Edukacja domowa to dla mnie przede wszystkim wykorzystywanie okazji.
Edukacja domowa to dla mnie również podróżowanie. Niekoniecznie od razu daleko.
Dzisiaj pojechaliśmy do Warszawy. Okazją było społeczne sianie łąki w Porcie Czerniakowskim w ramach projektu odtwarzania nadwiślańskich łąk, w którym pracuję. Fajnie wydarzenie, a jak już będziemy w stolicy, to coś zobaczymy, tylko co? Zobaczyć w Warszawie można wiele, jest tego tyle, że nawet mieszkając tam, nie da się zaliczyć wszystkiego. A my mieliśmy kilka godzin.
Przyjechaliśmy o 9 rano, do rozpoczęcia "eventu" łąkowego zostały dwie godziny. Zimno, mokro, mgła...
- A może chcesz pojechać metrem?
- Tak! Nigdy nie jechałem metrem!
Strzał w dziesiątkę. Długi zjazd schodami ruchomymi w dół, dźwięki metra, pociąg wyłaniający się z tunelu... Podjechaliśmy kilka stacji, kupiliśmy bułkę i drożdżówkę w małej piekarni i siedzieliśmy na peronie, jedząc śniadanie i patrząc na przyjeżdżające i odjeżdżające pociągi, spieszących się ludzi... Przyszedł tzw. menel, jakoś Stach zawsze ich ściąga, pogadał chwilę i poszedł. Wsiedliśmy do metra i pojechaliśmy w drugą stronę...
...i znaleźliśmy się nad rzeką. Największą w Polsce. Padało trochę i wiało, ale Wisła i związane z nią atrakcje wynagradzały te niedogodności. Postanowiliśmy pójść do Portu pieszo - kawał drogi, ale wzdłuż rzeki zawsze dobrze się idzie. Mijaliśmy mosty, oglądaliśmy jeżdżące po nich pociągi, samochody, tramwaje...
Po nadwiślańskich plażach chodziły wrony, mewy i kaczki, wędkarze próbowali coś złowić, Wisłą płynęły kajaki i motorówki. Minęliśmy ujście ścieków i plac budowy, a nawet coś, co Stach uznał z całą pewnością za łódź podwodną.
Kiedy dotarliśmy do śluzy i wejścia do portu, zostało nam już niewiele czasu - a szkoda, bo tu dopiero było co oglądać.
Na miejscu już czekały grabie, nasiona zebrane na zalewowych łąkach wymieszane z piaskiem i powiększająca się z każdą minutą ekipa chętna do zakładania nowej łąki. Ziemia, błoto, w którym wolno ryć i nikt nie przegania, nie krzyczy, że to grządka, trawnik, zakazany teren! To jest to, co moje dziecko kocha najbardziej na świecie. Dopadł grabie i przez godzinę nie widział nic poza nimi. Potem z innymi dziećmi wykopali jakąś starą oponę, odkryli wszystkie kolory wiślanego iłu (a jest ich naprawdę sporo) i powrzucali go do wody z wielkim pluskiem, a potem trzeba było już powoli wracać.
- Mamo, a może my też moglibyśmy mieszkać na takim statku mieszkalnym?
Zostało jeszcze trochę czasu. Było kilka pomysłów do wyboru, ale zdecydowaliśmy się na...
...Muzeum Ewolucji PAN. Raczej oldschoolowe, niemal zero multimediów, interaktywności itp. Ale pewne rzeczy zupełnie multimediów i interaktywności nie potrzebują (chociaż może te ssaki wypchane sto lat temu i pożerane przez zdesperowane mole mogłyby już stamtąd zniknąć, zastąpione przez jakieś plansze czy fotografie).
Stach i Lucy. Na podstawie muzealnych planszy Stach zrobił zwiedzającym wykład na temat ewolucji dzidy i rodzajów grotów ;-)
- Mamo, zrobię ci zdjęcie z czaszką, ale nie wiem z którą...
Na koniec obiad w świetnej wege knajpce na Centralnej i do domu. W pociągu...
Tak, był krótki moment, kiedy wraz ze współpasażerem siedzieli i oglądali książkę o koparkach. Ale był on krótki. Poza tym było takie dzikie szaleństwo i odreagowywanie emocji, że dziwię się, że ten pociąg dojechał. Dopiero kiedy współpasażer wysiadł, syn mój zażyczył sobie książki z zadaniami i przez prawie godzinę zajmowaliśmy się nimi, aż pociąg wyrzucił nas koło domu.
- A co najbardziej ci się podobało?
- Grabie. Dwustronne grabie tej firmy co tata ma siekierę.
I po co było jechać do stolicy? ;-)
Fiskars?
OdpowiedzUsuńTak :-) Mój syn ma oko do dobrych narzędzi ;-)
UsuńAle to tylko taka metafora z przekąsem czy naprawdę w tym muzeum latają zdesperowane mole? ;)
OdpowiedzUsuńKuro - Marto :) ja Cię proszę po raz kolejny - startuj na ministra oświaty i jakiegoś podobnego jeszcze. Proszę...
OdpowiedzUsuń