wtorek, 24 grudnia 2013

Pewnej nocy przed Wigilią...

Wyobraźcie sobie szare blokowisko, bez drzew, trawników, ławeczek, alejek, placów zabaw, za to z mnóstwem podejrzanych ciemnych przejść, przewróconych śmietników, cuchnących kałuż i kawałków gruzu. Jest druga w nocy. Teraz wyobraźcie sobie jeden z najbardzej ponurych bloków na tym osiedlu, wysoki, kilkunastopiętrowy wieżowiec, odrapaną, złowrogą bryłę, w środku jeszcze brzydszą niż na zewnątrz. Wyobraźcie sobie plątaninę korytarzy, których nikt nie sprząta, ściany z odchodzącym tynkiem, zabazgrane i poznaczone śladami ciężkich butów. Jeśli jeszcze macie ochotę sobie cokolwiek wyobrażać, pomyście o najciemniejszym, najbrzydszym, najbardziej cuchnącym zaułku w tej plątaninie, o przejściu między korytarzem a schodami na piątym piętrze, zarzuconym stertą ulotek, butelkami, petami i łupinami słonecznika. Właśnie to miejsce pewnej nocy wybrał sobie diabeł. A była to noc tuż przed Wigilią, kiedy ciemne moce wyjątkowo chętnie przechadzają się po świecie.

Diabeł nie musiał oczywiście korzystać ze schodów ani windy, nie musiał przemykać się między blokami, nie musiał oglądać się, czy nie idzie za nim grupka zakapturzonych typów z pałkami bejsbolowymi w rękach, nie musiał też uważać, żeby nie potknąć się o leżącego na trawniku pijaczka. Po prostu pojawił się w najciemniejszym, najbrudniejszym zaułku korytarza w najbrzydszym, najbardziej odrapanym bloku na najbardziej ponurym i podejrzanym osiedlu w mieście. Pstryk – i już był. W jednej ręce miał wiadro smoły, a w drugiej – wiadro siarki. I zabrał się do dzieła.

Nie był jednak bezpieczny. Jego śladami od dawna podążał jeden z wytrwalszych anielskich detektywów, tropiciel i łowca, zawsze czujny, bezwzględny i od wieków tak samo skuteczny, z ognistym mieczem drgającym w gotowości w pochwie. Nigdy nie zlekceważył żadnej wskazówki, nie opuścił żadnego śladu, z uwagą przeglądał ludzkie myśli, sny, analizował zamiary i dzieła, szczególnie zwracając uwagę na pobudki i inspiracje. Diabeł zostawiał wiele śladów, czasem nawet zbyt wiele, łatwo było się w nich poplątać, zagubić, pomylić dobro ze złem czy piękno z brzydotą. Ale wytrawne oko anielskiego detektywa odróżniało diabelskie wytwory bez trudu. Od kilku dni był na tropie. Diabeł wiedział o tym i dlatego tak się spieszył. O czwartej nad ranem prawie skończył. Spojrzał na puste wiadra po smole i siarce, a potem na swoje dzieła. Był zadowolony. Miejsce okazało się idealne. Nad głową, piętro wyżej usłyszał dźwięk budzika – ktoś wstawał do pracy. Wkrótce ludzie obudzą się, a wtedy...

Nagle usłyszał odgłos kroków. Początkowo pomyślał, że to jakiś człowiek wyszedł już z mieszkania (dlaczego oni tak wcześnie wstają?), zmartwił się nawet trochę, że jego dzieła jeszcze dobrze nie ostygły, a już będą musiały mierzyć się z zadaniami, jakie chciał przed nimi postawić. Ale krokom towarzyszyło coś jeszcze, coś, co sprawiło, że diabeł – jeśli to w ogóle możliwe – dostał gęsiej skórki. I zaczął się pocić.
Lekki szum anielskich skrzydeł.

