Jak już wszystko upiekę i ugotuję...
...pozmywam gary...
...nakarmię zwierzaki...
...i wydoję oczywiście...
...to trzeba jeszcze wyszorować łazienkę...
...i zmyć podłogę.
I koniec. Można iść spać. Tylko nie rozumiem, czemu mówią, że wciąż tyle przy mnie sprzątania?
;-)
sobota, 22 grudnia 2012
wtorek, 18 grudnia 2012
Kartki z recyklingu
Czy w dobie internetu ktoś wysyła jeszcze kartki świąteczne? Ja przez lata wysyłałam życzenia tylko przez e-mail, aż kilka lat temu odkryłam, jak wiele radości daje samodzielne przygotowanie kartek. Nie są tak doskonałe i błyszczące jak te kupowane w sklepach, ale nie są też tak tandetne i kiczowate. Mają w sobie kawałek mojej duszy. Robiąc je, mogę myśleć o osobach, do których je wyślę. Mogę myśleć o nadchodzących Świętach. Mogę skupić się i rozważyć różne rzeczy, na rozważenie których nie ma czasu w codziennym zabieganiu. Niewiele rzeczy wycisza tak jak coraz bardziej zapomniane wycinanie i klejenie - czy robi to jeszcze ktoś oprócz dzieciaków na pracach ręcznych (jeśli coś takiego jeszcze istnieje)?
W tym roku kartki są w 100% z recyklingu. Jako materiał posłużyły głównie resztki z niedawnego remontu sypialni - kawałki korka i tapet, poza tym trochę gazet, kilka wstążek za krótkich, żeby coś jeszcze nimi przewiązać, jakaś stara koperta oraz bliżej niezidentyfikowany kawałek szmatki z guzikami. Odcięłam jeszcze dwa frędzelki z koca leżącego na kanapie - pasowały mi do kompozycji. Mam nadzieję, że nie będzie się pruć...
środa, 12 grudnia 2012
Zima...
Zima przyszła do Kosieczyna. Po horyzont - biała przestrzeń. Ale jeśli zamknie się oczy, można poczuć się jak w Ujściu Warty. Na kukurydzianym ściernisku żeruje codziennie kilkaset gęsi i śnieg zupełnie im nie przeszkadza. Wieczorem lecą nocować na jezioro kilka kilometrów dalej.
Sad cały zasypany, miejscami zaspy. To miejsce to nasz "kącik biocentyczny" - stare, rozpadające się ule, duża kupa chrustu, trochę dzikich śliwek, ulęgałka i wiąz, który pamiętam jako małe drzewko, a teraz góruje nad sadem.

Dom na zimę uzbrojony w groźne zęby sopli.
Na jabłoni w ogrodzie zostało jeszcze sporo złotych boikenów. Przylatują tu kwiczoły i jemiołuszki.
Czy są na świecie dzieci, które nie lubią śniegu? :-)

Bo na przykład koty już niekoniecznie. Kot sąsiada był wyraźnie zdegustowany.
Psy mają chyba podobnie jak dzieci, chociaż zdarzają się wyjątki. Wika wyraźnie lubi śnieg, chociaż robią jej się z niego kulki na łapach. Biega i tarza się jak szczeniak, a ma już w końcu siedem lat.
Nie wiem, czy koza lubi zimę. Jedno jest pewne: nie lubi być zamknięta. Kilka dni temu był spory mróz i postanowiliśmy jej nie wypuszczać. Dwie powyginane zasuwki, wyrwany haczyk i koza biegająca radośnie po śniegu pokazały nam, że priorytetem jest wolność. Zrobiła się fajnie futrzasta i cały czas kombinuje, jak włamać się do ziarna.
