Było sobie nasionko,
które mieszkało w szyszce wiszącej wysoko, wysoko na gałęzi.
Było już gotowe, dojrzewało przez całą jesień i zimę, ale
wciąż czekało na właściwy moment. Dni były coraz dłuższe,
słońce grzało coraz mocniej i pewnego ciepłego, słonecznego dnia
łuska szyszki odchyliła się i nasionko wyfrunęło na świat.
Miało piękne, brązowe, lekkie skrzydełko, spadało więc powoli,
szybując nad lasem, porywane powiewami ciepłego wiatru, wirowało,
kręciło się wesoło wśród ogromnych pni drzew, wśród nagich
jeszcze gałęzi dębów i lip, wśród ciemnozielonych gałęzi
świerków, przez plątaninę drobniejszych drzewek i krzewów, w
dół, w dół, gdzie resztki śniegu tworzyły mozaikę z kępami
mchów, gnijącymi liśćmi i pniami zwalonych drzew. Białe,
zielone, szare, brązowe, rude... Nad tymi plamami kolorów wirowało
nasionko, kręciło się wesoło, aż spadło... na co spadło? Na
zbutwiały, rozkładający się pień drzewa, ledwo już widoczny,
pokryty kożuchem mchów, grzybów, resztek zeszłorocznych roślin.
Tam wykiełkowało.
Wypuściło korzonek, pęczek malutkich igiełek... I rosło. Piło
wodę z deszczu, pobierało składniki odżywcze z żyznej gleby, w
którą rok po roku zamieniało się martwe drzewo, na którego
zbutwiałym pniu znalazło swoje miejsce życia.
Rosło. Wraz z nim rosły
inne drzewa, kiełkowały z takich samych albo innych nasionek. Było
ich dużo, bardzo dużo. Nie wszystkim udawało się przetrwać
wyścig do światła. Ale nasze drzewko jakoś dawało sobie radę.
Rosło tak dziesiątki lat, początkowo cienkie, rachityczne, krzywe,
ograniczane z każdej strony przez niedobór światła – zupełnie
nie przypominające równiutkich choinek, jakie kupujemy na święta...
Ale coraz smuklejsze, coraz wyższe, pięło się coraz wyżej, coraz
wyżej... ponad zarośla leszczyny, trzmieliny i dereni, ponad graby,
klony, wyżej nawet niż dęby i lipy... Najwyższe w całym lesie!
Spoglądało na las z góry ponad koronami innych drzew, widziało
sterczące wysoko wysmukłe korony innych świerków.
Kiedy skończyło 100
lat, przyszedł człowiek z piłą. Powiedział, że to drzewo jest
już stare. Teraz można uzyskać z niego drewno najlepszej jakości.
Jeżeli pozwolimy mu dalej rosnąć, drewno będzie coraz gorsze i w
końcu się zmarnuje, drzewo spróchnieje, przewróci się i nikomu
na nic się nie przyda. To koniec jego życia. Dalej jest już tylko
gnicie i śmierć.
Ale przyszli też inni
ludzie i powiedzieli, że nie wolno ruszać drzewa. A potem las
zaszumiał, zaskrzypiał, odezwał się świergotem ptaków i szmerem
wody. Zaśpiewał o tym, że śmierci nie ma. Las żyje wiecznie... I
człowiek z piłą odszedł.
I drzewo rosło dalej,
coraz potężniejsze i starsze. Kwitło, rodziło szyszki i z
pierwszymi promieniami słońca wysypywało nasiona. Miało też
przyjaciół. Początkowo nie było ich wielu. Pierwszy przyleciał
mysikrólik i wplótł w świerkowe gałązki swoje maleńkie
gniazdko z mchu i pajęczyn. Drzewo było wtedy jeszcze młode... Od
rana do wieczora słychać było jego piosenkę: si si si, si si
si... Przylatywały inne ptaki, zwykle siadały na gałęziach i
śpiewały, a potem leciały dalej – co może być ciekawego w
kilkudziesięcioletnim świerku? Ale drzewo rosło i pewnego dnia
odpadła mu gałąź, w miejscu po gałęzi zadomowił się grzyb,
zaczęło próchnieć, a potem w tym miejscu zrobiła się dziupla.
Przez pierwszych kilka lat w dziupli mieszkała rodzina sosnówek –
niedużych sikor śpiewających vici vici vici... Potem dziuplę
rozkuł dzięcioł duży i sam wychowywał tam młode. Aż pewnego
roku drzewo poczuło pod korą dziwne łaskotanie... Oto zadomowiły
się w nim korniki.
Wtedy dopiero się
zaczęło! Kornikowe larwy szurały, skrobały, stukały, drążyły
pod korą swoje korytarzyki ułożone w magiczne ornamenty. Stukanie
usłyszały zaraz dzięcioły i zleciały się do świerka. I to nie
tylko dzięcioł duży, ale też większy od niego dzięcioł czarny
– cały czarny z czerwoną czapeczką, średni, białogrzbiety,
zielony, a nawet rzadki trójpalczasty! I teraz to one zaczęły
stukać, polując na kornikowe larwy, których pod korą świerka
żerowało już naprawdę dużo. Przy okazji całej tej
dzięciołowo-kornikowej zabawy znów odpadło parę gałęzi, w
korze powstały dziury, pęknięcia, na których natychmiast zaczęły
rozwijać się grzyby. Drzewo stało, ale miało już naprawdę
bogate towarzystwo! Powstały nowe dziuple, w dziuplach zaczęły
gnieździć się – oprócz sikor – również pełzacze i kowaliki
wędrujące po pniu głową w dół, muchołówki, oczywiście
dzięcioły, a kiedy jedna z dziupli powiększyła się, rozkuwana co
roku, najpierw zadomowiła się w niej wiewiórka, a potem –
puszczyk, nocny łowca. W dziuplach przesypiały też dzień nietoperze...
