niedziela, 21 grudnia 2014

Gloria

Zbliżał się wieczór. Piaszczystą drogą szedł człowiek w sandałach, prowadząc osiołka. Na osiołku siedziała kobieta w ciąży – miała wielki brzuch, z którego już niedługo miało urodzić się Dziecko. Kobieta miała na imię Maria, a mężczyzna – Józef. Wędrowali do miasteczka Betlejem, które już widać było w oddali. Wszyscy byli już zmęczeni po całodziennej wędrówce – również osiołek, który oprócz bagaży musiał dźwigać podwójny ciężar – Marię z Dzieckiem w brzuchu. W tamtych czasach nie było samochodów, pociągów ani nawet rowerów, a ludzie przemieszczali się zwykle piechotą, czasem na koniach lub na osiołkach. Kilka razy w ciągu całej drogi Maria próbowała ulżyć trochę osiołkowi i schodziła z jego grzbietu, żeby przejść kawałek piechotą, ale wtedy osiołek zatrzymywał się na środku drogi i nie chciał ruszyć się ani na krok, dopóki znów nie wsiadła. Wtedy ruszał, zadowolony. Osiołki to bardzo uparte stworzenia i czasem trudno zrozumieć, o co im chodzi.
Pomarańczowa kula słońca powoli zachodziła za horyzont.

- Oj! - krzyknęła nagle Maria.
- Co się stało? - zapytał Józef.
- Poczułam coś dziwnego – odpowiedziała Maria. - Wydaje mi się, że Dziecko niedługo będzie chciało wyjść na świat...

Józef przestraszył się trochę. Przecież Dziecko nie może urodzić się na środku drogi, muszą znaleźć jakieś wygodne, ciepłe i bezpieczne miejsce, gdzie ktoś zaopiekuje się Marią, pomoże Dziecku wyjść z brzucha... A do Betlejem jeszcze kawałek.

- No to chodźmy trochę szybciej, osiołku – powiedział. Osiołek jakby zrozumiał i przyspieszył kroku.

Kiedy wreszcie dotarli do Betlejem, było już ciemno i robiło się zimno. Było tu dużo oświetlonych domów i Józef odetchnął z ulgą. Maria siedziała na grzbiecie osiołka i oddychała głęboko. Dziecko z całą pewnością szykowało się do wyjścia na świat! Na szczęście zaraz znajdą się w bezpiecznym, ciepłym miejscu. Józef zastukał do drzwi dużego, oświetlonego budynku z szyldem „noclegi i wyżywienie”. W drzwiach otworzyło się małe okienko i wychyliła się jakaś głowa.

- Kto tam? Szukacie noclegu?
- Tak... dla dwóch osób. Znajdzie się coś?
- O tak, na pewno... - Głowa w okienku uśmiechnęła się uprzejmie. - Na parterze, na piętrze?
- Potrzebujemy wygodnego, spokojnego miejsca, bo moja Żona właśnie rodzi – wyjaśnił Józef.
- Co takiego?! Przykro mi, wszystko zajęte! - krzyknął gospodarz i zatrzasnął okienko.

Na szczęście obok była druga, trochę skromniejsza gospoda. Podjechali do niej i Józef znów zastukał do drzwi. Otworzyła mu gruba kobieta. Zza jej pleców wyglądało dwoje małych dzieci.

- O, widzę że goście przyjechali! - krzyknęła. - Zapraszamy!
- Szukamy ciepłego, wygodnego noclegu... moja Żona właśnie rodzi! - krzyknął Józef. - Może mieszka tu gdzieś położna, ktoś kto mógłby pomóc... Widzę, że pani też ma małe dzieci, pewnie pani wie...
Gospodyni od razu przestała się uśmiechać.
- Rodzi??!! - krzyknęła. - I u mnie chce urodzić? W mojej gospodzie? Zwariowaliście? Żeby mi narobić bałaganu, gości hałasem przegonić? Nie ma mowy!
I zatrzasnęła drzwi.

- Józefie – odezwał się cichy głos z grzbietu osiołka. - Czy już mamy gdzie mieszkać? Bo ja już nie mogę siedzieć dłużej na tym osiołku. Jest mi okropnie niewygodnie. Dziecko za chwilę się urodzi... czuję, że już chce wyjść...
- Poczekajcie tutaj, pod tym drzewem – powiedział Józef. Maria uklękła na ziemi, opierając się o ciepły bok osiołka. - Wytrzymaj jeszcze trochę, a ja poszukam czegoś odpowiedniego... Będę za chwilę!

