wtorek, 2 grudnia 2014

Skąd się bierze zmiana

"30 listopada w Poznaniu skończył się grobelizm" - setki ludzi wkleiło sobie to zdanie w profilach, wielu je powtarzało. Jednocześnie pojawiały się głosy z innych miast, choćby ze Szczecina, ale też z innych - a kiedy wreszcie zmiana u nas? Mało piszę tu o polityce, ale władza samorządowa to nie do końca polityka. 

Bo tak naprawdę zmiana zaczęła się nie podczas tej kampanii wyborczej ani nawet podczas poprzedniej, ale mniej więcej 10 lat temu. Był rok 2004. Poznań pogrążał się w grobelizmie. Otwarto Stary Browar, przy czym wyszło na jaw, że towarzyszył temu szereg przekrętów i nie były to pierwsze ani jedyne przekręty w Poznaniu. Nowa Lewica zbierała podpisy za odwołaniem Grobelnego. Nie zebrali, w końcu podczas happeningu wręczyli prezydentowi przeterminowane piwo. W listopadzie odbył się pierwszy Marsz Równości i przeszedł tylko na drugą stronę ulicy. Rok później, zakazany i zatrzymany, nie przeszedł nawet kilku kroków. Kręcił się w kółko na ciasnej przestrzeni ograniczonej tarczami policjantów i zasięgiem rzucanych kamieni i końskiego łajna, a potem został wywieziony policyjnymi sukami. Zresztą demonstracje anarchistów od lat traktowano dużo gorzej, nie tylko w Poznaniu. Ale o Marszu zrobiło się głośno. Wygrał w mediach i w sądach.

Ale Marsz to nie wszystko. Władza wydawała się coraz bardziej arogancka wobec ludzi, którzy chcieli mieć wpływ na wygląd swojego miasta, osiedla, dzielnicy. Rady osiedli zresztą w większości nie działały, ale w kilku miejscach zaczęły się aktywizować - zwykle pod wpływem konfliktu. To właśnie 10 lat temu w nieumeblowanym biurze Zielonych na Dąbrowskiego odbyło się spotkanie ze stowarzyszeniem Silva, walczącym z planem wybudowania pola golfowego na Smochowicach, które miało powstać w miejscu cennego przyrodniczo, nieco dzikiego parku, miejsca ważnego dla mieszkańców. Udało się, ale wtedy sprawa wydawała się dość beznadziejna. Ale właśnie podczas rozmów Zielonych z Silvą narodził się pomysł, żeby wszystkie konflikty i problemy z całego miasta zebrać razem. Zorganizować się.

Pierwsze takie spotkanie odbyło się w Ósemkach, które zresztą od początku tworzyły przestrzeń dla zmian. Prowadził je ze mną Włodek Filipek, który zresztą odegrał w tych wydarzeniach ogromną rolę, inspirując, inicjując i pogłębiając dyskusje, często do późnej nocy, aktywnie włączając się we wszystkie wydarzenia. Kiedy nagle zmarł w listopadzie 2005, dzieło nabierało już rozpędu. Pierwsze spotkania wydawały się... trochę beznadziejne. Przychodziło dużo ludzi z rad osiedli, często totalnie różniących się w kwestiach światopoglądowych, z trudem znajdujących wspólny język z Zielonymi, feministkami, anarchistami, środowiskami LGBT... Emocje były ogromne.

Taki był początek. Nie czuję się upoważniona do dalszego spisywania tej historii, bo coraz mniej brałam w niej udział, wycofałam się w doktorat, potem wyjechałam z Poznania  - chociaż wciąż czuję, że to moje miasto i z bólem przyglądałam się ze swojej wiejskiej perspektywy, w jakim kierunku zmierza, a właściwie się stacza. Ale właśnie z tych pierwszych spotkań, rozmów, dyskusji, nie zawsze udanych prób porozumienia wziął się ruch, który po 10 latach strącił Ryszarda Grobelnego z tronu. Powstało Stowarzyszenie My Poznaniacy, też bardzo niejednorodne i nie zawsze zgodne, potem podzielone. Były nieudane starty w wyborach, które jednak zasiewały jakieś ziarno. Dużo pracy, rozmów, dyskusji, konfliktów, emocji, podziałów... Cztery lata temu właśnie z ruchów miejskich startował na prezydenta Jacek Jaśkowiak, tym razem kandydat Platformy, ale jednak wspierany przez społeczników - bez tego wsparcia nie byłoby dzisiejszego sukcesu. Jest nowy prezydent, jest jeden radny z ruchów miejskich - Tomasz Wierzbicki ze Świerczewa.

Zmiana bierze się ze spotkań wkurzonych ludzi, którzy nie poprzestają na narzekaniu, widzą różnice między sobą, ale pracują ciężko nad znalezieniem punktów wspólnych. Wymaga wysiłku i czasu.

Wtedy chcieliśmy z Lechem Merglerem napisać o tym wszystkim książkę. Może teraz? :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz