Młotek,
klucze, sztućce, grabie i inne narzędzia ogrodnicze, opakowania
(„to opakowanie nie jest zabawką”), komputer, telefon, deski,
kołki, sznurki, a czasem nawet kamienie czy woda, jedzenie... można
by długo wymieniać.
To
nie są zabawki. Z pewnością nie. Zabawki są plastikowe,
bezpieczne, mają certyfikat i produkowane są w Chinach.
Sama tak czasem mówię,
łapię się na tym i gryzę w język, bo przypomina mi się, jak
bardzo nie lubię tego tekstu, często kierowanego do moich (lub nie
moich) dzieci, słyszanego w rodzinach, na placach zabaw itp. Napiszę
krótko, dlaczego.
Świat jest podzielony.
Istnieje świat dorosłych i świat dzieci. Te światy stykają się
w niektórych punktach, ale tych punktów jest niewiele. Dorośli i
dzieci należą do innych gatunków albo przynajmniej do innych kast.
Dorośli zajmują się poważnymi sprawami, pracą, mają poważne
problemy, używają poważnych przedmiotów i narzędzi. Praca jest
ciężka, często nieprzyjemna, ale nie ma wyboru. Dzieci zajmują
się sprawami błahymi, zabawą, ich problemy są błahe, no i
używają zabawek. Przedmiotów przeznaczonych specjalnie dla nich.
Ich życie jest lekkie i przyjemne. Teraz się bawisz, jak
dorośniesz, to będziesz pracować. Będziesz wtedy marzyć o
zabawie, tak jak teraz marzysz o tym, żeby zajmować się tym, co
ważne. Ale nie będzie odwrotu, więc korzystaj i zostaw nam nasz
poważny, smutny świat.
Tyle że to nieprawda. A
przynajmniej ja zupełnie nie zgadzam się z tą wizją.
Świat dorosłych i świat
dzieci to jeden świat, wspólny świat. Praca i zabawa przenikają
się. Zabawka może być narzędziem, a narzędzie zabawką. Dorośli
mogą budować z klocków, a dzieci robić ciasto. Istnieją
pożyteczne czynności, które dostarczają przyjemności i
satysfakcji, prace dające radość, z drugiej strony - wiele
pozornie bezcelowych zabaw doprowadziło np. do przełomowych
naukowych odkryć.
Poza tym dziecko cały
czas pracuje. Rozwija się, poznaje rzeczywistość i rządzące nią
prawa, uczy się na każdym kroku. Szczególnie w alternatywnych
systemach edukacji widać, jak nauka, zabawa i praca stanowią
nierozłączną jedność. To po prostu życie.
Oczywiście, istnieją
przedmioty niebezpieczne albo wartościowe, których nie chcemy dawać
dzieciom. To zrozumiałe i uzasadnione. Ale może lepiej je schować
albo spróbować wytłumaczyć, dlaczego lepiej poczekać na nie
jeszcze kilka lat. Każdy ma też swoje osobiste granice, swój mały
świat, swoją własność, którą nie chce się dzielić z innymi –
dorosły i dziecko. To też można wyjaśnić – nie dam, bo to
moje, to dla mnie ważne i cenne.
Zbywając dziecko tekstem
„to nie jest zabawka”, wysyłasz mu komunikat: zajmij się swoimi
niepoważnymi sprawami, a ja się zajmę swoimi, poważnymi. Nasze
światy są odrębne. Jesteś z innej planety. Znaj swoje miejsce –
znaczysz niewiele.
tez wole powiedziec " ostroznie, to jest ostre" niz " to nie zabawka"
OdpowiedzUsuńa co do przedmiotow , ktore sa dla mnie wartosciowe- mowie- to moje i nie chce zebyscie tego dotykali, zreszta to dotyczy tez mojej torebki- w niej tylko ja moge grzebac ;D Ale jednoczesnie szanuje jak ktores z moich latorosli ma swoja swietosc, ktorej mi nie chce dac ,czy pokazac ;D
mądrze napisany tekst..
OdpowiedzUsuńU nas typowe zabawki walają się po kątach. Tylko "pluszowe" misie i kotki są ok. Dziecko woli się bawić "zabawkami" dorosłych. Że ich przeznaczenie było do tej pory inne, i co z tego. Nie ma lepszej zabawy niż rozwlekanie papieru toaletowego, rzucanie szpulkami z nićmi czy zabawa korą. Stare spinki do mankietów dziadka, wisiorek babci, puste opakowanie po wapnie czy zwykły garnek są o niebo lepsze od tych z certyfikatem.
OdpowiedzUsuńZabawki spontanicznie czynione są ekonomiczne. Popieram zatem. I nie tylko ze względów ekonomicznych, jasna rzecz.
OdpowiedzUsuńZadumałam się... nie widzę tego aż tak różowo. Książki i inne papiery - mam ich pełen pokój od podłogi po sufit (nauczam) i nie widzę możliwości zabrania 3 dolnych półek x 5 szafek gdzieś. Szuflady, szafki z ubraniami, półeczki łazienkowe, cała kuchnia... większość zawartości jest dla dziecka niebezpieczna, pozostałe są ważne (książki np) i nie chcę żeby uległy zniszczeniu, reszta pewnie by się nadawała do zabawy (np skarpetki), ale zwyczajnie nie chce mi się przekopywać 10 razy dziennie przez zawartość wielu szafek, no ale może chodziło o dzieci starsze? Bo moje ma 15 miesięcy i n razy dziennie powtarzam: "tego nie wolno, nie ruszaj" (zazwyczaj wyjaśniając dlaczego nie, ale nie zawsze...
OdpowiedzUsuńI co, działa to powtarzanie? :-)
Usuńróżnie;) na część rzeczy działa, na część nie;)))
OdpowiedzUsuńJeśli nie chce aby mój syn bawił się czymś co do zabawy nie służy np. moje książki, kolokwia studentów, ładowarki, karta do bankomatu itd. mówię"to nie służy do zabawy ponieważ..." zawsze tłumaczę, proponuję coś innego stare kolokwia,kartę a ładowarkę robimy ze sznurówki i jakiegoś pudełeczka i jest zachwycony. Sądzę, że są pewne granice, których przekraczać nie można ze względu na bezpieczeństwo ale i przyszłe funkcjonowanie dziecka w społeczności np. przedszkole, szkoła. Mój syn, sześciolatek, jest w pierwszej klasie. Juz kilka razy opowiadał jak zachowuje się jego kolega siedmiolatek: pisanie po ścianie, wyrywanie kwiatków z doniczki, zdejmowanie butów i zakładanie na głowę itd. Gdy pada pytanie dlaczego odpowiada"A w domu mogę". Mama chłopca nie zaprzecza ale zdaje sobie sprawę że takie zachowanie jest kłopotliwe. I jak teraz to wszystko odkręcić? Jestem raczej zwolenniczką żeby tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć, wyznaczyć jakieś granice. A jeśli już czegoś nie mówić to raczej "nie bo nie".
OdpowiedzUsuńAch, lubię Cię bardzo, chociaż znam od 10 minut ;)
OdpowiedzUsuń