Dzieci się cieszyły, ale wszyscy inni chyba szybko mieli jej dość.
Mnie było właściwie wszystko jedno, bo i tak leżałam i dogorywałam. W domu remonty, sprzątania, przemeblowania, odgrzybiania i inne przygotowania...
Aż w pierwszych cieplejszych promieniach słońca urodził się Tymo.
Zima jednak nie odpuszczała. Atlantyk całkowicie się zablokował, a marzec był rekordowo zimny. Mrozy, śniegi i znikąd nadziei...
...minęła dość oryginalna Wielkanoc...
Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze zieloną trawę?
A potem nagle, niemal od razu przyszło lato i rekordowe temperatury pod koniec kwietnia.
Wszystko rozkwitło. Zaczęły się wyjazdy w teren - raz z jednym dzieckiem, raz z drugim...
...a czasem to w ogóle rodzinnie.
I był maj. Zielono i ciepło. Wreszcie!
Wreszcie dużo zielonego jedzenia w ogrodzie i w sadzie :-)
Tymo w wieku 4 miesięcy zaliczył swój pierwszy park narodowy - niestety lało, ale i tak się liczy :-)
Rozkwitły jaskry, firletki i storczyki. Nikt nie pamiętał już o zimie.
cdn.
Hej! Odkryłam na nowo Twój blog (kiedyś tu tylko przelotnie zajrzałam), zwłaszcza, jak zajarzyłam, że Ty to Ty, to mnie wciągnął:) Gdyby nie te okropne przepisywanki liter i cyfr, pokomentowałabym więcej;) Wspaniałe podsumowanie roku!
OdpowiedzUsuń