wtorek, 29 marca 2016
sobota, 26 marca 2016
Pisanki
Spokojnych, a może trochę innych i szalonych Świąt Wielkanocnych życzy Kura z Rodziną :-)
Jutro ciąg dalszy z farbowaniem w łuskach cebuli :-)
wtorek, 22 marca 2016
Katastrofa
Tekst ukazał się w "Zadrze" nr 3-4 (64-65) 2015. Warto kupić i poczytać całe pismo, a najlepiej zaprenumerować!
Dzieci już śpią. Najedzone, bezpieczne, oddychają miarowo. W domu wreszcie cicho, grzeję wodę na herbatę, włączam laptopa, przeglądam pocztę. W kominku płonie ogień, pies zajął kanapę, kot chyba przy którymś z dzieciaków zwinął się w kłębek w pościeli. Jest mi ciepło, jasno i dobrze. Tymczasem nadchodzi katastrofa...
Dzieci już śpią. Najedzone, bezpieczne, oddychają miarowo. W domu wreszcie cicho, grzeję wodę na herbatę, włączam laptopa, przeglądam pocztę. W kominku płonie ogień, pies zajął kanapę, kot chyba przy którymś z dzieciaków zwinął się w kłębek w pościeli. Jest mi ciepło, jasno i dobrze. Tymczasem nadchodzi katastrofa...
Zamykam
oczy i widzę kobietę taką jak ja. Może to ja? To się dzieje
teraz, niedaleko, gdzieś w tej zimnej ciemności za oknem, ledwie
kilkaset kilometrów na południe, może na południowy wschód.
Idzie w dziurawych butach w zamarzającym deszczu. Dźwiga dwie
ciężkie torby, prowadzi za rękę jedno dziecko kilkuletnie,
drugie, mniejsze ma w nosidle na plecach. Dzieci takie jak moje.
Słyszę, jak starsze marudzi. Tak, mój syn czasem jęczy, że go
bolą nogi, kiedy wyjdziemy na chwilę na zakupy, a ten idzie już
długo, bardzo długo. Młodsze nie narzeka, może śpi, ale jest
ciężkie. Dziwne, że takie ciężkie, w końcu przy takiej biegunce
nie powinno już prawie nic ważyć. Nie chce jeść. Co jadłby mój
młodszy synek, gdyby nagle zawalił się jego świat, w którym
zawsze można liczyć na owsiankę z jabłkiem posypaną kakao i
chrupiące paluszki rybne? Ta kobieta z dziećmi idzie w moim
kierunku. A z nią wiele, wiele innych – kobiet, dzieci, mężczyzn,
młodych, starych, chorych, niepełnosprawnych... Idą, bo ich świat
przestał się nadawać do życia.
Świat
przestaje nadawać się do życia. W ciągu 40 lat zniszczyliśmy 1/3
ziem rolnych na świecie, w większości oczywiście w Afryce i w
Azji, ale również w Europie. W ciągu 100 lat osuszyliśmy połowę
światowych mokradeł, rezerwuarów wody i węgla, centrów
bioróżnorodności. W ciągu 50 lat światowe zapotrzebowanie na
wodę wzrosło trzykrotnie, w ciągu 20-30 lat ma się jeszcze
podwoić. Tymczasem zasobów wodnych ubywa w tempie katastrofalnym. W
ciągu ostatnich 30 lat na całym świecie podwoiła się
powierzchnia obszarów dotkniętych suszą. Jedną z jej przyczyn
jest zanikanie górskich lodowców, które w porze suchej zasilają
znaczną część światowych upraw. Rabunkowa
gospodarka zmienia wilgotną, żyzną Ziemię w niegościnną
pustynię. Politycy na Konferencji Klimatycznej w Paryżu
podpisali porozumienie, które pozwoli być może w tym stuleciu na
ograniczenie globalnego ocieplenia do 2 stopni w porównaniu z erą
przedprzemysłową (w tym momencie średnia roczna temperatura Ziemi
wzrosła o 1 stopień), jednak nawet jeśli uda się zrealizować
jego zapisy (co bardzo wątpliwe), i tak do końca stulecia z
powierzchni naszej planety zniknie ok. 30% gatunków, znaczna część
lądów nadająca się obecnie do życia zmieni się w pustynię, a
poziom wody w oceanach według niektórych szacunków podniesie się
o 25-35 metrów. Brzmi to dramatycznie, jednak jeśli
nie zrobimy nic, temperatura do końca stulecia może się podnieść
o kolejne 3 stopnie. Proces ocieplenia postępuje wykładniczo –
zmiany generują kolejne zmiany, wyższa temperatura to więcej
wyładowań atmosferycznych, wyższe parowanie, więcej susz, więcej
pożarów, mniej lasów, topienie się wiecznej zmarzliny, rozkład
torfu... Im więcej dwutlenku węgla i metanu znajduje się w
atmosferze, tym więcej się do niej uwalnia. Jeśli nie zatrzymamy
tego procesu, w kolejnych stuleciach możemy spodziewać wzrostu
globalnej temperatury nawet o kilkanaście stopni... Prawdopodobnie
jednak jako ludzkość nie doczekamy takiego scenariusza.
