...czyli tradycyjne smaki w nietradycyjnym wykonaniu.
W moim domu akurat takich klusek się nie robiło, ale mąż pamięta z domu wyciskanie ziemniaków przez specjalnie uszyty woreczek. Spróbowałam, wyszło i zamierzam powtarzać w różnych kombinacjach, z różnymi nadzieniami. Tym razem wypróbowałam nadzienie... mięsne. Tyle że bez mięsa. Polecam sceptykom :-)
Kluski:
Połowę ziemniaków ugotować poprzedniego dnia, dobrze pognieść lub przepuścić przez maszynkę. Oczywiście to może być resztka ziemniaków z wczorajszego obiadu.
Drugą połowę ziemniaków utrzeć na najdrobniejszej tarce, dobrze wycisnąć płyn (np. przez tetrową pieluchę), zmieszać z ugotowanymi ziemniakami, dodać jajko, kilka łyżek mąki (ja użyłam pszennej razowej), sól, zagnieść miękkie ciasto. Lepić kluski, można do środka nakładać nadzienie.
Nadzienie "mięsne":
Dużą garść czerwonej soczewicy (połówki), garść quinoa gotować do miękkości (ok. 15 minut). W połowie gotowania dodać posiekaną małą cebulę, łyżeczkę suszonej lub świeżej natki pietruszki, sól, pieprz, paprykę ostrą i słodką (tej ostatniej sporo), chlust oliwy. Pół kajzerki lub innej bułki pokroić w drobną kostkę, wrzucić i wymieszać (jeśli brakuje płynu, dolać kilka łyżek ciepłej wody).
Kluski wrzucać na osolony wrzątek, kiedy wypłyną, zmniejszyć ogień i gotować jeszcze 10-15 minut.
Podawać np. ze smażoną cebulką i masłem.
poniedziałek, 19 listopada 2012
Nie z książek, a z siebie
Tekst bierze udział w konkursie "Blogerzy dla Korczaka":
„Ilekroć, odłożywszy książkę, snuć zaczniesz nić własnych myśli, tylekroć książka zamierzony cel osiąga. Jeśli szybko przyrzucając kartki – odszukiwać będziesz przepisy i recepty, dąsając się, że ich mało – wiedz, że jeśli są rady i wskazówki, to stało się tak nie pomimo, a wbrew woli autora. Nie wiem i wiedzieć nie mogę, jak nie znani mi rodzice mogą w nieznanych warunkach wychowywać nie znane mi dziecko – podkreślam – mogą, a nie – pragną, a nie – powinni...”*
Czy przypuszczałeś,
Doktorze, czy podejrzewałeś, że książkę tę będą czytać
rodzice sto lat później, w dobie komputerów, internetu, szybkich
samochodów, zadziwiających technologii, o których wtedy nawet się
nie śniło, będą właśnie snuć własne myśli, może będą
szukać rad i wskazówek, ale znajdą dużo więcej, a przede
wszystkim – będą dziwić się i zachwycać aktualnością
spostrzeżeń, a czasem przerażać aktualnością problemów? Bo to,
że czytając Korczaka, mam wrażenie, jakbym czytała książkę
współczesną, świeżą, oznacza przecież również to, że nie
zrobiliśmy kroku naprzód. Doktor dostrzegał problemy, które
dopiero kiełkowały, nowe, a nie zawsze pozytywne trendy – ale
jednocześnie zdawał sobie sprawę z narastającego tempa zmian w
świecie. Ale czy spodziewał się, że będzie doradzał rodzicom
wychowującym dzieci urodzone w kolejnym tysiącleciu?
„Powiadasz: >Moje
dziecko.< Nie, to dziecko wspólne, matki i ojca, dziadów i
pradziadów. Czyjeś odległe >ja<, które spadło w szeregu
przodków. (…) Dziecko jest pergaminem szczelnie zapisanym drobnymi
hieroglifami, których część tylko zdołasz odczytać, a niektóre
potrafisz wytrzeć lub zapełnić własną treścią.”
W latach 70-tych XX wieku
Jean Liedloff spędziła kilka miesięcy wśród Indian z plemienia
Yequana i na tej podstawie stworzyła koncepcję kontinuum, które
zrewolucjonizowała myślenie o wychowaniu dzieci i zapoczątkowała
na Zachodzie nurt rodzicielstwa bliskości. Kontinuum jednostki
jest całością, stanowi jednak część kontinuum jej rodziny,
które z kolei jest częścią kontinuum klanu, społeczności i
gatunku, tak jak kontinuum gatunku ludzkiego stanowi część
kontinuum całego procesu życia – pisała. Korczak nie
obserwował południowoamerykańskich Indian, ale z ogromną empatią
i wrażliwością przyglądał się dzieciom i rodzicom, których
spotykał w Warszawie. I doszedł do tych samych wniosków, które
kilkadziesiąt lat później sformułowała Liedloff. Koncepcja
kontinuum pobrzmiewa niemal w każdej refleksji Korczaka, w każdej
myśli, zarówno o niemowlętach, jak i o starszych dzieciach i
dorosłych. A przecież „W głębi kontinuum” zostało dopiero
dwa lata temu przetłumaczone na język polski i wciąż wydaje się
rewolucyjne! Tak nieuważnie czytaliśmy Starego Doktora?
