czwartek, 31 lipca 2014

Mirabelki

Ostatniego dnia lipca dwóch takich wybrało się na spacer. Dwóch panów, nie licząc psa. No i mama.


A na polach już bardzo sierpniowo. Pierwszy od dawna chłodny dzień, choć po południu znów przyszedł upał. Większość zboża już zebrana, a na kłujących ścierniskach stoją baloty słomy. To jedna z najbardziej fotogenicznych scenerii, jakie znam.



A oto cel naszej wyprawy - mirabelki, dzikie śliwki wyrosłe na miedzy, różne - jedne z twardą, kwaśną skórką, strzelające sokiem po rozgryzieniu, inne mniejsze, bardziej mączyste, pyszne...


Ale były też inne atrakcje... 


Kiedy wracaliśmy, na drodze przed nami pojawił się szaro-biały punkcik... Właśnie przy tym polu kukurydzy kończy się rewir naszego kota. Często nas tutaj odprowadza. Teraz poszedł naszym tropem i czekał. Po żniwach na polach roi się od norników. Zresztą poluje na nie również Kacper - tam, gdzie słoma jeszcze leży na polu nie zebrana w baloty, czasem wystaje spod niej tylko ogon.


Gdzieś tam zgubiłam dziecko i kota... Chyba widzę kawałek białej sierści i granatowego kalosza... ;-)


PS. Ta rurka, która występuje na większości zdjęć z moim starszym synem, to taka zwykła rurka PCV od zimnej wody ze złączką, jedna z wielu, które towarzyszą mojemu dziecku całymi dniami, zresztą nocami też, bo właśnie z nimi śpi. Ma różne, krótkie, długie, bardzo długie, łączy je ze sobą, buduje z nich konstrukcje - szkielety domów, rurociągi w wannie, używa jako młotka, piły, lunety na pirackim statku, masztu, pułapki na stwory, dźwigni zmiany biegów, a czasem też do celów zupełnie niewłaściwych, jak niespodziewane walenie mamy w plecy, stukanie w szybę albo strącanie kruchych przedmiotów z półki. Świetna rzecz, choć czasem mam ochotę wywalić wszystkie przez okno.

5 komentarzy:

  1. Piękne to zdjęcie z mirabelkami i Stasiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będę wracać do tego wpisu w bure i chłodne dni, bo jest w nim kwintesencja widoków i zapachów, które kocham latem. Pola, skoszone zboże, kukurydza, leżące na ziemi mirabelki, które w dzieciństwie znałam jako ałycze...

    ... i wyprawa. Wyprawa w to, co było dziką naturą i przygodą. Dziś uciekam od moich w samotność wyprawy rowerowej w pola - i wracam ja z przeszłości w najszczęśliwszych chwilach dzieciństwa. Teraz, gdy przekroczyłam już czterdziestkę.

    Magia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Marto! Trafiłam do Ciebie przypadkiem szukając informacji o... łobodzie ogrodowej ;))) bardzo za nie dziękuję ;) Trafiłam i utknęłam na dobrą godzinę czytając. Będę wracać, bo bardzo mi się Twój blog podoba. Pozdrawiam serdecznie z Rumunii!

    OdpowiedzUsuń