Diabeł zaklął brzydko, bardzo brzydko, tak jak tylko diabły potrafią. Zerwał z grzbietu kawałek brudnej szmaty, pozbierał do niej to, co stworzył, zawinął, złapał wiadra i rzucił się do ucieczki, bo szum przeszedł w huk, a w głowie zagrzmiał mu przeraźliwy głos trąb. Niestety, zapomniał, że na czas pracy stał się realny, materialny, tracąc tym samym zdolność przenikania przez ściany i z całej siły wyrżnął głową o drzwi przeciwpożarowe – oczywiście zamknięte na solidną kłódkę (klucz u dozorcy na parterze). Skoczył w górę, tym razem rozbijając sobie głowę o licznik gazu i rozsypując zawartość zawiniątka. Za sobą czuł piekące gorąco, widział światło, złote światło bijące z postaci, która stała tuż za nim z uniesionym ognistym mieczem, odcinając mu drogę ucieczki. W końcu zaklął jeszcze raz, tak okropnie, że jedyna szyba w korytarzu jęknęła i pękła – i zniknął.

Teraz anioł miał ochotę zakląć, ale nie zrobił tego, bo był aniołem. Rozejrzał się po okopconych ścianach, wciągnął w złociste nozdrza zapach spalenizny i skrzywił się lekko. Nagle usłyszał popiskiwanie – na ziemi pod jego stopami z brudnej szmaty wygrzebywały się małe kulki, czarne jak smoła, miejscami znaczone żółtymi siarkowymi smugami. Uniósł miecz... i opuścił go. Diabliki – a było ich sześć – patrzyły na niego czerwonymi, jarzącymi się ślepiami, w których nie było nic prócz mieszaniny ufności z lękiem. Nieporadnie rozpełzły się po korytarzu. Jeden z nich wygiął się w łuk i zrobił maleńką, ale cuchnącą kupę.

- No i co ja mam z wami zrobić? - powiedział anioł łagodnie. - Przecież nie wolno zabijać niewinnych stworzeń. A wy jesteście niewinne, chociaż stworzył was ten, od którego biorą się wszystkie winy.

Wyciągnął szlachetną, białą dłoń w kierunku jednego z diablików. Mały przytulił się, zapiszczał, a potem z całej siły wbił się w nią ostrymi jak igły ząbkami. Po czym odskoczył i uciekł w kąt. Anioł pokręcił głową i westchnął.

- Nie można was tak zostawić – powiedział. - Narobicie wiele złego. Przynajmniej w tej postaci.

Anioł-detektyw podjął decyzję. Ostrożnie, starając się unikać ostrych ząbków, wziął każdą ze smolisto-siarkowych kulek na ręce i chuchnął na nią. Na koniec pstryknął palcami. W korytarzu na chwilę zrobiło się jasno i ciepło, zapachniało mlekiem. Po chwili światło zniknęło, zapach mleka rozpłynął się w powietrzu. Zniknęła także potężna, złocista postać. Po podłodze pełzało sześć małych, kudłatych, czarno-podpalanych piesków. Po chwili przytuliły się do siebie, zbiły ciasno w jedną kupkę i tylko popiskiwały cicho. Diabelsko-anielskie dzieła czekały na swój przyszły los.

Opowieść napisana w 2008 na faktach autentycznych, które miały miejsce tuż przed Wigilią 2005 w bloku na os. Chrobrego w Poznaniu. Jedno z diabelskich stworzeń o imieniu Wika mieszka z nami do dziś i przed chwilą domagało się wypuszczenia na dwór. Zarówno diabelskie, jak i anielskie cechy wciąż dają się zauważyć.

2005/2006, fot. Kinga Michałowska

luty 2006, fot. Elżbieta Orhon-Lerczak

2007

2008

2010

2012

2013

2 komentarze:

  1. Piękna opowieść! :) A Wika na zdjęciach wygląda i szaleje jak PON. Więc może nie tylko anielskie i diabelskie cechy w sobie nosi?
    Właśnie wróciłam ze spaceru z psem. Trudny to czas na przechadzki, bo od początku grudnia w mieście co chwila ktoś odpala racę. A huk wystrzału to jedyne, czego mój pies panicznie się boi.
    Pozdrawiam świątecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, świetna historia :) Pamiętam Wikę z obozu klikerowego, ale zdecydowanie lepiej tę jej anielską stronę. Takie chucherko z niespożytą energią.
    Świąteczne pozdrowienia :)
    Ania i Ayana ... (i Sesia i Tymianek i Lubczyk)

    OdpowiedzUsuń