niedziela, 18 września 2016

Z mojego bezcennego snu...

Z mojego snu, z mojego bezcennego snu, z mojego snu, którego każda kropla na miarę złota, wyrywa mnie jęczenie.

- Mamooo piiiić...

Uchylam oko na milimetr. Jasno już. Tymo stoi nad moją głową. Na mojej poduszce. I macha flaszką z piciem. Tak, z piciem. Pełną.

- Mamooo piiiić...
- Przecież masz picie - mamroczę.
- Nowe...
- Ale to jest nowe - mamroczę i czuję, że we mnie wzbiera. Tak, jest nowe. Robiłam je w nocy. Ściślej rzecz biorąc, o piątej. Doskonale pamiętam. To jest naprawdę zupełnie w porządku picie, nikt nie mógłby się do niego przyczepić poza dentystami i idealnymi mamusiami, które tylko wodę swoim dzieciom. 

Jest to uczciwa woda z sokiem z piątej rano.

- Maaamoooo noooowe... nowe picieeeee... ja chcę noweeee... zrób mi noooweeee piiiicieeeee... aaaaaa...

Pierwszym uczuciem, jakie ogarnia mnie tego ranka, jest wściekłość, gotująca się we mnie wściekłość, czerwona i wielka, trzęsąca całym moim ciałem. Kurwa! Wyrywa mnie ze snu, z mojego bezcennego snu, którego każda kropla na miarę złota, żebym mu zrobiła picie, mimo że ma picie. I teraz będzie tak stał nad moją głową, zasmarkany, wrzeszczący, jęczący i torturował mnie, dopóki tego cholernego picia nie zrobię. Do tego budzi Stacha. Stach, śpiący jeszcze przed chwilą jak aniołek, również się budzi i zaraz będzie coś chciał. Gotuje się we mnie. 

- Tymo, daj, zrobię ci - spod kołdry wypełza Andrzej.
- Nieeeee! Nie tataaaa! Mama ma zrobić!

Wstaję i robię to picie. Dla świętego spokoju. Żeby się znów położyć i poleżeć chociaż chwilkę, zanim zacznie się dzień. Tyle że oczywiście nie chodzi o żadne picie, bo dziecię dostaje picie i nawet go nie pije (trzęsie mną, po prostu trzęsie mną z wściekłości) kontynuuje temat:

- Gdzie są moje pieniążki?
- Pewnie tam gdzie zawsze. W łóżku.

Tymo ma dzikiego hopla na punkcie kasy, metalowej, plastikowej, prawdziwej, zabawkowej, drukowanej na naszej drukarce i takiej całkiem legalnej, wszystko jedno. Kasa to kasa. Kasa śpi w portfeliku w sowy pod Tyma poduszką. 

- Maaaamoooo poooszuuuukaj! 
- Tymo, przecież wiesz gdzie jest, pewnie pod poduszką, poszukaj sobie...
- Aaaaaa! Poszukaaaaj!
- Tymo, pijesz to picie?
- Aaaaa! Gdzie moje pieniążki! Aaaaaa!

I wtedy z pokoju obok rozlega się głos:
- Mamo, podaj mi moją klawiaturę!
Zepsutą klawiaturę, zabawka stulecia, nie rozstaje się z nią od dwóch dni.
- Jest na półce.
- Ale maaaamooooo!
- Stachu, weź ją sobie po prostu, wystarczy że sięgniesz ręką...
- Maaaamoooo podaj mi... proszę... proszę proszę proszę...

Aha, magiczne słowo poszło w ruch. Ale ono nie pomaga. Ja się nadal gotuję. Jestem wściekła, wściekła, wściekła i miotam się w tej wściekłości. Tymo wyje. Stach jęczy. Ja zaraz zacznę wyć, a potem mordować. Trzeba sobie pomóc. Trzeba oddychać. Oddychać. Zatyczki do uszu, ograniczam poziom dźwięku. Wdech, wydech...

Pojawiają się myśli. Myśli inne niż "co za okropne bachory", "nie jestem ich służącą", "robią to specjalnie żeby mnie wkurzyć" itd. - to myśli zapalniki, zza których szczerzą zęby potwory przekonań. Ale za nimi na szczęście są inne.

Potrzeby. Mam potrzeby. Snu, spokoju, odpoczynku, przestrzeni i tak dalej. Pod spodem pewnie jeszcze inne. Infekcja jakaś, wszyscy chorują dookoła, pewnie mnie też coś bierze, kiepsko się czuję...

Oni też mają potrzeby.

I nie jest to wcale potrzeba picia ani potrzeba pieniążków, ani potrzeba klawiatury.

Oni potrzebują czegoś innego. Jeszcze tego nie dostali. Na razie dostali totalnie wkurwioną niewyspaną mamę, która też ma niezaspokojone potrzeby i nie jest w stanie zaspokoić ich potrzeb. Może tylko się miotać, doraźnie odpowiadać, żeby dali spokój, i wkurzać się przez to jeszcze 
bardziej.

- Mamo chcę się przytulić... 
- Nie Stachu. Teraz jestem zła. Teraz mnie nie ruszaj. Zaraz mi przejdzie. Ale teraz nie.

Bo wybuchnę.

Znajduję pieniążki, znajduję klawiaturę, zastanawiając się, co na to by powiedziały matki konsekwentne, matki wychowujące, matki, które w życiu by na takie coś nie pozwoliły. O, dzień dobry, poczucie winy, witaj, strachu przed oceną innych, jak się macie? Tymo zajmuje się sortowaniem, oglądaniem, przekładaniem i liczeniem swojej kasy, Stach jeszcze o coś tam jęczy. Ale 
wróciłam. Jestem z powrotem ze sobą. W kontakcie.