Największą
cenę płacą najsłabsi. Małe społeczności wysp oceanicznych,
zmywanych już dzisiaj przez fale. Wykluczeni, wyrzuceni z
neoliberalnego systemu, mieszkańcy slumsów, faweli, mieszkańcy
wsi, czasem całe regiony prześladowane od dawna przez biedę, głód
i choroby. Rolnicy, którym susza czy powódź kolejny raz niszczy
jedyne źródło utrzymania. Kobiety, często odpowiedzialne za dach
nad głową, opał, wodę i wyżywienie całej rodziny, dzieci, osoby
starsze, chore, osoby z niepełnosprawnością, którym najtrudniej
poszukać sobie innego miejsca do życia. A jednak coraz częściej
idą, płyną na przepełnionych tratwach, wędrują w marznącym
deszczu, koczują na dworcach, przy granicach, pchają się do
autobusów i pociągów, biją się z policją, oddają ostatnie
oszczędności mafii taksówkarskiej, byle żyć, jakoś żyć,
godnie żyć... Idą do naszego ciepłego, bezpiecznego świata,
który to świat tak naprawdę zgotował im ten los.
Zmiany
klimatu to nie tylko zalewanie przybrzeżnych miast i mało śniegu
zimą. Zmiany klimatu to przede wszystkim susze, powodzie, huragany,
głód, epidemie chorób, wojny, migracje, zorganizowany terroryzm i
wszelkie możliwe patologie, które rozkwitają na ludzkim
nieszczęściu. Wojna w Syrii ma wiele przyczyn, jednak coraz
częściej przebija się do publicznej świadomości fakt, że jednym
z głównych problemów była tam panująca od prawie dziesięciu lat
susza, która zniszczyła syryjskie rolnictwo i sprawiła, że
większość ludności wiejskiej przeniosła się do miast. Uchodźcy
z Syrii i innych krajów, wędrujący teraz przez europejskie dworce
i granice, to uchodźcy klimatyczni. Będzie ich coraz więcej, w
miarę jak coraz większa powierzchnia planety będzie się zmieniała
w objętą wojną pustynię... A przecież nasze, europejskie zasoby
wody też nie są niewyczerpane (polskie wyjątkowo małe), nasze
gleby z roku na rok są coraz gorszej jakości... A planeta jest
jedna. Wszyscy jesteśmy połączeni, nic nie istnieje oddzielnie,
każde zdarzenie na świecie ma związek z pozostałymi. Oto dymią
kominy elektrowni, pompują w powietrze dwutlenek węgla, żeby
zasilić mój komputer, telefon, lampki na mojej choince, żarówkę
w moim kiblu, zmywarkę, pralkę, piekarnik, lodówkę... Całkiem
niedaleko, na sąsiednim skrawku lądu widać słabe światełko -
lekarka trzyma w ustach latarkę przy zakładaniu wenflonu
umierającemu niemowlakowi. Te światy zbliżają się do siebie. Nie
mogą dłużej istnieć oddzielnie. Mur, który je odgradzał przez
tyle lat, wali się.
Tymczasem
Prezydent Polski Andrzej Duda zastrzega, że odejście od gospodarki
węglowej jest w naszym kraju niemożliwe i „dekarbonizacja to
antypaństwowa herezja”. Premier Beata Szydło na szczycie
klimatycznym w Paryżu zaproponowała, że lepszym rozwiązaniem od
redukcji spalania paliw kopalnych mogłoby być... sadzenie drzew,
które przecież pochłaniają CO2. Pomysł ten promuje minister
środowiska Jan Szyszko. Oczywiście propozycja jest bardzo słuszna,
jednak dalece niewystarczająca. Emisję dwutlenku węgla jednego
Europejczyka mogłoby obecnie zrekompensować posadzenie około
tysiąca drzew. Czy politycy – nie tylko polscy – w ogóle
wiedzą, o czym mówią? Ale ogólnie zmiany klimatu rzadko pojawiają
się u nas w dyskursie publicznym. Trybunał Konstytucyjny, ustawa
medialna, walka o demokrację, konstytucja, inwigilacja, Smoleńsk,
władza... Rząd powoli wprowadza nam w kraju putinowską Rosję.