„Każda matka może
karmić, każda ma wystarczającą ilość pokarmu, tylko
nieznajomość techniki karmienia pozbawia ją przyrodzonej
zdolności. (…) Ile razy dziecko ssać powinno na dobę, jak długo
leżeć przy piersi? (…) Nie ma ogólnego przepisu. Jak można bez
matki i dziecka dawać przepisy? (…) A mączki? Należy odróżniać
naukę o zdrowiu od handlu zdrowiem. (…) Powie ktoś: nazwiska o
wszechświatowej sławie wyrażają uznanie. Ależ uczeni są ludźmi
(…). Milionowe przedsiębiorstwa mają wpływy, to siła, której
nie każdy się oprze.”
Pół roku temu
recenzowałam tutaj książkę Gabrielle Palmer „Polityka karmieniapiersią”, która jest właśnie o tym. Pierwsze wydanie ukazało
się ponad 20 lat temu, chociaż po polsku zaledwie dwa lata temu.
Kiedy czytałam tę książkę, dziwiłam się, że to, co było
problemem 20 lat temu, jest nadal tak bardzo aktualne – wciąż
mamy propagandę producentów sztucznego mleka, wciąż kobiety nie
karmią piersią, bo wmawia im się brak pokarmu/chudy
pokarm/niewłaściwie brodawki/małe piersi i wiele innych, bo nie ma
wsparcia dla karmienia naturalnego. Dziwiłam się, bo w dzisiejszych
czasach 20 lat to jednak bardzo dużo. A tymczasem sto lat temu pisał
już o tym Korczak, pisał dokładnie o tym samym co Gabrielle
Palmer, widział problem, alarmował, ostrzegał... Należy
odróżniać naukę o zdrowiu od handlu zdrowiem – to
jedno celne zdanie odnosi się przecież nie tylko do produkcji
sztucznego mleka, mogłoby stać się dziś mottem ostrzeżeń przed
zbytnim zaufaniem do producentów farmaceutycznych, którzy nie tylko
obiecują wieczne zdrowie po zakupie antybiotyku, suplementu czy
kolejnej cudownej szczepionki, ale i podważają wiele naturalnych,
darmowych sposobów dbania o zdrowie, budząc wątpliwości,
ubocznie podkopując się z wolna, kusząc i dogadzając słabostkom
tłumu...
„Może do pokoju
małego dziecka potrzeba nie linoleum, a fura zdrowego żółtego
piasku, spora wiązka patyków i taczka kamieni? Może deska,
tektura, funt gwoździ, piła, młotek, tokarnia byłyby milszym
podarkiem niż >zabawa<, a nauczyciel rzemiosł pożyteczniejszy
niż mistrz gimnastyki czy pianina. Ale trzeba by z dziecinnego
pokoju przepędzić szpitalną ciszę, szpitalną czystość i obawę
o zadrapanie palca.”
Nowy trend w wychowaniu
dzieci! Skandynawskie czy szkockie przedszkola na świeżym
powietrzu, zielone szkoły, ekologiczne rodzicielstwo, Indianie
Yequana i ich dzieci bawiące się maczetami nad paleniskiem,
hipoteza higieniczna, Montessori... Patyki małe, duże, proste,
zakrzywione, rozgałęzione – dobierane z niezwykłą precyzją –
każdy coś symbolizuje i każdy trzeba wziąć do domu. Do tego
liście, kasztanki, owocki, kamyki szczęścia – ten kto myśli, że
przydają się one tylko w szkole do robienia prac plastycznych jest
w błędzie(...) Zabawa wodą, błotem a także suchym i mokrym
piaskiem (a w zimie śniegiem) jest jedną z najbardziej rozwojowych
dziecięcych zabaw. Co więcej, jest to zabawa otwierająca i
terapeutyczna. Pomaga tym dzieciom, które boją się porażki i nie
angażują w trudniejsze czynności; tym, które są zbyt nieśmiałe
i zamknięte w sobie; a także tym, które z różnych przyczyn nie
rozwijają się prawidłowo –
pisze na początku XXI wieku Agnieszka Stein na stronie
Dzikie Dzieci. Jean
Liedloff podkreśla wagę uczestnictwa w codziennym życiu zamiast
zabawy od tego życia oderwanej, pokazuje przykłady, jak rozwijają
się dzieci towarzyszące rodzicom w pracach, a nie zamykane w kojcu
z martwymi substytutami rzeczywistości. Z kolei Carl Honore, którego
książkę recenzowałam tutaj, ostrzega przed zabieraniem dzieciom
dzieciństwa przez posyłanie ich na kolejne rozwojowe zajęcia,
pisze o „dziecku zarządzanym” i proponuje, żeby pozwolić
dzieciom po prostu być dziećmi... Honore pisze też o zabawkach –
za czasów Korczaka nie było jeszcze edukacyjnych multimedialnych
zabawek świecąco-grająco-wibrujących, ale jakoś łatwo się
domyślić, jakie miałby o nich zdanie.