I zaczął biegać od domu do domu, prosząc o pomoc i dach nad głową, ale wszędzie zamykano przed nim drzwi, kiedy tylko wspominał o tym, że jego Żona rodzi. Wszyscy bali się bałaganu, hałasu, problemów, a czasem mówili Józefowi bardzo niemiłe rzeczy o tym, że przecież wiedzą doskonale, skąd się biorą dzieci, powinni być odpowiedzialni, przewidujący i przygotować się wcześniej – a teraz sami są sobie winni. Ale nikt nie chciał wpuścić ich do środka. W końcu Józef doszedł do końca miasteczka. Dalej nie było już domów – tylko ciemność. Musiał wracać do Marii – lada chwila miało urodzić się Dziecko. Ale co jej powie? Że musi urodzić na ulicy, pod drzewem, na zimnej ziemi, w ciemności? Gdzie położą Maleństwo? Czym je przykryją? Jeśli zmarznie, może rozchorować się i umrzeć. Gdzie położy się Maria, żeby odpocząć? Kto pomoże w porodzie?

I wtedy zobaczył kołyszące się światełko. Drogą szedł mały chłopiec, trzymając przed sobą lampę. Kiedy zobaczył Józefa, zatrzymał się.

- Czego pan szuka? - zapytał.
- Szukam miejsca, gdzie moja Żona mogłaby urodzić Dziecko – powiedział. - Czeka na mnie tam, pod drzewem – pokazał. - Dziecko już się rodzi...
- Mamy w Betlejem dwie gospody i dużo gościnnych domów – odpowiedział chłopczyk z dumą. - Na pewno znajdzie się gdzieś miejsce! Jeśli Dziecko się rodzi, trzeba się pospieszyć!
- Pytałem już wszędzie i nie chcą nas wpuścić! - krzyknął Józef z rozpaczą. - Czy Dziecko ma się urodzić na ulicy? Czy nie ma w tym mieście kawałka dachu nad głową, gdzie moglibyśmy się schronić?
Chłopiec myślał chwilę, po czym aż podskoczył, kiedy do głowy wpadł mu pomysł.
- Chodźcie za mną, znam takie miejsce! - krzyknął.
- Znasz takie miejsce? - zapytał z niedowierzaniem Józef. - Czy jest tu jeszcze jakiś dom?
- To nie dom – powiedział chłopiec i pokazał Józefowi krętą ścieżkę, wspinającą się w górę wśród krzewów. - Ale wygodnie, ciepło, śpię tam czasami i inni pasterze też... Całkiem blisko stąd... szybko pan pójdzie po Żonę, a ja przygotuję...! I zawołam...!
Józef nie bardzo wiedział co prawda, kogo chłopiec zawoła i co przygotuje, ale biegiem popędził po rodzącą Marię, która z trudem wdrapała się na osiołka i powędrowali przez niegościnne Betlejem, potem ścieżką wśród krzewów pod górę – aż zobaczyli światełko. Wśród zarośli ukryta była niewielka grota, używana jako stajnia. W środku stał wół i wolno przeżuwał – jak to woły mają w zwyczaju. Pod sklepieniem wisiała niewielka lampka z migoczącym płomyczkiem. Przy ścianie leżała duża sterta pachnącego, świeżego siana, do którego osiołek natychmiast podszedł i zaczął wesoło je skubać. Maria zsunęła się z jego grzbietu prosto na miękkie siano.
- O tak, tu jest dobrze! - krzyknęła. - Tutaj Dziecko może się urodzić!
W tym momencie do stajni wbiegł chłopiec, prowadząc jakąś kobietę, która spojrzała na Marię i od razu oceniła sytuację.
- Widzę, że dotarliście w ostatniej chwili! - roześmiała się. - Znam się na rodzeniu jak mało kto! Co prawda u owiec, kóz, krów i koni... ale właściwie jaka to różnica?

Chwilę później Dziecko wyślizgnęło się z brzucha Marii, a mądra pasterka-położna szybko położyła je na brzuchu Mamy i przykryła miękką owczą skórą, żeby nie zmarzło. Maleństwo zaraz znalazło pierś i zaczęło ssać mleko – tak jak robią to wszystkie małe dzieci, ale także małe jagnięta, koźlęta, cielaki i źrebaki. Przyszli pasterze, którzy nocowali ze swoimi zwierzętami na pastwisku, a pasterka powiedziała, żeby przestali się gapić, tylko przynieśli coś ciepłego do jedzenia dla gości. Wół i osiołek razem chrupali siano, chuchając i ogrzewając nowo narodzone Dziecko, które spało już przytulone do piersi Mamy. Oboje wyglądali na bardzo szczęśliwych, chociaż zmęczonych.
Tylko Józef nie mógł zasnąć. Wyszedł przed stajenkę i usiadł koło chłopca przy ognisku, które rozpalili pasterze. Chłopiec patrzył w niebo. 
- Tyle gwiazd – powiedział – Ale ta jedna jest dziwna. Nigdy jej nie widziałem. Taka jasna. I ma dziwny ogon.
- Takie gwiazdy zwykle zapowiadają jakieś wielkie wydarzenie – powiedział jeden z pasterzy. - Na przykład narodziny Króla.
- Może to właśnie Król urodził się w naszej stajence? - zapytał chłopiec.

Gwiazda zamrugała. Kiedy Józef zasypiał, wydawało mu się, że w cicho śpiewanych pasterskich piosenkach słyszy słowo „Gloria”.  

1 komentarz: