Kilka dni temu na portalu
wyborcza.pl Janusz Osadziński, chirurg i lekarz pracujący na
oddziale ratunkowym warszawskiego szpitala napisał tekst o tym, kto
jego zdaniem i według prowadzonych przez niego szpitalnych statystyk
jest „drogowym mordercą”, czyli głównym sprawcą wypadków. Zdaniem
lekarza nie jest to stereotypowy młodzieniec pędzący czarnym BMW z
ciemnymi szybami ani szalony motocyklista, a raczej kobieta w wieku
30-40 lat w dobrym, służbowym aucie, jadąca spokojnie przez
miasto. Pisze, że „głównymi przyczynami wypadków w Polsce
nie są szybkość, brawura, alkohol, dziurawe drogi, kiepskie
samochody. Głównymi przyczynami są: bezmyślność, skrajna
głupota, kretynizm, debilstwo, idiotyzm i durnota kierujących
samochodami osobowymi.”
Na tekst zareagowało
wielu internautów, ja sama udostępniłam go na FB, przyznam że
trochę mnie zszokował – sama jestem kobietą w tym przedziale
wiekowym... Zauważono jednak również, że policyjne statystyki
mówią zupełnie co innego – kobiety powodują stosunkowo niewiele
wypadków, a tekst trąci szowinizmem. „Moim zdaniem najbardziej
prawdopodobna jest następująca diagnoza: pan doktor cierpi na
przewlekły zespół efektu potwierdzania wywołany przez ostrą
mizoginię. Pan doktor najwyraźniej ma ugruntowany pogląd na temat
kobiet za kierownicą - i sądząc po reakcji na jego tekst, ten
pogląd podziela wielu Polaków.” - napisał(a) blogdebart.
Ostatnio trochę więcej
jeżdżę samochodem, dziś zrobiłam 200 km przeplatając trasę
pracą na łąkach, a że kilka dni temu zaliczyłam pierwszą w
życiu stłuczkę, sporo myślałam na ten temat – skąd się biorą
wypadki? Znam statystyki – ale wydaje mi się, że one nie mówią
wszystkiego. Alkohol to przyczyna stosunkowo niewielkiego odsetka
zdarzeń drogowych. Tak samo niesprawne pojazdy, dziurawe drogi,
szaleńcza prędkość, fatalne warunki drogowe. Większość
wypadków zdarza się w sytuacjach... normalnych, w biały dzień, na
łatwym odcinku drogi, przy dobrej pogodzie... Ktoś nagle zjeżdża
na przeciwległy pas, prosto pod pędzącego tira. Ktoś uderza
pieszego na pasach, skręcając w prawo. Ktoś ląduje w rowie. Ktoś
wyjeżdża z podporządkowanej mimo czytelnych oznakowań. Prawdziwej
przyczyny nie ma w statystykach.
Chyba większość moich
znajomych i krewnych miała w życiu przynajmniej jedną stłuczkę
lub poważniejszy wypadek. Przejrzałam je wszystkie w głowie. Jaka
była ich przyczyna? Nie brawura, nie alkohol, nie niesprawne auto,
nie dziurawa droga, nie nieznajomość przepisów. Właściwie w
żadnym przypadku.
Było to zmęczenie i
stres, a także wynikające z nich: senność, rozkojarzenie i
pośpiech.Wpadali do rowu po kilkunastu godzinach bez przerwy za
kierownicą, wyjeżdżali z podporządkowanej, bo zawiodła
koncentracja, tracili czujność przy wyprzedzaniu, nie zauważali
pieszego, wracając do domu po kilku dniach jeżdżenia i pracy.
Wstajesz o czwartej,
wyjeżdżasz o piątej, żeby zdążyć na spotkanie o dziewiątej.
Już tak późno? O rany, gazu! Albo - pośpiech do pracy, szef znowu
się wścieknie. Jutro jedzie pan w delegację, tylko w piątek rano
chcę pana widzieć w biurze. Tylko niech się pani nie spóźni,
klient nie będzie czekał! Trzeba coś zjeść, poziom cukru spada
jeszcze szybciej niż poziom paliwa w baku, ale to jeszcze tylko 100
km, a na miejscu dadzą chyba jakiś obiad... Chce mi się spać,
oczy się zamykają, ale za godzinę, może półtorej będę w domu,
wyśpię się we własnym łóżku, szkoda czasu na postój...
Prześpisz się? Nie, dzięki, pojadę już dzisiaj, rodzina czeka,
wypiję teraz kawę i rano będę na miejscu...
To nie jest margines, to
nie jest tylko sektor transportu i jeszcze kilka grup, które kiedyś
podróżowały więcej niż inni. Obecnie jeżdżenie w kółko, bez
przerwy, setkami kilometrów, bez odpoczynku – to codzienność dla
wielu osób... Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy zestresowanych,
niewyspanych, spieszących się kierowców... Jeszcze 10-15 lat temu
praca przyrodnika polegała na tym, że grupa osób jechała w jakieś
cenne miejsce, rozbijała namioty albo znajdowała inny nocleg i
zajmowała się danym obiektem przez tydzień. Albo jechało się
pociągiem do miejscowości A i przechodziło lub przejeżdżało
rowerem kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów – i na końcu trasy
wsiadało w kolejny pociąg. Dziś w ogólnopolskich czy
międzynarodowych projektach trzeba np. zmonitorować łąki albo
torfowiska oddalone od siebie o kilkadziesiąt kilometrów, na każdym
obiekcie spędzając pół godziny i pędząc do następnego – i to
jest norma...
Stresu nie da się
zmierzyć w promilach, zmęczenia nie da się łatwo ująć w
statystykach. A jednak moim zdaniem to są właśnie przyczyny
wypadków – prawdopodobnie istotniejsze niż alkohol czy brawura
młodzieńców w beemkach. Nie ma o tym nic na kursie prawa jazdy.
Nikt o tym nie wspomina. Może jakaś akcja społeczna? Nie spałeś
– nie jedź. Odpuść. Zatrzymaj się. Ale jak się zatrzymać, jak
cały świat popędza, pogania, każe gnać, bo kto stoi w miejscu,
ten zostaje z tyłu, więc trzeba jechać, pędzić przed siebie,
chociaż powieki opadają, a ręce ledwo trzymają kierownicę?
Chyba trzeba zmienić ten
świat, bo całkiem oszalał...
Niestety wszyscy mamy za dużo na głowie, jak odpuścić skoro mam pracę, studia, dom i dziecko. Pracuję, żeby zarobić, studiuję żeby dalej i lepiej pracować. Dwa tygodnie temu spała po 3 godziny i jeździłam autem, bo uczelnia, promotorka, praca. Takie życie i nie jestem jedyna...
OdpowiedzUsuńA młodzież i ich popisy to temat rzeka i temat do mówienia. Głupota nie boli, oni często są nieświadomi. Przykre potem patrzeć jak ktoś taki młody walczy z życiem, ale ma tak połamaną miednice/nogi, że już nie będzie chodzić. Przykre, gdy wynika to z głupoty.