„Dziecko ma poczucie
obowiązku nie narzuconego przemową, lubi plan i ład, nie wyrzeka
się prawideł i obowiązków. Żąda tylko, żeby brzemię nie było
zbyt ciężkie, by grzbietu nie raniło, by znalazło
wyrozumienie.(...) Dziecko chce, by traktowano je poważnie, żąda
zaufania, wskazówki i rady. My odnosimy się do niego żartobliwie,
podejrzewamy bezustannie, odpychamy niezrozumieniem, odmawiamy
pomocy.”
Książki duńskiego
psychoterapeuty Jespera Juula o wychowaniu dzieci rozchodzą się jak
świeże bułeczki. W Polsce wyszło już kilka tytułów,
zapowiadane są następne, Jesper Juul był u nas niedawno i udzielił
kilku mądrych wywiadów, m.in. dla Tygodnika Powszechnego. We
wszystkich jego książkach brzmi jedna najważniejsza myśl:
traktujmy dziecko poważnie. Traktujmy je jak dorosłego, z
szacunkiem, zaufaniem. Ono jest kompetentne i chce współpracować.
Ostatnio szukałam jakiegoś cytatu z Juula i znalazłam go w
napisanej sto lat wcześniej książce Starego Doktora...
„Nie
z książek, a z siebie.”
Tak
naprawdę można byłoby w nieskończoność przytaczać cytaty z
Janusza Korczaka, odnosząc je do współczesnych trendów
wychowawczych, w których w dziecku „odkryto na nowo” człowieka,
podmiot, poważną, kompetentną osobę, specjalistę od własnego
rozwoju; w których zachęca się rodzica do zaufania swojej
intuicji, zamiast ślepego stosowania rad z poradników. „Nie ma
dzieci, są ludzie” - mówi Korczak i te słowa brzmią przez cały
wiek dwudziesty, wiek szalonego rozwoju cywilizacji, a jednocześnie
wiek potwornego odczłowieczenia. Brzmią i powracają w
nowoczesnych, ale przecież nie nowych koncepcjach. Słyszę w nich
głos Doktora. Patrzy na nas, zatroskanych, zapatrzonych w dzieci,
szukających porozumienia, przytulających, wspierających,
ponoszonych przez emocje, poszukujących, wątpiących – i chyba
się uśmiecha...
* Wszystkie cytaty z Janusza Korczaka pochodzą z książki "Jak kochać dziecko", wydanej przez Jacek Santorski & CO Agencja Wydawnicza w roku 1992 w Warszawie.
wtorek, 13 listopada 2012
Ekologia dla dwulatka
„- Pierwsze lekcje to ekologia.
- Ekologia? Czy nie jest zbyt
skomplikowana?
- Dlatego zaczynamy właśnie od niej.
Nie dawaj dziecku żadnej szansy, żeby wyobrażało sobie, że
cokolwiek istnieje w izolacji. Dopinuj, żeby od pierwszej lekcji
było jasne, że każde życie jest powiązane zależnościami.
Pokaż dzieciom zależności w lasach, na polach, w stawach, w
strumieniach, we wsi i jej okolicy. (…) Moralność, którą
dziecko wyprowadza z faktów ekologii, należy do etyki
uniwersalnej.”
(Aldous Huxley „Wyspa”)
Jak uczyć dwulatka ekologii? Ale niekoniecznie tej potocznie rozumianej - segregowania śmieci, oszczędzania wody - bo tego nauczy się obserwując rodziców. Jak przekazywać dwuletniemu dziecku tę najważniejszą wiedzę o zasadach funkcjonowania świata przyrody, o zależnościach między organizmami a środowiskiem, wiedzę niegdyś podstawową, niemal wrodzoną, dziś coraz częściej zamkniętą na uniwersytetach, w hermetycznych pojęciach i regułach?
