Potem okazało się, że dalsza droga prowadzi przez jeżyny, trzciny, chmiel, pokrzywy, wierzby, olchy, derenie, głogi i dwa muliste, głębokie i szerokie rowy, na szczęście ze sporą liczbą poprzewracanych i pochylonych pni, gałęzi itp.
I kiedy wygramoliłam się wreszcie z ostatniego rowu i wyszłam na równiutką, niedawno skoszoną łąkę (co za komfort!)... zobaczyłam je. A one mnie nie. Stałam sobie tak, bojąc się oddychać, a one się pasły. Mama sarna i dwie małe sarenki.
Pierwszy zauważył mnie jeden z maluchów. Co to takiego?
Za chwilę patrzyły już oba, a mama pasła się dalej spokojnie - a może tylko udawała?
Wreszcie ona też spojrzała. Dziwny obiekt w czerwonej koszulce i zielonym kapeluszu nie wydał jej się bardzo groźny, ale jednak podejrzany...
...bo całe towarzystwo, skubiąc trawę, zaczęło powoli przesuwać się w kierunku zarośli.
Nagle zawiał lekki wiaterek. Ode mnie w kierunku saren. Mama sarna stanęła nagle, popatrzyła, nastawiła uszy, poruszyła nosem...
...zrobiła głupią minę...
...szczeknęła ostrzegawczo jak kozioł, po czym całe towarzystwo w ciągu sekundy uciekło mi z kadru i schowało się w krzakach :-)
I tyle je widziałam :-)
Świetny reportaż ze spotkania :)
OdpowiedzUsuńWczoraj widziałam bociana siedzącego w lesie na gałęzi drzewa , ...... wyglądał jak ufo-ptak,:)
Niesamowity widok ..
Po cichu podczytuję :)
Pozdrawiam
Ala