Wychodzę z domu, idę do ogrodu, do sadu - i zrywam. Trochę tego, co na grządkach całkiem legalnie rośnie - botwinka, czyli buraczane liście, koperek, oregano, coraz popularniejszy jarmuż, czerwonolistna łoboda ogrodowa. No i chwasty. Ogólnie rośliny związane z człowiekiem (ale nie uprawne) dzieli się na segetalne - te, które pojawiają się wbrew woli w uprawach, typowe chwasty, oraz ruderalne - wyrastające mimo woli człowieka przy płotach, budynkach, śmietnikach itp. Z tych, które rosną wbrew woli, nazbierałam dziś spory pęczek żółtlicy drobnokwiatowej. To wredny chwast - jest jej pełno w każdym ogrodzie, zresztą nic dziwnego - jedna roślina produkuje nawet 300 tys. drobniutkich nasion. Żółtlica została przywleczona do nas z Ameryki Południowej, gdzie jest wykorzystywana jako warzywo... a u nas nikt jej nie je, tylko wyrywa. I na koniec spod płotu, z okolic kompostu, spod szopy sporo komosy białej, czyli lebiody - dorodna już, wysoka, zbieram tylko same czubki.
Wszystko to w domu dokładnie płuczę, grubo siekam i duszę w minimalnej ilości wody. Zielska musi być dużo, bo tak samo jak zwykły szpinak szybko traci objętość i z całego garnka wychodzi niewielka zielona kupka przy dnie. Dodaję sól, pieprz, dwa wyciśnięte ząbki czosnku i na koniec ok. 100 g mocno dojrzałego sera pleśniaka. Może być ser typu lazur z niebieską pleśnią, może być coś typu camembert czy brie, byle mocno dojrzały, rozłażący się, mocno śmierdzący - najlepiej przeterminowany ;-) No, chyba że ktoś nie lubi takich doznań.
Najlepsze z makaronem pełnoziarnistym albo młodymi ziemniakami.
Smacznego dzikiego!
Dzień dobry, jestem zainteresowana współpracą z Pani blogiem, proszę o kontakt:) wspolpraca@armadeo.pl
OdpowiedzUsuń