Tysiące ludzi wychodzą na ulicę w proteście przeciwko działaniom
rządu. Chłopcy narodowcy przy aprobacie przechodniów biją
każdego, kto kojarzy im się z hasłem „uchodźca”, jako
argument podając... obronę polskich kobiet, do których przecież
mają prawo tylko prawdziwi Polacy. Podziały, które doprowadziły
do aktualnej sytuacji, pogłębiają się, granice zaostrzają,
niedługo w ogóle trudno nam będzie ze sobą rozmawiać i na siebie
patrzeć. Robi się duszno, ciasno... Nienawiść wchodzi do domów.
A może jest tam już od dawna? A może to właśnie objaw
nadchodzącej katastrofy, której zwiastuny jednak przenikają do
zbiorowej podświadomości – desperacki zwrot w stronę skrajnego,
konserwatywnego populizmu, obiecującego (bez pokrycia) ocalenie
rzeczywistości, którą znamy, w której czujemy się bezpiecznie?
Zastanawiam
się, jak żyć z tą wiedzą? Jak żyć ze świadomością
kończącego się świata, kiedy właściwie pewne jest, że jeszcze
w naszym pokoleniu nastąpią bardzo radykalne zmiany, prawie na
pewno gwałtowne? Jaką przyszłość planować dla dzieci, jak je
wychowywać, jak zapewnić im poczucie bezpieczeństwa, czego je
uczyć? Trzymania karabinu? Przetrwania bez prądu, wody w kranie i
internetu, budowania szałasów, krzesania ognia? Jakie umiejętności,
jaka wiedza będzie potrzebna w błyskawicznie zmieniającym się
świecie? Trudno to przewidzieć, możliwe jednak, że jedną z
kluczowych kwestii będzie umiejętność dialogu, empatii, słuchania
drugiego człowieka, akceptacji różnorodności, tworzenia
społeczności opartej na powiązaniach, wzajemnych zależnościach,
a nie podziałach. Nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli sami musimy
się tych rzeczy nauczyć... Staram się pokazywać dzieciom ten
świat, który jest, jego sposób działania, jego różnorodność,
to, że każdy jego element jest ważny, potrzebny i każdy jest z
innymi połączony. Dotyczy to zarówno przyrody, jak i
społeczeństwa... Słońce, strumień, dęby, olchy, róże, sójki,
komary, koty, pani w sklepie, dzieci w Afryce, katolicy, muzułmanie,
ja, ty, ona, las, łąka, miasto, pustynia... W całym zróżnicowaniu
ten świat jest całością. Mimo różnic możemy zbudować razem
coś dobrego.
Jak
żyć? Po prostu. Robić swoje. W miarę możliwości ograniczyć
nadmierne korzystanie ze wspólnej planety – można przestać jeść
mięso, nie latać samolotami, szukać drobnych, codziennych
oszczędności, mniej truć siebie i wszystko dookoła. Wiedzieć i
dzielić się wiedzą. Działać, przekonywać, pomagać, wspierać
to, co dobre. Kochać, przytulać się i uśmiechać, czytać
książki, tańczyć, biegać po lesie. Tyle możemy zrobić.
Tymczasem
nadchodzi katastrofa...
czwartek, 25 lutego 2016
Wolna Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego
Wolna Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego w Kosieczynie to nieformalna inicjatywa wymiany doświadczeń i wiedzy na tematy rolnicze, ogrodnicze, ekologiczne, przyrodnicze, sposób dobrego, wspólnego spędzania czasu, szukanie swojego miejsca w życiu... To miejsce, gdzie można się spotkać, popracować, posiedzieć przy ognisku.
Ogłaszamy nabór na sezon 2016!