Za kornikami przyszły
inne owady, za pierwszymi grzybami, zamieniającymi pęknięcia i
szczeliny w dziuple i próchnowiska – kolejne grzyby. Drzewo żyło,
a życie toczyło się nie tylko na gałęziach, nie tylko na korze,
nie tylko tuż pod nią, ale również niżej, pod ziemią, wśród
korzeni. Świerkowe korzenie splotły się w jedną sieć z białymi
sznurami przeróżnych grzybni, wchodząc z grzybami w związki –
czasem drzewo miało z tego jakąś korzyść, czasem tylko grzyb.
Pod koroną świerka rosły rydze, podgrzybki, borowiki, opieńki,
ale wśród korzeni, w obumierającej korze czy w drewnie było ich
dużo więcej, często maleńkich albo w ogóle niewidocznych. Grzyby
wpełzały w korytarzyki wygryzione przez owady, owady zajmowały się
drewnem naruszonym przez grzyby. Coraz więcej związków, coraz
więcej gatunków...
Drzewo żyło, chociaż
kora łuszczyła się całymi płatami, chociaż na gałęziach było
coraz mniej igieł... chociaż przez tkanki drewna i łyka płynęło
coraz mniej wody i odżywczych soków. Potężniejsze konary dawno
odpadły. Wysoki, próchniejący pień stał wśród lasu. Im
bardziej usychał, próchniał, gnił, tym więcej było w nim
przestrzeni dla ptaków, drobnych ssaków, owadów, pajęczaków,
nicieni, grzybów i wielu, wielu innych organizmów. Z każdym
rokiem, z każdym próchnowiskiem, z każdą dziuplą było w nim
więcej życia... A jednocześnie im mniej na nim było igieł, im
mniej gałęzi, im mniej cienia, tym więcej światła pod jego
stopami, tym większe szanse dla tych wszystkich małych drzewek,
krzewów, drobnych roślinek runa, które zdecydowały się
wykiełkować i teraz tak bardzo pragnęły światła, które w lesie
jest jednym z najtrudniej dostępnych skarbów.
Aż w końcu drzewo
runęło, padło na dno lasu. Ale wciąż żyło, choć jego ciało
próchniało, choć na gałęziach nie było już ani listka... Oto
pień oplotło mnóstwo przeróżnych grzybów, wątrobowców,
porostów i mchów, małych i dużych, widzialnych i niewidzialnych,
o listkach prostych, zakrzywionych, owalnych, wydłużonych,
przeróżnych. Oto pełzną po nim kolorowe śluzowce... Kolejne
grupy owadów, roztoczy, nicieni, bakterii biorą się do pracy,
drążą korytarze, składają jaja, rozmnażają się, żerują,
wydalają... Wszystkie są dobre i potrzebne – rozkład drewna
dostarcza składników odżywczych do gleby. Zresztą gleba sama
tworzy się pod grzybnią i korzonkami pierwszych kolonizatorów. Na
pniu wyrastają pierwsze rośliny naczyniowe – szczawik zajęczy,
paprocie, trawy... Wiosną próchniejący wykrot mieni się kolorami
kwitnących zawilców, ziarnopłonów i przylaszczek. Na rozgrzanym
pniu wygrzewają się jaszczurki, zaskrońce czy żmije. W
szczelinach chronią się ropuchy i inne płazy, pod rozkładającym
się pniem mieszkają leśne myszy, wiele ptaków – choćby
strzyżyk, ale też duże zwierzęta – puchacz, a nawet ryś czy
wilk.
Drzewo żyło...
Piękny tekst, ja już podpisałam :)
OdpowiedzUsuńCo się porobiło w naszej Polsce? Wszystko ściąć, zabetonować. .Takim którzy lasu i drzew nie szanują życzę by w potrzebie cienia szukali i nie znaleźli go. E-merytka zrozpaczona
OdpowiedzUsuńWłaśnie - zabetonować, skosić najmniejszą trawkę, wyrwać mlecze.. Ptaki brudzą.. Koty i psy robią kupy... Każdy chwast (??) i każdą mrówkę (jeszcze do domu wejdzie - zgroza!) wytruć..
OdpowiedzUsuńPróbowałam jakieś uwagi robić - patrzyli na mnie jak na głupią.
Petycja - oczywiście.
zrandapowac, zabetonowac i nic juz nie bedzie gnic i brudzic.. wszystko bedzie czyste, lsniace, pachnace i ...martwe....
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękny tekst:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia,
Andrzej
Piękne i prawdziwe słowa.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie ma żadnego obrazka bo jak wklejam ten tekst na facebooka to się nie rzuca w oczy a wiadomo,że ludzie muszą mieć kolorowy obrazek, żeby ich coś zainteresowało ;-)
OdpowiedzUsuńA u Ciebie Marto jak zwykle: mądrze i pięknie. :) Petycja już dawno podpisana.
OdpowiedzUsuń