Tupot małych stópek. Otwieram oczy. Szaro. W listopadzie i grudniu trudno po odcieniach szarości wnioskować, która godzina. Jeśli jest szaro, choćby bardzo szaro, to znaczy, że nie jest ciemno. A jeśli nie jest ciemno, to już od dawna jest dzień i najwyższy czas wstawać. Zresztą: tupot małych stópek. Nie ma wyjścia. Małe stópki skierowały się już do kuchni i rozpoczęły eksplorację w poszukiwaniu pożywienia i rozrywki. Gdzie jej szukać, jak nie w kuchni?
No to się zwlekam. Brrrr... zimno. W kominku zgasło, a kaloryfery ustawione na tryb ekonomiczny. Podchodzę do okna - i szary, jesienny nastrój zmienia się w dziecinną radość! Jak pięknie! Biało! Białe dachy, biały ogród, białe ścieżki. Białe samochody. Biały parapet. I dalej pada. Na lekkim wietrze fruwają białe, zimne piórka. Śnieg osiada na świerkach, na polach, usypuje pozostałym na drzewach jabłkom puchowe czapeczki.
Próbuję dobudzić męża. Małe stópki wymagają odrobiny uwagi, a przecież trzeba oporządzić żywiznę. Żywizna głodna nie jest, wieczorem zostawiamy zapas siana i ziarna, żeby po obudzeniu mogły sobie podjeść - dzięki temu nie trzeba zrywać się przed świtem. No ale już czas wypuścić towarzystwo na światło dzienne... jeśli sączącą się z nieba szarość w białe kropki można nazwać jeszcze światłem. Biorę kankę na mleko, kubeczek, słoik z ciepłą wodą, ziemniaki ugotowane dla kur... hmm, czy mógłbyś podać mi garnek? Z tym brzuszyskiem trochę trudno mi się schylić...
Brzuszysko ma już siedem miesięcy i całkiem nieźle wyrosło. Zastanawiałam się, jak długo będę miała siły wstawać rano i lecieć do zwierzaków. Jeszcze mam. Może kiedyś będę opowiadać wnukom - kiedy ja byłam w ciąży, to nie było rady, trzeba było wstać rano, kury nakarmić, kozę wydoić... ;-) Ale tak naprawdę nie muszę tego robić. Wstępnie umawialiśmy się z mężem, że w trzecim trymestrze wstaje on. Tyle że ja chcę. Po to tak naprawdę to wszystko mam. Dla świeżych, zdrowych jajek i mleka - jasne, to ważne. Dla kontaktu ze zwierzętami, żeby dziecko wiedziało, jak wyglądają kury, skąd się biorą mleko i jaja - to też bardzo ważne. Znalazłoby się jeszcze parę powodów. Ale chyba przede wszystkim dla własnego zdrowia - psychicznego i fizycznego. Motywacja, żeby rano wstać i wyjść na dwór. Wystawić twarz na wiatr, deszcz, śnieg, upał. Odetchnąć powietrzem, lekko się zmęczyć, a z siedmiomiesięcznym brzuchem to nawet porządnie zasapać. To taki zastrzyk pozytywnej energii na cały dzień.
Kury są wyraźnie zaskoczone. Połowa z nich nigdy nie widziała śniegu, reszta już chyba trochę zapomniała. Te, które wyskoczyły pierwsze, nagle się zawahały i zastrzymały na progu okienka, reszta jeszcze nie wie, więc pcha się i tłoczy z tyłu. W końcu korek z piór, pazurów i grzebieni z impetem wylatuje na dwór. Obsiadają grzędy, płoty, deski, byle nie dotykać tego zimnego, mokrego paskudztwa. Kury nie lubią śniegu.
Otwieram szybko obórkę kozy, bo już mnie usłyszała i łomocze rogami w drzwi - a siły ma sporo i kilka razy już trzeba było reperować połamane deski. Koza nie jest zaskoczona śniegiem. W ogóle rzadko bywa zaskoczona. Wyciąga mi z kieszeni marchewkę, macha ogonkiem, kiedy częstuję ją ziarnem. Za chwilę mleko strzyka białym strumieniem do brązowego kubeczka. Rzucam jej parę jabłek, wykładam wiązkę świeżego siana.
Wracam z dzwoniącą kanką mleka i trzema jajkami w kieszeni. Ostatnio z jajkami jakby lepiej. Kury to nie maszynki, nie niosą się równo i bez przerwy, chyba że szprycuje się je hormonami i pobudza jaskrawym światłem - jak na fermach, ale wtedy faktycznie po roku "przestają się opłacać". Nasze kury nie muszą się opłacać. Mają przerwy - zimową, na pierzenie... To indywidualistki i zeszłej zimy niosły się pięknie, za to latem - prawie wcale. Produkowały za to nawóz. Też dobrze.
Pora rozgrzać się kubkiem kawy zbożowej z łyżeczką gryczanego miodu...
Piękne napisane :> czuję się totalnie zauroczona i tym bardziej chcę na wieś!
OdpowiedzUsuńMarta przywracasz mi właściwą optykę widzenia. To już 7 miesięcy, ale szybko ten czas leci :)
OdpowiedzUsuń