-
Koniec świata – powiedział rolnik, wrzucając mi do bagażnika
worek pszenicy dla kur. Właśnie rozmawialiśmy o tym, w której wsi
ile krów zostało. Bo w mojej chyba już tylko jedna, pomijając
hodowane właściwie poza wsią stado krów mięsnych. W każdym
razie mleka od gospodarza kupić się nie da. Może dałoby się parę
kilometrów dalej, w miejscowości K., w zeszłym roku parę krów
pasło się przy drodze... ale czy w tym roku jeszcze są?
- Bo
jak ludzie mają krowy trzymać – pyta mój rolnik – jak nie dość
że się nie opłaca, to jeszcze ich za to prześladują?
Zamieniam
się w słuch. Prześladowania chłopów to barwny i zawsze aktualny
temat – właściwie od wieków... Rolników prześladuje każda
władza i każdy ustrój, feudalizm, komuna, demokracja taka czy
owaka – wszystko jedno. Tylko formy się zmieniają, chociaż i to
niekoniecznie.
Cóż
się okazało. W sąsiedniej miejscowości P. został już tylko
jeden rolnik, który desperacko próbował utrzymać hodowlę krów.
Problem w tym, że częściowo brukowana, częściowo gruntowa droga,
którą prowadził je od lat, a może od dziesiątek lat na pastwisko
za wsią, w ostatnim czasie została z gminno-unijnych funduszy
odnowiona, wyremontowana i wyasfaltowana. Wzdłuż drogi zbudowano
elegancki chodnik z polbruku, a mieszkańcy dbający o estetykę
miejscowości założyli przy domach trawniki i klomby z kwiatami,
odmalowali domy i płoty. Kto przejeżdża przez P., ten nadziwić
się nie może, jaka to piękna i nowoczesna wieś. A krowy jak
chodziły, tak chodzą. Rano na pastwisko, a wieczorem – na udój i
do obory. Rano idą głodne, więc tu wypielęgnowaną różyczkę
skubną, tu schrupią z eleganckiego klombu aksamitkę, tu na trawnik
wejdą i zostawią ciężkie ślady racic. A wieczorem idą
najedzone. I robią to, co krowy na całym świecie robią od tysięcy
lat – czyli srają. Na trawniki. Na klomby. A przede wszystkim na
piękny, nowiutki asfalt.
Pewnie
ktoś doniósł, może nie jedna osoba, może kilka, może nawet pół
wsi, bo nie sądzę, żeby władza sama zainteresowała się
problemem. Ale wyczuła łatwy łup. Krowy wychodzą i wracają
codziennie tą samą trasą (innej nie ma), codziennie w tych samych
porach. Za krowami biegnie, jak od wieków, piesek albo dwa. Za
pieskiem jedzie chłop z kijem na rowerze. Za chłopem jedzie
radiowóz, a w radiowozie dzielnicowy. Za każdy niefortunnie
zrzucony krowi placek – mandat. I tak podobno co rano i co wieczór.
-
Zresztą nie wiem po co za nim jadą, bo przecież tylko on jeden te
krowy trzyma, to wiadomo czyje te gówna. Chyba żeby na oczach
wszystkich... I on teraz z wiaderkiem, z szufelką na rowerze za tymi
krowami jedzie i wie pani... - rolnik zawiesił głos i poruszył
siwymi, krzaczastymi brwiami, jakby coś bardzo wstydliwego nie mogło
mu przejść przez gardło. - I chyba na przyszły rok już te krowy
sprzeda, no bo jak, jak...?
Świetnie
rozumiem ludzi z miejscowości P., którym przeszkadzały krowie
placki na klombach, trawniczkach i asfalcie. Dbają o swoje miejsce
zamieszkania, chcą, żeby było czyste, estetyczne, pachnące. Ale
rozumiem też właściciela krów i trochę mi go żal. Koledzy,
którzy dawno pozbyli się kłopotów z krowami, siedzą przed
sklepem od rana i popijają piwko. Aha, patrzą na zegarek, zaraz
zacznie się przedstawienie, siadają więc wygodniej. Zza zakrętu
wyłania się stado krów, obowiązkowe dwa pieski i nieszczęśnik
na rowerze. Kilka metrów za nimi majestetycznie sunie radiowóz.
