Zbliżał się wieczór.
Piaszczystą drogą szedł człowiek w sandałach, prowadząc
osiołka. Na osiołku siedziała kobieta w ciąży – miała wielki
brzuch, z którego już niedługo miało urodzić się Dziecko.
Kobieta miała na imię Maria, a mężczyzna – Józef. Wędrowali
do miasteczka Betlejem, które już widać było w oddali. Wszyscy
byli już zmęczeni po całodziennej wędrówce – również
osiołek, który oprócz bagaży musiał dźwigać podwójny ciężar
– Marię z Dzieckiem w brzuchu. W tamtych czasach nie było
samochodów, pociągów ani nawet rowerów, a ludzie przemieszczali
się zwykle piechotą, czasem na koniach lub na osiołkach. Kilka
razy w ciągu całej drogi Maria próbowała ulżyć trochę
osiołkowi i schodziła z jego grzbietu, żeby przejść kawałek
piechotą, ale wtedy osiołek zatrzymywał się na środku drogi i
nie chciał ruszyć się ani na krok, dopóki znów nie wsiadła.
Wtedy ruszał, zadowolony. Osiołki to bardzo uparte stworzenia i
czasem trudno zrozumieć, o co im chodzi.
Pomarańczowa kula słońca
powoli zachodziła za horyzont.
- Oj! - krzyknęła
nagle Maria.
- Co się stało? -
zapytał Józef.
- Poczułam coś
dziwnego – odpowiedziała Maria. - Wydaje mi się, że Dziecko
niedługo będzie chciało wyjść na świat...
Józef przestraszył się
trochę. Przecież Dziecko nie może urodzić się na środku drogi,
muszą znaleźć jakieś wygodne, ciepłe i bezpieczne miejsce, gdzie
ktoś zaopiekuje się Marią, pomoże Dziecku wyjść z brzucha... A
do Betlejem jeszcze kawałek.
- No to chodźmy
trochę szybciej, osiołku – powiedział. Osiołek jakby zrozumiał
i przyspieszył kroku.
Kiedy wreszcie dotarli do
Betlejem, było już ciemno i robiło się zimno. Było tu dużo
oświetlonych domów i Józef odetchnął z ulgą. Maria siedziała
na grzbiecie osiołka i oddychała głęboko. Dziecko z całą
pewnością szykowało się do wyjścia na świat! Na szczęście
zaraz znajdą się w bezpiecznym, ciepłym miejscu. Józef zastukał
do drzwi dużego, oświetlonego budynku z szyldem „noclegi i
wyżywienie”. W drzwiach otworzyło się małe okienko i wychyliła
się jakaś głowa.
- Kto tam? Szukacie
noclegu?
- Tak... dla dwóch
osób. Znajdzie się coś?
- O tak, na pewno... -
Głowa w okienku uśmiechnęła się uprzejmie. - Na parterze, na
piętrze?
- Potrzebujemy
wygodnego, spokojnego miejsca, bo moja Żona właśnie rodzi – wyjaśnił
Józef.
- Co takiego?! Przykro
mi, wszystko zajęte! - krzyknął gospodarz i zatrzasnął okienko.
Na szczęście obok była
druga, trochę skromniejsza gospoda. Podjechali do niej i Józef znów
zastukał do drzwi. Otworzyła mu gruba kobieta. Zza jej pleców
wyglądało dwoje małych dzieci.
- O, widzę że
goście przyjechali! - krzyknęła. - Zapraszamy!
- Szukamy ciepłego,
wygodnego noclegu... moja Żona właśnie rodzi! - krzyknął
Józef. - Może mieszka tu gdzieś położna, ktoś kto mógłby
pomóc... Widzę, że pani też ma małe dzieci, pewnie pani wie...
Gospodyni od razu
przestała się uśmiechać.
- Rodzi??!! -
krzyknęła. - I u mnie chce urodzić? W mojej gospodzie?
Zwariowaliście? Żeby mi narobić bałaganu, gości hałasem
przegonić? Nie ma mowy!
I zatrzasnęła drzwi.
- Józefie – odezwał
się cichy głos z grzbietu osiołka. - Czy już mamy gdzie
mieszkać? Bo ja już nie mogę siedzieć dłużej na tym osiołku.
Jest mi okropnie niewygodnie. Dziecko za chwilę się urodzi...
czuję, że już chce wyjść...
- Poczekajcie tutaj,
pod tym drzewem – powiedział Józef. Maria uklękła na ziemi,
opierając się o ciepły bok osiołka. - Wytrzymaj jeszcze trochę,
a ja poszukam czegoś odpowiedniego... Będę za chwilę!
I zaczął biegać od
domu do domu, prosząc o pomoc i dach nad głową, ale wszędzie
zamykano przed nim drzwi, kiedy tylko wspominał o tym, że jego Żona
rodzi. Wszyscy bali się bałaganu, hałasu, problemów, a czasem
mówili Józefowi bardzo niemiłe rzeczy o tym, że przecież wiedzą
doskonale, skąd się biorą dzieci, powinni być odpowiedzialni,
przewidujący i przygotować się wcześniej – a teraz sami są
sobie winni. Ale nikt nie chciał wpuścić ich do środka. W końcu
Józef doszedł do końca miasteczka. Dalej nie było już domów –
tylko ciemność. Musiał wracać do Marii – lada chwila miało
urodzić się Dziecko. Ale co jej powie? Że musi urodzić na ulicy,
pod drzewem, na zimnej ziemi, w ciemności? Gdzie położą
Maleństwo? Czym je przykryją? Jeśli zmarznie, może rozchorować
się i umrzeć. Gdzie położy się Maria, żeby odpocząć? Kto
pomoże w porodzie?