POZWÓL ODKRYWAĆ
Dwuletnie dziecko ma w
sobie tak ogromną potrzebę poznawania świata, że nie trzeba go
wcale do nauki zachęcać – wystarczy nie zniechęcać i nie
przeszkadzać. Większość rzeczy tak naprawdę odkryje samo. Niech
obserwuje prace w ogrodzie, na działce, pewnie będzie chciało samo
spróbować. Niech ogląda znajdowane na spacerze rośliny i
zwierzęta. Niech zamiesza patykiem w mulistej kałuży, niech
oderwie korę od gnijącego patyka, niech podniesie kamień i
znajdzie dżdżownicę, niech przygląda się dziuplom w drzewach,
norom w ziemi, dziwnym strukturom kwiatów, kształtom liści. Może
nawet wpadnie w pokrzywy albo pokłuje się ostem. To też jest ważne
doświadczenie, które mówi dużo o otaczającym świecie. Wydaje mi
się, że dziecięcy umysł jest bardzo zorientowany na szukanie
związków i zależności. Kto tu mieszka? Kto to zjada? Kto wykopał
tę norę? Kto zrobił dziurę w liściu? Czasem wydaje mu się, że
zna odpowiedź, często się myli, ale szuka dalej. Im więcej
znajdzie elementów układanki, im więcej odkryje szczegółów, im
pełniejszy będzie miało obraz, tym prawdziwsze będą wyciągane
wnioski.
POKAZUJ
Bądź
przewodnikiem. Pokazuj to, co znajdziesz i uznasz za ciekawe.
Pokazujcie sobie nawzajem. Nie musisz znać nazw wszystkich roślin i
zwierząt, po prostu zwracaj uwagę na różne rzeczy. Posłuchajmy,
jak śpiewają ptaki albo jak grają żaby czy pasikoniki. Cyk cyk
cyk cyk... Grają wysoko, na drzewie. Popatrz, sarny stoją tam
daleko, pod lasem. Zobacz, jaki ładny ślimak. Chodźmy do tej
starej lipy, tam siedzą kowale bezskrzydłe, czarno-czerwone owady.
Co się stanie, kiedy dmuchniemy na dmuchawiec? Skąd spadły te
liście? Proponuj zajęcia, zabawy, pomóż podnieść kamień albo
kłodę drewna, zabieraj w ciekawe miejsca – do parku, do lasu, nad
wodę. Nie przerywaj badań i dociekań, które prowadzi samo
dziecko, ale inspiruj nowe i pokazuj, że to są rzeczy, które
interesują również Ciebie. Powolne spacery z dwulatkiem, który
może spędzić pół godziny badając przepróchniały pień, to
również dla rodziców bezcenny czas, żeby nadrobić przyrodniczą
wiedzę albo po prostu przyjrzeć się, wsłuchać, poczuć – jak
dziecko, razem z dzieckiem...
Nie
za wiele, niech przede wszystkim samo odkrywa, ale rozmawiać można
też rano w łóżku, wieczorem przed zaśnięciem, przy obiedzie.
Opowiadaj to, co wiesz. O zależnościach. O tym, co się skąd
bierze, skąd wzięła się marchewka, jajko, mleko, chleb, co robią
ptaki za oknem, co widzieliście na spacerze ostatnio. Dziecko w tym
wieku bardzo chce wiedzieć, nawet jeśli jeszcze nie umie
sformułować pytania. Kto czym się żywi? Pająk zjada muchy. Mucha
zjada... hmm, kupę, to dopiero ciekawe. Kupa to w ogóle bardzo
zajmujący temat. Koza zjada trawę, liście, kura zjada ziarno,
myszka też zjada ziarno, ale sowa może zjeść myszkę. Kot może
zjeść myszkę. To nie są dla dziecka rzeczy krwawe ani straszne –
jeszcze nie. Mój synek nie mówi jeszcze za wiele, ale stara się
przede wszystkim określać zależności między różnymi istotami
czy przedmiotami. Z tych kilkunastu, kilkudziesięciu słów układa
ciągi, wiąże je ze sobą, kojarzy jedno z drugim. Na trzy bardzo
różne rzeczy – liście, kozę i mleko – ma to samo określenie.
Mówiąc o liściach, myśli też o kozie i mleku. Pijąc mleko, ma w
głowie kozę i liście. Bo to się łączy, jedno wynika z drugiego.
Wszystko ma gdzieś źródło, wszystko skądś pochodzi, wszystko
jest w związkach, nic nie istnieje w izolacji...
Subskrybuj:
Posty (Atom)