Krowa unosi ogon i plask! - na asfalcie rozbryzguje się cuchnąca
maź. Facet zsiada z roweru (koledzy popijają kolejny łyk zimnego
piwa), zeskrobuje z jezdni brązowo-zieloną substancję. - Jeszcze
tu – pokazuje mu palcem dzielnicowy. Karawana posuwa się dalej,
mija piękne, zadbane ogrody jak z katalogu, cyprysy i tuje, buczące
kosiarki, nadmuchiwane baseny, wymurowane grille, sąsiadów z
dezaprobatą kręcących głowami. Plask! Wiaderko, szufelka.
Wieś
się zmienia. Świat tradycyjnego rolnictwa, krowich placków, much,
obornika, gdakania kur, błota i pokrzyw zderza się z czystym i
uporządkowanym światem „wiejskich mieszczuchów”, którzy
pracują zupełnie gdzie indziej, a tutaj przyjeżdżają odpocząć,
rozpalić grilla, pomoczyć się w basenie, dla relaksu skosić
trawnik czy przyciąć róże. Nie chcą, żeby im śmierdziało,
szczekało, gdakało i psuło doznania estetyczne. Na krowę chętnie
popatrzą, ale najlepiej na kartonie od mleka, świnka może
uśmiechać się z paczki parówek, kurka niech grzebie sobie na
wytłoczce z jajkami... przecież mamy XXI wiek i te rzeczy można
robić inaczej, gdzie indziej, w jakiś cywilizowany, uporządkowany
sposób... Przesadzam? Pewnie trochę tak, pokazuję dwie skrajności.
A jednak mogą one współegzystować. Jakieś 1000 km na południowy
zachód, w austriackich Alpach wszystkie łąki są krótko
przystrzyżone, wszędzie pasą się krowy czy owce – i nic nie
śmierdzi, na ulicach nie leżą krowie placki, przy domach nie
piętrzą się stosy obornika ze zdechłą kurą na czubku. Pewnie
wiaderko i szufelka są tu po prostu czymś normalnym...
Rolnik
ładuje mi do samochodu drugi worek. Chętnie rozpocząłby nowy
wątek opowieści, ale w ten sposób nie wyjadę stąd do północy.
Do widzenia, uciekam. Wracam przez miejscowość K. Na pastwisku przy
drodze pasie się kilka łaciatych krówek, dwa cielaki. Przyglądam
się im i w ostatniej chwili udaje mi się wziąć między koła
imponujący krowi placek. Nie, świat jeszcze się nie skończył.
A nieprawda, w Austrii też srają po asfalcie aż miło ;) Rolnika z szufelką nie widziałem, gminną myjkę do asfaltu - i owszem.
OdpowiedzUsuńAż przykro takie rzeczy czytać, ale niestety jest to prawda i tak dzieje się chyba na każdej wsi. Ludzie w tym "pięknym" kapitaliźmie zrobili się paskudnie sterylni. Najbardziej boli zmieniająca się świadomość rodziców i ludzi pokolenia "komuny", czyli tych co niby kiedyś nie mieli niczego, nagle stracili mózg i nie potrafią logicznie myśleć. Kiedyś też mieliśmy kury, i wszyscy sąsiedzi je mieli, były też barany, inni mieli świnie, kaczki i krowy, a teraz żaden, dosłownie żaden z sąsiadów w miejcowości, w której mieszkałam, nie ma zwierząt, za to są piękne trawniki i iglaki, do tego najlepiej jeszcze jakaś gipsowa figurka. Aż wstyd, że przyjęliśmy wszystkie zachodnie wzorce nie pozostawiając miejsca na polskość...trochę się tu wyżaliłam :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa naszych oczach zanikają też kolejne słowa: rolnik, chłop, gospodarz. Smutne.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że taki niewielki procent zdaje sobie sprawę co w praktyce oznacza ta bardziej "cywilizowana" współczesna hodowla :(
A mnie jest szkoda dawnych wsi i do nowych się nie przyzwyczaję...
OdpowiedzUsuń