poniedziałek, 1 grudnia 2014

Zima

Babcia: Warto by już wstać... ale tak zimno...
Dziadek: To napal w piecu...
Babcia: Napaliłabym, ale nie ma drewna. Zapomniałeś narąbać!
Dziadek: Zaraz narąbię... Ale chętnie bym się gorącego mleka napił...
Babcia: Przecież nie ma na czym ugotować! Nie ma rady, trzeba wstać!
(Przygody kota Filemona)

Zima jakoś nas w tym roku zaskoczyła. Po zgniłociepłym listopadzie, kiedy nawet nie było przymrozków, kurtki zimowe leżały na dnie szafy, a ziemniaki zadołowane w ogrodzie puściły pędy i przebiły się na powierzchnię, koza nie zdążyła się ofutrzyć na zimę, nie zakręciliśmy nawet wody w kranie na zewnątrz ani nie wylaliśmy jej z beczek na deszczówkę - nagle powiał wiatr z Syberii, może nie bardzo mroźny, ale przenikający do szpiku kości, połączony z jeszcze nie wymrożoną wilgocią w powietrzu. Słusznie powiedział jeden z himalaistów, że woli -20 na Evereście niż -2 w Warszawie. To tajemnica tzw. temperatury odczuwanej - wilgoć i wiatr.


Gdy wieje wiatr z Syberii, czyli ze wschodu, nie działa nam Junkers. Kapryśne urządzenie jest wyjątkowo wrażliwe na różne zawirowania przy kominie, które przy wietrze wschodnim jakoś bardziej mu przeszkadzają. Dodatkowo zaciąga sadzę z sąsiednich kominów. Kominiarze i fachowcy rozkładają ręce, twierdząc, że sytuacja wymaga generalnego remontu i przeniesienia kotła w ogóle na inną ścianę, razem z całą hydrauliką, nowym kominem itp. Niewykonalne w tym sezonie. Dobrze, że jest kominek... Kominek, czyli dzieci i kot rozwlekające kawałki drewna po całym domu, ciągle popiół na podłodze, sadza na suficie i zapach dymu w powietrzu. 
I ciepło, drewniane, dobre ciepło.

2 komentarze:

  1. Woli -20 na Evereście niż -2 w Warszawie? Ja też, ja też. Warszawę można zastąpić jakąś... dziurą.

    Uwielbiam finał tego wpisu. Oddaje cały paradoks zimowego domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj znam ja wiatr wschodni. Wychowałam się w kawalerce z jednym, pięciometrowym ciągiem okiennym przez całą ścianę. Jak zaczynało wiać ze wschodu, to w domu robiło się 10 stopni mimo uszczelnionych okien i włączonych na full kaloryferów. A co się działo w zimę stulecia? Nie grzały, tylko pękały, bo zamarzała w nich woda. Teraz to mamy sielankę, a nie prawdziwe zimno ;)

    OdpowiedzUsuń