Oferujemy następujące kierunki studiów ;-)
- wiosenne porządki w kurniku i koziarni
- opieka nad zwierzętami i ich zwyczaje (kozy, kaczki, kury) w tym dojenie
- wiosenne prace w ogrodzie – kopanie, zakładanie grządek, siew
- ogród bez chemii – różne tradycje i metody
- grządki podniesione – konstrukcja i działanie
- wszystko o gnoju i kompoście
- tradycyjny sad – stary i młody, szczepienie drzewek
- rozsady, majowe zasiewy i sadzenie
- letnie prace w ogrodzie (w tym wiedza o gatunkach chwastów)
- co trzeba wiedzieć o łąkach i pastwiskach
- co rośnie i żyje na polu
- koszenie łąki (kosą)
- dzikie rośliny jadalne, podstawy zielarstwa
- przetwory owocowe i warzywne
- ...może jesienią wspólne grzybobranie, może jeszcze coś innego?
Czesne: praca, zwykle brudna, raczej fizyczna,
Oferujemy obiad (być może z ogniska), możliwy nocleg (do ustalenia). Dojazd dogodny wszelkimi środkami komunikacji, można nawet rano przyjechać z Warszawy i wieczorem wrócić, pociąg jest.
A tak zupełnie na serio - my mamy małe gospodarstwo (ale chcemy powiększać) – kozy, kury, kaczki, ogród, łąkę, kawałek pola. Mamy już jakieś doświadczenie, wiedzę, pomysły. Chcemy się tym podzielić. Nie mamy wystarczająco dużo czasu, żeby to rozwijać – tzn. trochę mamy, ale robimy też milion innych rzeczy, a więcej niż pół tego miliona wiąże się z dziećmi. Wy może macie trochę czasu, chcecie się czegoś nauczyć, trochę pobyć na wsi, trochę popracować fizycznie, zrobić coś prawdziwego i żywego, spocić się, pooddychać, zjeść coś zielonego i świeżego, a może macie jakieś wiejskie plany i chcecie sprawdzić, czy to naprawdę to. Ten pomysł może być odpowiedzią na nasze wspólne potrzeby, połączeniem ich.
Można przyjechać raz, można regularnie, z osobami, które włożą w to wszystko więcej pracy i zadeklarują robotę przez cały sezon, możemy się umówić na jakiś udział w plonach – coś na zasadzie ogrodu społecznego. Do ustalenia. Możemy razem robić przetwory i dzielić się. Można indywidualnie, można kilkuosobową ekipą.
Można jak najbardziej przyjechać z dziećmi – dzieci w wieku szkolnym do roboty ;-) a młodsze – jakoś podzielimy się opieką.
ZAPRASZAMY :-)
Chcesz być na bieżąco? www.facebook.com/wsgwkosieczyn/
Ogłaszamy nabór na sezon 2016!
Oferujemy następujące kierunki studiów ;-)
- wiosenne porządki w kurniku i koziarni
- opieka nad zwierzętami i ich zwyczaje (kozy, kaczki, kury) w tym dojenie
- wiosenne prace w ogrodzie – kopanie, zakładanie grządek, siew
- ogród bez chemii – różne tradycje i metody
- grządki podniesione – konstrukcja i działanie
- wszystko o gnoju i kompoście
- tradycyjny sad – stary i młody, szczepienie drzewek
- rozsady, majowe zasiewy i sadzenie
- letnie prace w ogrodzie (w tym wiedza o gatunkach chwastów)
- co trzeba wiedzieć o łąkach i pastwiskach
- co rośnie i żyje na polu
- koszenie łąki (kosą)
- dzikie rośliny jadalne, podstawy zielarstwa
- przetwory owocowe i warzywne
- ...może jesienią wspólne grzybobranie, może jeszcze coś innego?
Czesne: praca, zwykle brudna, raczej fizyczna,
Oferujemy obiad (być może z ogniska), możliwy nocleg (do ustalenia). Dojazd dogodny wszelkimi środkami komunikacji, można nawet rano przyjechać z Warszawy i wieczorem wrócić, pociąg jest.
A tak zupełnie na serio - my mamy małe gospodarstwo (ale chcemy powiększać) – kozy, kury, kaczki, ogród, łąkę, kawałek pola. Mamy już jakieś doświadczenie, wiedzę, pomysły. Chcemy się tym podzielić. Nie mamy wystarczająco dużo czasu, żeby to rozwijać – tzn. trochę mamy, ale robimy też milion innych rzeczy, a więcej niż pół tego miliona wiąże się z dziećmi. Wy może macie trochę czasu, chcecie się czegoś nauczyć, trochę pobyć na wsi, trochę popracować fizycznie, zrobić coś prawdziwego i żywego, spocić się, pooddychać, zjeść coś zielonego i świeżego, a może macie jakieś wiejskie plany i chcecie sprawdzić, czy to naprawdę to. Ten pomysł może być odpowiedzią na nasze wspólne potrzeby, połączeniem ich.
