Krzyczenie
na dzieci jest złe. Krzyczenie na dzieci, a także szarpanie ich,
popychanie, ciągnięcie, nie mówiąc o tzw. klapsach - to przemoc.
Nie ma wątpliwości, że w ten sposób się je krzywdzi. Dowodzą
tego dość jednoznacznie badania naukowe, ale też wynika to z
jakiegoś takiego zwykłego poczucia przyzwoitości. Nie krzyczy się
na ludzi. Nie bije się ich i nie popycha. Po prostu. Nie tak się
żyje z ludźmi, to nie przynosi nic dobrego. Strach nie jest dobry.
Dlatego
właśnie wielu świadomych rodziców próbuje dziś wychowywać
dzieci bez przemocy fizycznej i psychicznej. Próbuje – z różnym
skutkiem. Wiemy, jak być powinno, a jednak w kryzysowych sytuacjach
działamy na autopilocie – włączają nam się automatyczne
reakcje, wyuczone, wdrukowane od dzieciństwa. A kryzysowych sytuacji
w rodzicielstwie co niemiara. Stąd popularność książek,
warsztatów, seminariów o radzeniu sobie ze złością, z własnymi
negatywnymi emocjami. Stąd też duszenie się w poczuciu winy i
frustracji – bo wiemy, jak być powinno, wiemy, że to nie jest
dobre, ale... coś nie działa. Nie wychodzi. Jest za trudne. Znów
się wydzieram na dzieci, znów wybucham.
Znam
to z własnego doświadczenia. Zmagam się z własną złością i
agresją. Bywają okresy, kiedy idzie mi nieźle, jest coraz lepiej,
ale bywają też dołki. Pracuję nad tym. Właśnie w takim dołku,
kiedy naprawdę było źle, po raz kolejny postanowiłam zmierzyć
się z problemem. Założyłam dziennik złości – codziennie
notowałam w specjalnej tabelce, w jakich sytuacjach wybucham
złością. Jest to skompilowana wersja tabelki, którą znalazłam w
kilku miejscach (m.in. w książce „Kiedy twoja złość krzywdzi
dziecko” oraz w poradach The Orange Rhino) i dostosowałam do
swoich potrzeb.
data,
godzina, miejsce
ofiara
– czyli na kogo nawrzeszczałam
wyzwalacz
– co bezpośrednio wywołało atak złości
mój
stan – czy byłam głodna, niewyspana, zmęczona...
co
robiłam przed – na przykład próbowałam załadować zmywarkę
z płaczącym Tymem na rękach, jednocześnie grzejąc mleko i odpowiadając na
pytania Stacha...
stan
dzieci – czy były głodne, zmęczone, czymś pobudzone
co
dzieci robiły przed – może
jedno wyło, bo chciało ciasto, które zobaczyło na szafce, a
drugie wsypało klocki do metalowej puszki i intensywnie
potrząsało...
skala
złości – od 1 do 10, gdzie
1 jest po prostu trochę podniesionym głosem, a 10 to mega wybuch
złości. Każda przemoc fizyczna, pociągnięcie, szarpnięcie itp.
daje od razu 10.
Notowałam
dokładnie przez ponad tydzień i wnioski były jednoznaczne.
Okazało
się, że wyzwalacz
tak naprawdę jest mało istotny. To może być cokolwiek, jakiś
drobiazg, który w innej sytuacji zupełnie by mnie nie sprowokował.
To znaczy, że dla dzieci mogę być kompletnie nieprzewidywalna –
to samo zachowanie, np. pisanie po ścianie czy rozlewanie soku na
świeżo umytej podłodze może mieć różne skutki.
Stan
mój i dzieci ma znaczenie –
głód, niewyspanie potęgują wybuchy złości.
Ale
największe znaczenie miało to, co się działo przed.
A mianowicie hałas.