I wtedy zobaczył
kołyszące się światełko. Drogą szedł mały chłopiec,
trzymając przed sobą lampę. Kiedy zobaczył Józefa, zatrzymał
się.
- Czego pan szuka? -
zapytał.
- Szukam miejsca,
gdzie moja Żona mogłaby urodzić Dziecko – powiedział. - Czeka
na mnie tam, pod drzewem – pokazał. - Dziecko już się rodzi...
- Mamy w Betlejem dwie
gospody i dużo gościnnych domów – odpowiedział chłopczyk z
dumą. - Na pewno znajdzie się gdzieś miejsce! Jeśli Dziecko się
rodzi, trzeba się pospieszyć!
- Pytałem już
wszędzie i nie chcą nas wpuścić! - krzyknął Józef z rozpaczą.
- Czy Dziecko ma się urodzić na ulicy? Czy nie ma w tym mieście
kawałka dachu nad głową, gdzie moglibyśmy się schronić?
Chłopiec myślał
chwilę, po czym aż podskoczył, kiedy do głowy wpadł mu pomysł.
- Chodźcie za mną,
znam takie miejsce! - krzyknął.
- Znasz takie miejsce?
- zapytał z niedowierzaniem Józef. - Czy jest tu jeszcze jakiś
dom?
- To nie dom –
powiedział chłopiec i pokazał Józefowi krętą ścieżkę,
wspinającą się w górę wśród krzewów. - Ale wygodnie, ciepło,
śpię tam czasami i inni pasterze też... Całkiem blisko stąd...
szybko pan pójdzie po Żonę, a ja przygotuję...! I zawołam...!
Józef nie bardzo
wiedział co prawda, kogo chłopiec zawoła i co przygotuje, ale
biegiem popędził po rodzącą Marię, która z trudem wdrapała się
na osiołka i powędrowali przez niegościnne Betlejem, potem ścieżką
wśród krzewów pod górę – aż zobaczyli światełko. Wśród
zarośli ukryta była niewielka grota, używana jako stajnia. W
środku stał wół i wolno przeżuwał – jak to woły mają w
zwyczaju. Pod sklepieniem wisiała niewielka lampka z migoczącym
płomyczkiem. Przy ścianie leżała duża sterta pachnącego,
świeżego siana, do którego osiołek natychmiast podszedł i zaczął
wesoło je skubać. Maria zsunęła się z jego grzbietu prosto na
miękkie siano.
- O tak, tu jest
dobrze! - krzyknęła. - Tutaj Dziecko może się urodzić!
W tym momencie do stajni
wbiegł chłopiec, prowadząc jakąś kobietę, która spojrzała na
Marię i od razu oceniła sytuację.
- Widzę, że
dotarliście w ostatniej chwili! - roześmiała się. - Znam się na
rodzeniu jak mało kto! Co prawda u owiec, kóz, krów i koni... ale
właściwie jaka to różnica?
Chwilę później Dziecko
wyślizgnęło się z brzucha Marii, a mądra pasterka-położna
szybko położyła je na brzuchu Mamy i przykryła miękką owczą
skórą, żeby nie zmarzło. Maleństwo zaraz znalazło pierś i
zaczęło ssać mleko – tak jak robią to wszystkie małe dzieci,
ale także małe jagnięta, koźlęta, cielaki i źrebaki. Przyszli
pasterze, którzy nocowali ze swoimi zwierzętami na pastwisku, a
pasterka powiedziała, żeby przestali się gapić, tylko przynieśli
coś ciepłego do jedzenia dla gości. Wół i osiołek razem
chrupali siano, chuchając i ogrzewając nowo narodzone Dziecko,
które spało już przytulone do piersi Mamy. Oboje wyglądali na
bardzo szczęśliwych, chociaż zmęczonych.
Tylko Józef nie mógł
zasnąć. Wyszedł przed stajenkę i usiadł koło chłopca przy
ognisku, które rozpalili pasterze. Chłopiec patrzył w niebo.
- Tyle gwiazd –
powiedział – Ale ta jedna jest dziwna. Nigdy jej nie widziałem.
Taka jasna. I ma dziwny ogon.
- Takie gwiazdy zwykle
zapowiadają jakieś wielkie wydarzenie – powiedział jeden z
pasterzy. - Na przykład narodziny Króla.
- Może to właśnie
Król urodził się w naszej stajence? - zapytał chłopiec.
Gwiazda zamrugała. Kiedy
Józef zasypiał, wydawało mu się, że w cicho śpiewanych
pasterskich piosenkach słyszy słowo „Gloria”.
Przeczytam dzieciakom. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńDobrych Świąt dla Was!