Można przyjechać raz, można regularnie, z osobami, które włożą w to wszystko więcej pracy i zadeklarują robotę przez cały sezon, możemy się umówić na jakiś udział w plonach – coś na zasadzie ogrodu społecznego. Do ustalenia. Możemy razem robić przetwory i dzielić się. Można indywidualnie, można kilkuosobową ekipą.
Można jak najbardziej przyjechać z dziećmi – dzieci w wieku szkolnym do roboty ;-) a młodsze – jakoś podzielimy się opieką.
ZAPRASZAMY :-)
Chcesz być na bieżąco? www.facebook.com/wsgwkosieczyn/
poniedziałek, 1 lutego 2016
WIOSENNY KURS PRZYRODNICZY
Jeszcze zimno, jeszcze
szaro, a czasem nawet biało, ale przecież dni coraz dłuższe, a
słońce coraz mocniej ogrzewa ziemię. Z utęsknieniem czekamy na
światło, ciepło, śpiew ptaków, zieleń trawy, zapach kwiatów,
brzęczące pszczoły. Chciałoby się już zjeść coś świeżego,
zielonego, uzupełnić witaminy po długiej zimie... Chłonąć
wiosnę wszystkimi zmysłami...
A może w tym roku wejść
w wiosnę z większą wiedzą przyrodniczą, ze świadomością tego,
co się w naturze dzieje w tym cudownym czasie?
Fundacja Boczne Drogi zaprasza na
WIOSENNY KURS
PRZYRODNICZY
Co ma wspólnego wiosna z
astronomią? Jak rozpoznać, czy już przyszła? Co to jest
fenologia? Które ptaki zaczynają śpiewać pierwsze? Kto musi się
obudzić, kto przylatuje z ciepłych krajów, a kto wraca na północ?
Jak śpiewa skowronek, jak zięba, a jak słowik? Gdzie i kiedy można
spotkać niebieskie żaby? Jak odzywa się kumak, rzekotka, ropucha
zielona? Czym się różni śnieżyca od śnieżyczki? Jak się
nazywają pierwsze kwiaty kwitnące pod płotem? Co pachnie w
podmokłym lesie? Co można w nim zjeść, a czego lepiej nie? Gdzie
szukać informacji?
Kurs przeznaczony jest
dla dorosłych i młodzieży. Zapraszamy rodziców uczących dzieci w
domu – wiele zagadnień kursu pokrywa się z podstawą programową
z przyrody i biologii, część materiałów może być inspiracją
do własnych działań edukacyjnych. Ale nie tylko – tak naprawdę
kurs jest dla każdego, kto chciałby zacząć przygodę z przyrodą
albo poszerzyć swoją wiedzę.
Cena kursu to 100 zł.
Kurs odbywa się on-line.
Składa się z 10 lekcji, po każdej można zadawać pytania i
dyskutować.
Start: 1 marca 2016
W kwietniu/maju planowane
są również wiosenne wycieczki przyrodnicze (okolice Zielonej
Góry/Poznania, inne miasta w zależności od liczby chętnych), o
których będziemy informować oddzielnie. Uczestnicy kursu mogą
liczyć na pierwszeństwo oraz zniżki.
Zgłoszenia proszę
przesyłać do 15 lutego na adres martasitak@gmail.com
Kurs wystartuje tylko w
przypadku zebrania wystarczającej liczby zgłoszeń – przekaż info dalej, udostępnij
:-)
Kurs prowadzi Marta
Jermaczek-Sitak – ekolożka z ekologicznej rodziny, absolwentka
biologii, znawczyni łąk, kwiatów, ziół, traw, drzew, śpiewu
ptaków i żabich rechotów. Hoduje kozy, kury i kaczki, uprawia dynie i szpinak, eksperymentuje z
dziką kuchnią. Interesuje się wolną edukacją bez przymusu,
wspiera naukę przyrody w Wolnej Szkole w Zielonej Górze.
Współpracuje z Klubem Przyrodników, Fundacją Boczne Drogi oraz
Ośrodkiem Działań Ekologicznych „Źródła”. Mama Stacha i
Tyma, żona Andrzeja.
Zapraszam :-)
poniedziałek, 18 stycznia 2016
Było sobie drzewo
Było sobie nasionko,
które mieszkało w szyszce wiszącej wysoko, wysoko na gałęzi.
Było już gotowe, dojrzewało przez całą jesień i zimę, ale
wciąż czekało na właściwy moment. Dni były coraz dłuższe,
słońce grzało coraz mocniej i pewnego ciepłego, słonecznego dnia
łuska szyszki odchyliła się i nasionko wyfrunęło na świat.