Wszystkie
większe wybuchy złości i znakomita większość wszystkich
wybuchów poprzedzona była hałasem. Głośna zabawa, płacz,
krzyki, dzwonienie klockami, bębnienie jedną zabawką o drugą,
rąbanie drewnianą łyżką w garnek, piszczenie na flecie... Kiedy
prowadziłam dziennik, karmiłam jeszcze piersią i często wybuchy
pojawiały się w sytuacji, kiedy jeden synek był przy piersi (a
wcześniej głośno się jej domagał), a drugi próbował hałasem
zwrócić na siebie uwagę. Przy ograniczonej mobilności i
niemożliwości działania (bo roczniak na cycu) dźwięki stawały
się torturą. Gotowałam się, wrzałam. I wybuchałam.
Aż
ktoś poradził mi magiczne rozwiązanie.
Zatyczki
do uszu. Stopery. Są różne –
piankowe, woskowe, silikonowe, plastikowe... Są też specjalne
słuchawki. Oczywiście nie chodzi o to, żeby odcinać się od
wszystkich dźwięków, ale żeby trochę je ograniczyć, stłumić.
Moje ulubione zatyczki zmniejszają poziom dźwięku o 25 dB. To tak,
jakby zwykłą rozmowę ściszyć do szeptu. Albo wrzask do zwykłej
rozmowy. Niektóre dźwięki (np. najwyższe rejestry mojego
młodszego dziecka) przenikają przez zatyczki jakby nieco bardziej.
Tak
czy siak komfort jest ogromny.
W
zatyczkach nie wybucham wcale. Niestety, czasem gdzieś je gubię
albo zostawiam. Dlatego muszę mieć kilka par w różnych miejscach
w domu.
Tak,
w takich warunkach można pracować nad problemami. Można rozmawiać,
negocjować. Można porozumiewać się bez przemocy, rozmawiać z
empatią. Również na temat zmniejszenia poziomu hałasu. Wreszcie
mogę bawić się z dzieckiem klockami, możemy razem hałasować, a
ja nie czuję po chwili rozdrażnienia, napięcia.
Znalazłam mój sposób. Może pomoże również Tobie?
albo mp3 , muzyka. na mnie działa lepiej:)
OdpowiedzUsuńJak kiedyś nocowałam w jednym pokoju z Klusięciem, wybudzały mnie jej najmniejsze westchnięcia przez sen. Ona spała twardo wiele godzin, ja w ogóle. W końcu spałam z zatyczką w jednym uchu. Jak się budziła naprawdę, i tak ją słyszałam. Wpadł na to jej tata, bo jej włączał na noc karuzelkę, a sam szedł spać. Wcześniej stopery przydawały mi się na noclegu pod namiotem, jak ktoś z sąsiedniego namiotu np. chrapał. Albo zbyt głośno padał deszcz. Nie sądziłam, że przy dziecku tak szybko się przyda. ;)
OdpowiedzUsuńświetny pomysł! i brawo za szczerość przed samą sobą, jesteś świetną mamą! ania
OdpowiedzUsuńMam dwóch synów jeden 6lat drugi 6miesiecy. Dostaję szału gdy starszemu trzeba powtarzać wszystko 20x a on wciąż mówi za chwilę. Generalnie nie przeszkadza mi hałas bo starszy sam hałasu nie znosi a uderzanie zabawką Młodszego-tak musi być i tyle.a na nieposłuszeństwo starszego,który chodzi juz do szkoły nawet zatyczki nie pomogą:D nie działają ani prośby ani groźby. Najlepiej działa gdy mówię wprost jak do dorosłego ze mnie to czy owo złości i proszę żeby to zmienił bo nie chce na niego krzyczeć. Tylko codziennie tłumaczenie tego samego 1h to chyba strata czasu bo lepiej spędzić go na wspólnych zajęciach a nie na prawieniu morałów.moze jakieś rady?
OdpowiedzUsuńGdzieś przeczytałam taki tekst - jeśli mówisz coś dziecku sto razy i ono wciąż jest nieposłuszne, to kto się wolniej uczy? ;-)
Usuń