Warszawiak – łąka
kojarzy mu się z alergią, krowimi plackami i czymś nieokreślonym
sielskim, o czym kiedyś czytał w książce. Podobno jednak można
mieć z tego kasę, więc tłucze się przez pół Polski swoim Audi
A6, żeby odwiedzić z ekspertem łąkę, którą kiedyś dostał
podobno w spadku po wuju, ale nigdy jej nie widział. Zadaje dużo
pytań – czemu ta trawa jest taka zielona? Czemu to drzewo jest
takie wysokie? Ostatecznie okazuje się jednak, że pół łąki 10
lat temu zaorał sąsiad, przekonany że to niczyje, a na drugiej
połowie rośnie urokliwy olszowy zagajnik. Pełen komarów, kleszczy
i barszczu Sosnowskiego. Więc w pośpiechu wracamy do Warszawy.
Człowiek Lasu –
fajnie się z nim chodzi po
łąkach, bratnia dusza, na przyrodę lubi popatrzeć, ptaka zauważy,
o roślinkę zapyta. Do tego łąki zwykle ładne, śródleśne,
chyba że trafi się poletko łowieckie obsadzone topinamburem i
kukurydzą, które z niewiadomych przyczyn nie może być łąką
trzęślicową. I wszystko pięknie, dopóki nie zacznie się gadka o
gorącym łożu farbującego postrzałka. Po dziesięciu minutach
masz ochotę zaproponować mu, żeby wsadził sobie swoje łąki... w
lustro.
Gruba ryba –
postać ważna dla lokalnej społeczności. Połowie daje pracę, od
drugiej zbiera haracze. Trzysta hektarów podmokłych łąk kupił
przypadkiem w zeszłym roku i teraz zamierza zgarnąć grubą kasę z
dopłat. Nie do końca rozumie, dlaczego wszystkie łąki nie mogą
być w najwyżej płatnych pakietach. Potrzebne są jakieś roślinki?
Dosadzimy! Może nie zapłacić za dokumentację – nie miałby
takiej kasy jaką ma, gdyby wszystkim płacił. A w sądzie i tak
wygra.
Rodzinny – połowę
z niewielkiego gospodarstwa przekazał synowi, ćwiartkę córce, a
resztę podzielił między siebie, chrześniaka, szwagra i dwa psy.
Oczywiście każdy ma osobne gospodarstwo i chce osobną
dokumentację, osobny plan, wniosek i wszystkie papiery. Tyle że w
międzyczasie jeden pies się utopił, a córka uciekła z Niemcem,
więc część hektarów córki przechodzi na szwagra, część na
chrześniaka, a jeden z tych poprzednich hektarów chrześniaka
jednak wraca do syna. Oczywiście w połowie realizacji programu. Na
to wszystko przyjeżdża Agencja i jeszcze raz mierzy działki,
stwierdzając różnice w powierzchniach. Z rodziną nigdy nie jest
nudno.
Prawdziwy Rolnik
– to mu się nie opłaca. Bo koszenie za późno, bo nawozić nie
można ani wypasać więcej niż 10 krów. Nie za takie pieniądze.
Poza tym i tak wszystko zaleją bobry. W końcu jednak przystępuje
do programu, bo nieprzystąpienie też mu się nie opłaca. A poza
tym, pani, i tak wszystko wyschnie. I nic z tego nie będę miał.
;-)
Mam sąsiadów z ostatniej wspomnianej kategorii. Nic im się nie opłaca. Programy też sie nie opłacają. Chlać sie też nie opłaca, ale jak tu nie chlać, jak nic sie nie opłaca.
OdpowiedzUsuńZnaczy prawdziwy rolnik. Prawdziwym rolnikom nigdy się nie opłaca.
OdpowiedzUsuńAntyrolnik - odbiera ziemię prawdziwym rolnikom.Histerycznie przestrzega terminów i stresuje bydło sąsiadów ledwie przekraczające miedzę. Trwoni pieniądze dopłacając do sianokosów i lży traktorzystów jadących po swojemu. Z lenistwa zostawia niewykoszone kawałki dla niepoznaki przesuwając je co roku. Uśmiechnięty głupkowato udaje szczęściarza, opłacając się regularnie doradcom. Bez skinienia botanicznej wyroczni traci na wadze, a postrzelony gps´em ginie, przywracając spokój pod wiejskim sklepem.
OdpowiedzUsuń