Poranek. Półprzytomna jeszcze po zbyt krótkim i przerywanym śnie, już trochę zmęczona bieganiem, jęczeniem, skakaniem, ubieraniem, przebieraniem, pełzaniem, mama daj, mama siku, mama mlecko, mama puścić georga, mama puścić prawdziwe pociągi, robię kaszkę.
Robię kaszkę wspaniałą, pachnącą, masełko już się topi, do tego utarte jabłko szarlotkowej odmiany Cesarz Wilhelm, przyniesione przed chwilą z ogrodu, ugotowana wczoraj jaglanka, cynamon, trochę cukru, rozbijam bryły kaszy, aż robi się sypka, mieszam, niech się przegryzie z pozostałymi składnikami, zwiększam ogień, niech się przyrumieni przy dnie, bo taką najbardziej lubię. Wszyscy taką lubimy. Nie ma to jak przyrumieniona kaszka z dna patelni. Dużo zrobiłam, dla wszystkich wystarczy.
- Chcę jajecznicę.
Co? Jak?
- Chcę jajecznicę. Chcę jajecznicę.
- Robię kaszkę - odpowiadam.
Hehe, dobre sobie. Matko, rozmawiasz z trzylatkiem. Co ma piernik do wiatraka? Robię kaszkę. Lecę na Antarktydę podglądać pingwiny. Stolicą Burkina Faso jest Wagadugu. Pokątnik złowieszczek to rzadki gatunek chrząszcza. Robię kaszkę. Ależ rób sobie, skoro musisz, ale jaki to ma związek? Trzylatek jasno i precyzyjnie, językiem osobistym wyraża swoją potrzebę. A ty co, matko? Robisz kaszkę. Dzięki za info.
- Chcę jajecznicę.
- Nie ma jajek - kłamię.
Słabe. Oj, matka. Trzylatek głupi nie jest, idzie do lodówki, otwiera i obnaża łgarstwo. Oczywiście, że jajka są, odkrywa z entuzjazmem. Tyle że jest ich mało, miały być do czegoś innego... a w ogóle to na śniadanie jest kaszka, do cholery. Co mam z nią zrobić? Coś tam mętnie tłumaczę, że jajka do ciasta, że nie starczy dla wszystkich, że kasza się zmarnuje, że patelnia zajęta, a nie ma innej czystej - wszystko to prawda, ale widzę w oczach trzylatka, że właściwie to się pogrążam.
- Chcę jajecznicę. Chcę jajecznicę.
Myśl, kobieto, myśl. Wiem, że jest rano, zmęczenie, niewyspanie, hipoglikemia, ale uruchom umysłowe rezerwy... i wykombinuj coś, żeby skończyło się pokojowo, bezkonfliktowo i żeby wszyscy w spokoju zjedli pożywne śniadanie. Może zrobić mu tę jajecznicę? Albo jajko na miękko ugotować?
Wykombinowałam.
- A chcesz kaszkę z czekoladą?
Ha! Widzę w jego oczach, jak w wytartą koleinę jajecznicowej myśli wbija się z impetem słowo-klucz, słyszę jeszcze niewyraźne "chcę jajecznicę...", ale ono już znika, już nie ma jajecznicy, jest nieważna, poszła sobie... wcelowałaś w dziesiątkę, podstępna matko, trafiony zatopiony!
- Chcę kaszkę z czekoladą. Chcę kaszkę z czekoladą. Chcę z czekoladą kaszkę. Tutaj będę siedział, tutaj. Tutaj będzie stał mój talerzyk. Mama postaw mi talerzyk tutaj, tutaj mi postaw.
A kaszkę z czekoladą robi się bardzo łatwo. Do podstawowej słodkiej porannej kaszki, opisanej powyżej oraz kilka postów wcześniej w temacie o jaglance, dodajemy (już na talerzu) ćwierć łyżeczki kakao oraz kostkę utartej na tarce czekolady i mieszamy. Można jeszcze czekoladą posypać po wierzchu. Satysfakcja gwarantowana, jaglanka zjedzona. Jak prawie codziennie... ale nie codziennie konkuruje z tym, co dziecko naprawdę chciało, a co dla utrudzonej ciężką nocką i porankiem matki wydawało się niemożliwe do zrealizowania ;-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńsprytna matka...
OdpowiedzUsuńProszę jeszcze cudów z jaglanki :)
a ja daję karob zamiast kakao,miksuję na gładko i mówię, że to czekoladowy budyń :P ale z nas matki-oszustkI!
OdpowiedzUsuń