Miało piękne, brązowe, lekkie skrzydełko, spadało więc powoli,
szybując nad lasem, porywane powiewami ciepłego wiatru, wirowało,
kręciło się wesoło wśród ogromnych pni drzew, wśród nagich
jeszcze gałęzi dębów i lip, wśród ciemnozielonych gałęzi
świerków, przez plątaninę drobniejszych drzewek i krzewów, w
dół, w dół, gdzie resztki śniegu tworzyły mozaikę z kępami
mchów, gnijącymi liśćmi i pniami zwalonych drzew. Białe,
zielone, szare, brązowe, rude... Nad tymi plamami kolorów wirowało
nasionko, kręciło się wesoło, aż spadło... na co spadło? Na
zbutwiały, rozkładający się pień drzewa, ledwo już widoczny,
pokryty kożuchem mchów, grzybów, resztek zeszłorocznych roślin.
Tam wykiełkowało.
Wypuściło korzonek, pęczek malutkich igiełek... I rosło. Piło
wodę z deszczu, pobierało składniki odżywcze z żyznej gleby, w
którą rok po roku zamieniało się martwe drzewo, na którego
zbutwiałym pniu znalazło swoje miejsce życia.
Rosło. Wraz z nim rosły
inne drzewa, kiełkowały z takich samych albo innych nasionek. Było
ich dużo, bardzo dużo. Nie wszystkim udawało się przetrwać
wyścig do światła. Ale nasze drzewko jakoś dawało sobie radę.
Rosło tak dziesiątki lat, początkowo cienkie, rachityczne, krzywe,
ograniczane z każdej strony przez niedobór światła – zupełnie
nie przypominające równiutkich choinek, jakie kupujemy na święta...
Ale coraz smuklejsze, coraz wyższe, pięło się coraz wyżej, coraz
wyżej... ponad zarośla leszczyny, trzmieliny i dereni, ponad graby,
klony, wyżej nawet niż dęby i lipy... Najwyższe w całym lesie!
Spoglądało na las z góry ponad koronami innych drzew, widziało
sterczące wysoko wysmukłe korony innych świerków.
Kiedy skończyło 100
lat, przyszedł człowiek z piłą. Powiedział, że to drzewo jest
już stare. Teraz można uzyskać z niego drewno najlepszej jakości.
Jeżeli pozwolimy mu dalej rosnąć, drewno będzie coraz gorsze i w
końcu się zmarnuje, drzewo spróchnieje, przewróci się i nikomu
na nic się nie przyda. To koniec jego życia. Dalej jest już tylko
gnicie i śmierć.
Ale przyszli też inni
ludzie i powiedzieli, że nie wolno ruszać drzewa. A potem las
zaszumiał, zaskrzypiał, odezwał się świergotem ptaków i szmerem
wody. Zaśpiewał o tym, że śmierci nie ma. Las żyje wiecznie... I
człowiek z piłą odszedł.
I drzewo rosło dalej,
coraz potężniejsze i starsze. Kwitło, rodziło szyszki i z
pierwszymi promieniami słońca wysypywało nasiona. Miało też
przyjaciół. Początkowo nie było ich wielu. Pierwszy przyleciał
mysikrólik i wplótł w świerkowe gałązki swoje maleńkie
gniazdko z mchu i pajęczyn. Drzewo było wtedy jeszcze młode... Od
rana do wieczora słychać było jego piosenkę: si si si, si si
si... Przylatywały inne ptaki, zwykle siadały na gałęziach i
śpiewały, a potem leciały dalej – co może być ciekawego w
kilkudziesięcioletnim świerku? Ale drzewo rosło i pewnego dnia
odpadła mu gałąź, w miejscu po gałęzi zadomowił się grzyb,
zaczęło próchnieć, a potem w tym miejscu zrobiła się dziupla.
Przez pierwszych kilka lat w dziupli mieszkała rodzina sosnówek –
niedużych sikor śpiewających vici vici vici... Potem dziuplę
rozkuł dzięcioł duży i sam wychowywał tam młode. Aż pewnego
roku drzewo poczuło pod korą dziwne łaskotanie... Oto zadomowiły
się w nim korniki.
