieciaki, ale jest od początku sport z ostrą rywalizacją nakręcaną przez rodziców.

    OdpowiedzUsuń
  3. W tym temacie w najnowszych "Wysokich Obcasach":
    http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,125928,11482961,Odpusc_sobie__odpusc_dziecku__Nie_musi_byc_najlepsze.html

    OdpowiedzUsuń