- Dobra, teraz możesz się przytulić. Już mi lepiej.
Włazimy z powrotem do łóżka.

Bliskości, wsparcia, więzi, kontaktu, akceptacji, miłości, dzielenia się, bycia widzianym i słyszanym...

- Bezpieczeństwa - mruczy Andrzej spod kołdry. - Sprawdzają, czy mama dzisiaj też jest i działa. I może zaspokajać ich potrzeby. 

Cały pakiet, na który z czasem, gdy będą starsi, znajdą sobie różne inne strategie. Przyjaciół, żony i tak dalej. Ale teraz to jest Potrzeba Mamy.

Która tak często wyjeżdża (hello, poczucie winy! zajmę się tobą jeszcze).

- Mamo, kocham cię - Tymo zostawia na chwilę kasę. - Przytul mnie ze wszystkich ciebie sił.

Przytulam. Odeśpię, kiedy tata weźmie ich na plac zabaw. Albo jeszcze kiedyś.
Peace & Love. 

czwartek, 1 września 2016

Szacun

Nie słucha.
Nie robi tego, co mu każę.
Robi to, na co jej nie pozwalam.
Mówiłam sto razy i jak grochem o ścianę.
Mówię do niego, a on nic, dalej swoje.

Kto nie słucha? Oczywiście zwykle dziecko. Ale nie zawsze. Czasem dziecko prawie dorosłe, które zaraz pójdzie na studia albo już poszło. Czasem takie, które już dorosło i ma własną rodzinę, własne dzieci. Czasem – naprawdę wciąż zaskakująco dużo jest takich związków – nie słucha żona. A czasem nie słucha babcia staruszka, co już ledwo chodzi, jest pod naszą opieką i przecież powinna słuchać, a nie słucha, nie robi tego co trzeba (np. nie łyka leków) albo robi to, czego ma nie robić (np. wychodzi na spacer sama, a przecież może się przewrócić).

Nieposłuszeństwo (i posłuszeństwo) pojawia się w relacji podległej, podporządkowanej. Albo w takiej, w której jednej stronie się wydaje, że relacja ta na tym polega, a druga próbuje się uwolnić. Żadne odkrycie.
Ale to nie koniec.

Piszę to wszystko, bo znów wzięłam na warsztat swoją złość, frustrację, bezsilność, wzburzenie, żal. Całe to wewnętrzne gotowanie się, cały ten stres – spocone dłonie, zaciskanie pięści, przyspieszony oddech, szybsze bicie serca, szara galareta zamiast racjonalnych myśli – który pojawia się w określonych sytuacjach, czasem przy określonych słowach, no i czasem wybucha przez wrzeszczenie czy inne nieprzyjemności. Wiele już takich min rozbroiłam i okazało się, że u ich podstawy leżą przekonania – pewne wbite od nasze mózgi od pokoleń stwierdzenia, powtarzane babkom przez prababki, ojcom przez dziadków, dzieciom przez rodziców i tak dalej. Zwykle nie formułowane wprost, nie definiowane (hehe, to byłoby zbyt proste), ale wynikające ze schematów czy modeli zachowań, powtarzanych przez pokolenia.



I uświadomiłam sobie, że gdzieś na dnie mojej głowy czyha takie zdanie, takie twierdzenie, że posłuszeństwo jest wyrazem, dowodem szacunku. Że jeśli kogoś szanujemy, to jesteśmy mu posłuszni, a jeśli nie jesteśmy posłuszni, to znaczy, że go nie szanujemy.

I wydaje mi się, że właśnie stąd ta złość, wściekłość, frustracja. Kiedy proszę, żeby pozbierał klocki, a on nie zbiera. Kiedy właściciel woła psa, woła, woła, a ten dalej ochoczo zżera zdechłą rybę. Kiedy chcemy, żeby dziecko zostało prawnikiem, a ono zdaje na pedagogikę specjalną. Pracownik miał zrobić tak, a zrobił inaczej. Oczywiście, stoi za tą złością też jakaś potrzeba bezpieczeństwa, porządku, realizacji marzeń i planów. Ale mam wrażenie, że nie tylko. Że gdzieś tam głęboko wciąż w nas siedzi to, co siedzi i w naszych rodzicach, i w naszych dziadkach, i w pradziadkach też pewnie siedziało – że jak mnie nie słuchasz, jak nie robisz tego, co ja każę, to mnie nie szanujesz.

A szacunek jest przecież ważny. Uznanie i szacunek są każdemu potrzebne jak powietrze. Tyle że jest zupełną bzdurą, żeby odpowiedzialność za zaspokojenie tej potrzeby przerzucać na osoby w swoim otoczeniu, zwykle słabsze. Na pracownika, dziecko w dowolnym wieku, babcię staruszkę, psa, żonę i tak dalej. Żeby uzależniać swoje dobre samopoczucie od tego, czy dzieciak pójdzie myć zęby na rozkaz.

Skąd się bierze szacunek i uznanie? Pewnie długo można by to rozważać. Jest szacunek i uznanie dla siebie (i to jest podstawa), jest szacunek i uznanie ze strony innych. Ale bezkrytyczne podporządkowanie, wymuszone posłuszeństwo, bezrefleksyjne wykonywanie poleceń czy respektowanie narzuconych zakazów nie mają z szacunkiem nic wspólnego.


I spróbuję o tym pamiętać, kiedy wieczorem będę już padać na pysk, a potwory wciąż nie będą w łóżkach.