Wtedy dopiero się
zaczęło! Kornikowe larwy szurały, skrobały, stukały, drążyły
pod korą swoje korytarzyki ułożone w magiczne ornamenty. Stukanie
usłyszały zaraz dzięcioły i zleciały się do świerka. I to nie
tylko dzięcioł duży, ale też większy od niego dzięcioł czarny
– cały czarny z czerwoną czapeczką, średni, białogrzbiety,
zielony, a nawet rzadki trójpalczasty! I teraz to one zaczęły
stukać, polując na kornikowe larwy, których pod korą świerka
żerowało już naprawdę dużo. Przy okazji całej tej
dzięciołowo-kornikowej zabawy znów odpadło parę gałęzi, w
korze powstały dziury, pęknięcia, na których natychmiast zaczęły
rozwijać się grzyby. Drzewo stało, ale miało już naprawdę
bogate towarzystwo! Powstały nowe dziuple, w dziuplach zaczęły
gnieździć się – oprócz sikor – również pełzacze i kowaliki
wędrujące po pniu głową w dół, muchołówki, oczywiście
dzięcioły, a kiedy jedna z dziupli powiększyła się, rozkuwana co
roku, najpierw zadomowiła się w niej wiewiórka, a potem –
puszczyk, nocny łowca. W dziuplach przesypiały też dzień nietoperze...
Za kornikami przyszły
inne owady, za pierwszymi grzybami, zamieniającymi pęknięcia i
szczeliny w dziuple i próchnowiska – kolejne grzyby. Drzewo żyło,
a życie toczyło się nie tylko na gałęziach, nie tylko na korze,
nie tylko tuż pod nią, ale również niżej, pod ziemią, wśród
korzeni. Świerkowe korzenie splotły się w jedną sieć z białymi
sznurami przeróżnych grzybni, wchodząc z grzybami w związki –
czasem drzewo miało z tego jakąś korzyść, czasem tylko grzyb.
Pod koroną świerka rosły rydze, podgrzybki, borowiki, opieńki,
ale wśród korzeni, w obumierającej korze czy w drewnie było ich
dużo więcej, często maleńkich albo w ogóle niewidocznych. Grzyby
wpełzały w korytarzyki wygryzione przez owady, owady zajmowały się
drewnem naruszonym przez grzyby. Coraz więcej związków, coraz
więcej gatunków...
Drzewo żyło, chociaż
kora łuszczyła się całymi płatami, chociaż na gałęziach było
coraz mniej igieł... chociaż przez tkanki drewna i łyka płynęło
coraz mniej wody i odżywczych soków. Potężniejsze konary dawno
odpadły. Wysoki, próchniejący pień stał wśród lasu. Im
bardziej usychał, próchniał, gnił, tym więcej było w nim
przestrzeni dla ptaków, drobnych ssaków, owadów, pajęczaków,
nicieni, grzybów i wielu, wielu innych organizmów. Z każdym
rokiem, z każdym próchnowiskiem, z każdą dziuplą było w nim
więcej życia... A jednocześnie im mniej na nim było igieł, im
mniej gałęzi, im mniej cienia, tym więcej światła pod jego
stopami, tym większe szanse dla tych wszystkich małych drzewek,
krzewów, drobnych roślinek runa, które zdecydowały się
wykiełkować i teraz tak bardzo pragnęły światła, które w lesie
jest jednym z najtrudniej dostępnych skarbów.
Aż w końcu drzewo
runęło, padło na dno lasu. Ale wciąż żyło, choć jego ciało
próchniało, choć na gałęziach nie było już ani listka... Oto
pień oplotło mnóstwo przeróżnych grzybów, wątrobowców,
porostów i mchów, małych i dużych, widzialnych i niewidzialnych,
o listkach prostych, zakrzywionych, owalnych, wydłużonych,
przeróżnych. Oto pełzną po nim kolorowe śluzowce... Kolejne
grupy owadów, roztoczy, nicieni, bakterii biorą się do pracy,
drążą korytarze, składają jaja, rozmnażają się, żerują,
wydalają... Wszystkie są dobre i potrzebne – rozkład drewna
dostarcza składników odżywczych do gleby. Zresztą gleba sama
tworzy się pod grzybnią i korzonkami pierwszych kolonizatorów. Na
pniu wyrastają pierwsze rośliny naczyniowe – szczawik zajęczy,
paprocie, trawy... Wiosną próchniejący wykrot mieni się kolorami
kwitnących zawilców, ziarnopłonów i przylaszczek. Na rozgrzanym
pniu wygrzewają się jaszczurki, zaskrońce czy żmije. W
szczelinach chronią się ropuchy i inne płazy, pod rozkładającym
się pniem mieszkają leśne myszy, wiele ptaków – choćby
strzyżyk, ale też duże zwierzęta – puchacz, a nawet ryś czy
wilk.