Czas wracać do domu, napalić w kominku i wypić gorącą herbatę z sokiem malinowym...
wtorek, 11 grudnia 2012
niedziela, 9 grudnia 2012
Wiersze
Kiedyś,
kiedy byłam młoda, a w każdym razie sporo młodsza niż teraz,
pisałam wiersze. Pisałam sporo, publikowałam w literackich
czasopismach, zgarniałam wyróżnienia na konkursach, dyskutowałam
o swoich i cudzych wierszach w internecie i ogólnie nieźle się
zapowiadałam. Potem, a dokładnie gdzieś pod koniec studiów,
przeszło mi i chyba już nie wróci. Piszę jeden wiersz na pół
roku i zwykle chowam do szuflady, tzn. do rzadko odwiedzanego folderu
w komputerze. Raczej nic już z tego nie będzie.
Kiedy
miałam lat 18 i zdałam maturę, z rodzicami postanowiliśmy wydać
mój dotychczasowy dorobek w postaci tomiku. Książeczka miała
tytuł „Ścieżki”, wydrukowana w lokalnej drukarni, ilustrowana
przez Kingę Gawrońską. Nakład, choć skromny, przekroczył jednak
możliwości dystrybucji i spora jego część leży wciąż na moim
strychu. No i teraz, kiedy już (raczej) nie piszę, kiedy minęło
kilkanaście lat, jestem kurą z doktoratem, żoną swojego męża i
matką wkrótce-dwojga, mogę chyba pozwolić sobie na spojrzenie na
tę twórczość z pewnym dystansem, krytycznie, trochę jak na
pisanie obcej osoby, a jednocześnie bez krygowania się czy
fałszywej skromności.
I
stwierdzam, że są to wiersze ładne. Jeśli ktoś lubi klasyczną
formę (dużo zgrabnych rymów w różnych konfiguracjach, przyjemny
rytm i melodia, sonety, ballady i nie tylko), tematykę w dużej
części przyrodniczą (ale jest też o miłości, szukaniu sensu
życia i różnych takich), a nie przeszkadza mu odrobina
nastoletniej naiwności, a miejscami podszywanie się pod Leśmiana,
to będzie czytał z przyjemnością. Nie jest to chyba tomik dla
koneserów współczesnej poezji. Raczej dla ludzi, którzy lubią
czytać ładne, ale niebanalne wiersze - o kwitnących sadach,
puszczańskich ścieżkach, wiośnie, księżycu, jesiennej mgle,
dojrzewaniu, tęsknocie itp.
W
ramach odgracania strychu wrzucam „Ścieżki” na allegro, a
poniżej – próbkę na zachętę. I zapraszam :-)
Nad
rzeką czystą
Nad
rzeką czystą, rzeką rdzawozłotą
co
wśród wpółletniej szumi zieloności
błękitnym
życiem cieszyć się najprościej
w
ścianę drzew wtapiać się z wieczną tęsknotą...
W
słonecznym piasku odnajdywać wiarę,
że
świat nam dano w najczystszej ostrości.
Od
zgniłych liści uczyć się wieczności,
opadły
w wodę, ulotnie – prastare.
Zielenią
czystą, podmokłą, olchową
w
upale znaczyć wilgotną ochłodę,
opisać
rzeźwą, przezroczystą wodę...
Nurtem
słonecznym poić każde słowo
w
upalną rzeźwość wplusnąć południowo
popłynąć
z prądem w puszczańską przyrodę...
1999
środa, 5 grudnia 2012
Pierwszy śnieg
Tupot małych stópek. Otwieram oczy. Szaro. W listopadzie i grudniu trudno po odcieniach szarości wnioskować, która godzina. Jeśli jest szaro, choćby bardzo szaro, to znaczy, że nie jest ciemno. A jeśli nie jest ciemno, to już od dawna jest dzień i najwyższy czas wstawać. Zresztą: tupot małych stópek. Nie ma wyjścia. Małe stópki skierowały się już do kuchni i rozpoczęły eksplorację w poszukiwaniu pożywienia i rozrywki. Gdzie jej szukać, jak nie w kuchni?
No to się zwlekam. Brrrr... zimno. W kominku zgasło, a kaloryfery ustawione na tryb ekonomiczny. Podchodzę do okna - i szary, jesienny nastrój zmienia się w dziecinną radość! Jak pięknie! Biało! Białe dachy, biały ogród, białe ścieżki. Białe samochody. Biały parapet. I dalej pada. Na lekkim wietrze fruwają białe, zimne piórka. Śnieg osiada na świerkach, na polach, usypuje pozostałym na drzewach jabłkom puchowe czapeczki.
