Najpierw poszliśmy do ogrodu poszukać największej. Tymo zasnął w wózku, więc mieliśmy czas tylko dla siebie. I dla dyni. Ta jest duża? Nieee, mała. Za mała. Jeszcze musi urosnąć. A ta jest duża? Duża, ale znajdziemy jeszcze większą. Wreszcie znaleźliśmy - i nie było wątpliwości, że to jest właśnie dynia, którą zaraz zerwiemy. Okazało się, że to nie takie proste, pobiegliśmy do szopy, poszukaliśmy odpowiedniego narzędzia - i udało się.
Jaka ciężka! Stach nie daje rady jej podnieść, chociaż bardzo się stara. No to trzeba turlać. Turlamy, turlamy. Tam, gdzie jest pochyło, dynia toczy się sama, niekoniecznie w odpowiednim kierunku. Gonimy z krzykiem, łapiemy, wracaj, dynio, na ścieżkę. To nasuwa nam fajny pomysł - wtaszczymy ją na górkę piasku i będziemy patrzeć, jak się toczy w dół. Ale okazuje się, że znacznie ciekawsze jest pilnowanie, żeby dynia się nie stoczyła. Siedzenie na niej, bujanie się, rozglądanie się dookoła, nasłuchiwanie. Czy jak się siedzi na dyni, to więcej widać? Więcej słychać? Widać pola, widać kozę w sadzie, słychać traktor gdzieś daleko, ale go nie widać, nawet z dyni.
- Siedzę na dyni, przytulam do mamy, szumi drzewo... Mama, przytul razem z dynią...
Dynia jest żółta i ma białe paski. Z jednej strony jest jasnożółta, z drugiej prawie pomarańczowa. Co ma w środku? Nie widać, ale domyślamy się, że nasionka, bo już widzieliśmy przecież przekrojone dynie. Opowiadam, jak z nasionka wyrósł najpierw jeden listek, potem drugi, potem dużo dużo listków, potem kwiatek, pszczoła zapyliła kwiat i z kwiatka zrobiła się maleńka dynia, rosła, rosła, rosła... aż urosła wielka, z nasionkami w środku. I z nasionek wyrosną nowe dynie. Szukamy miejsca, szypułki, gdzie był kwiatek i odpadł.
Stukamy w dynię. Najpierw jednym palcem - puk puk, potem kostkami palców, pięścią, dłońmi. Gramy na dyni jak na bębnie.
Budzi się Tymo i przygląda się, co robimy.
Fajnie się siedzi w sierpniowym słońcu na górce piasku, bawimy się trochę kamykami, ale chyba czas się stąd ruszyć. Turlamy dynię w dół i dalej, ścieżką. Ciężka dynia, trudno się ją toczy. Ucieka nam pod szopę, pod stos drewna. Trochę już nudno. Stach zajmuje się jabłkami, których całe wiadro nazbieraliśmy wcześniej. Czas na Tymka. Jest zafascynowany dynią. Jaka ogromna! Wyciąga rączki, otwiera buzię, chciałby ją dotknąć, polizać... Kładę go na dyni, może się bujać delikatnie jak na piłce. Śmieje się, obejmuje dynię. Leżąc na dyni, łapie trawę, listki. Dotyka dyni bosymi stópkami. Początkowo ostrożnie, potem oswaja się.
Przez ten czas żałuję trochę, że nie mam aparatu. Ale z aparatem nie byłoby tak fajnie, skupiałabym się na robieniu zdjęć, zamiast na dzieciach i dyni. Potem przychodzi A. i robi kilka fotek.
Wreszcie przyjechał odpowiedni sprzęt transportowy.
Chyba wiem, co jutro będzie na obiad :-)
Ładna opowieść. :)
OdpowiedzUsuń