Drzewo żyło...
czwartek, 7 stycznia 2016
Kotek
Wracaliśmy z rodzinnej dwudniowej wyprawy ze śniegiem, sankami i dużą porcją emocji. Tymo spał, Stach marudził, zmierzch, zimowa szarówka... Ostatnie domy przydrożnej miejscowości, tablica, z jednej strony zaczyna się las, z drugiej pole i jakieś chaszcze.
Nagle na środku drogi wyłania się jedna z tych szarych brył śniegu i lodu, które odpadają samochodom od podwozia. Zjeżdżam trochę na bok, omijam, nie chcę na to najeżdżać... i kiedy już jestem naprawdę blisko, zauważam, że bryłka ma uszy... ogonek... i żyje! Mały kotek, może trzymiesięczny, chyba szary pręgowany, a może w zmierzchowej szarości wszystkie koty są szare... ruszył do przodu i wiedziałam już, że nie ma szans - nawet na suchej szosie w słoneczny dzień nie miałabym już czasu na reakcję, a co dopiero w tej śliskiej szarej brei...
I wtedy kotek zawrócił, wykonując jakieś szaleńcze salto w powietrzu, i pognał, jakby go sto diabłów goniło, w stronę rowu po lewej stronie. I zniknął.
Oczywiście nie było gdzie stanąć, ale kilkadziesiąt metrów dalej odchodziła leśna droga. Zatrzymaliśmy się.
- Co ja mam robić? - zapytałam. - Jeśli tu zostanie, coś go rozjedzie. Jeśli pójdę go poszukać... wiadomo. Wiadomo, jak to się skończy...
- Chyba nawet nie mamy żadnego kartonu... - odpowiedział A.
Wysiadłam. Zimny wiatr rozwiewał mi kurtkę. Mokra szosa, niezbyt ruchliwa, ale raz na pół minuty coś jechało, zepchnięty na bok wał brudnego śniegu, rów... i ani śladu kotka. Ale przecież musi gdzieś tu być. Ślady na śniegu... dużo, dużo śladów, tyle zwierząt przechodzi tędy przez drogę! Świeże i starsze, w większości trudne do zidentyfikowania, głębokie, rozmyte... wszystkie prowadziły w stronę pola, ginęły na białej płaszczyźnie. Przeszłam wzdłuż drogi kolejny raz... chyba znalazłam. Tak, są małe, świeże tropy, coś przebiegło przez śnieżny wał, ale dalej ślad urywa się... Kępa trawy zawiana śniegiem. Nachylam się, odgarniam śnieg, podnoszę trawę, nie, tu nic nie ma, tylko mrok... A jednak... ten mrok, ta malutka plama ciemności ma futro...
Kiedy dotknęłam miękkiego, ciepłego futerka, kotek wystrzelił jak z procy w panicznej ucieczce. Oczywiście na jezdnię! Skoczyłam za nim. Chwilowo nic nie jechało... Kotek pognał przed siebie - znów przez rów, dalej na pole, a potem... Potem usiadł i rozejrzał się. Popatrzył w stronę wsi. Zrobiłam kilka kroków. Kotek ruszył. Biegiem ruszył przez pole w stronę zabudowań.
Patrzyłam, jak biegnie, coraz mniejszy, coraz mniejszy, aż jako szary punkcik znika na jednym z podwórek.
Postałam chwilę i wróciłam do samochodu. Pokazałam puste ręce. Kotek wrócił do domu. Może zapamięta straszną przygodę i nie będzie już wędrował na szosę?
*****
Jadąc dalej myślałam, że fajnie byłoby opisać tę historię na blogu, ale jakoś brakuje jej dobrej puenty. Niby wszystko dobrze się skończyło, kotek uciekł, miał gdzieś jakiś dom i swoich ludzi, choć może niezbyt odpowiedzialnych...
Godzinę po przyjeździe do domu zorientowałam się, że nie mam telefonu. Został zapewne w zaspie przy rowie, tam gdzie pochyliłam się, żeby w kępie trawy znaleźć kotka. Stary telefon, miałam go już wiele lat, wart dużo mniej niż paliwo na 100 km i z powrotem, zwłaszcza że szanse na znalezienie w śniegu niewielkie. Kontakty jakiś czas temu skopiowałam. Zablokowałam numer. Przez kilka dni będę odłączona.
Przez małego, szarego kotka ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)