Próbuję dobudzić męża. Małe stópki wymagają odrobiny uwagi, a przecież trzeba oporządzić żywiznę. Żywizna głodna nie jest, wieczorem zostawiamy zapas siana i ziarna, żeby po obudzeniu mogły sobie podjeść - dzięki temu nie trzeba zrywać się przed świtem. No ale już czas wypuścić towarzystwo na światło dzienne... jeśli sączącą się z nieba szarość w białe kropki można nazwać jeszcze światłem. Biorę kankę na mleko, kubeczek, słoik z ciepłą wodą, ziemniaki ugotowane dla kur... hmm, czy mógłbyś podać mi garnek? Z tym brzuszyskiem trochę trudno mi się schylić...
Brzuszysko ma już siedem miesięcy i całkiem nieźle wyrosło. Zastanawiałam się, jak długo będę miała siły wstawać rano i lecieć do zwierzaków. Jeszcze mam. Może kiedyś będę opowiadać wnukom - kiedy ja byłam w ciąży, to nie było rady, trzeba było wstać rano, kury nakarmić, kozę wydoić... ;-) Ale tak naprawdę nie muszę tego robić. Wstępnie umawialiśmy się z mężem, że w trzecim trymestrze wstaje on. Tyle że ja chcę. Po to tak naprawdę to wszystko mam. Dla świeżych, zdrowych jajek i mleka - jasne, to ważne. Dla kontaktu ze zwierzętami, żeby dziecko wiedziało, jak wyglądają kury, skąd się biorą mleko i jaja - to też bardzo ważne. Znalazłoby się jeszcze parę powodów. Ale chyba przede wszystkim dla własnego zdrowia - psychicznego i fizycznego. Motywacja, żeby rano wstać i wyjść na dwór. Wystawić twarz na wiatr, deszcz, śnieg, upał. Odetchnąć powietrzem, lekko się zmęczyć, a z siedmiomiesięcznym brzuchem to nawet porządnie zasapać. To taki zastrzyk pozytywnej energii na cały dzień.
Kury są wyraźnie zaskoczone. Połowa z nich nigdy nie widziała śniegu, reszta już chyba trochę zapomniała. Te, które wyskoczyły pierwsze, nagle się zawahały i zastrzymały na progu okienka, reszta jeszcze nie wie, więc pcha się i tłoczy z tyłu. W końcu korek z piór, pazurów i grzebieni z impetem wylatuje na dwór. Obsiadają grzędy, płoty, deski, byle nie dotykać tego zimnego, mokrego paskudztwa. Kury nie lubią śniegu.
Otwieram szybko obórkę kozy, bo już mnie usłyszała i łomocze rogami w drzwi - a siły ma sporo i kilka razy już trzeba było reperować połamane deski. Koza nie jest zaskoczona śniegiem. W ogóle rzadko bywa zaskoczona. Wyciąga mi z kieszeni marchewkę, macha ogonkiem, kiedy częstuję ją ziarnem. Za chwilę mleko strzyka białym strumieniem do brązowego kubeczka. Rzucam jej parę jabłek, wykładam wiązkę świeżego siana.
Wracam z dzwoniącą kanką mleka i trzema jajkami w kieszeni. Ostatnio z jajkami jakby lepiej. Kury to nie maszynki, nie niosą się równo i bez przerwy, chyba że szprycuje się je hormonami i pobudza jaskrawym światłem - jak na fermach, ale wtedy faktycznie po roku "przestają się opłacać". Nasze kury nie muszą się opłacać. Mają przerwy - zimową, na pierzenie... To indywidualistki i zeszłej zimy niosły się pięknie, za to latem - prawie wcale. Produkowały za to nawóz. Też dobrze.
Pora rozgrzać się kubkiem kawy zbożowej z łyżeczką gryczanego miodu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)