Nie boję się duchów.
Nie boję się też dyni. Nawet takiej wydrążonej i z oczkami. Jedyne, co może w niej zamieszkać, to pleśń, jeśli zbyt długo stoi w ciepłym miejscu.
Ale w tym roku nie robimy dyni. Stach stwierdził, że lepiej zrobić lampion i witraż. Zrobiliśmy lampion z nietoperzami i naklejki na szybę - dynię, jesienne liście, pająka, nietoperza, ducha i znicz.
Tymowi najbardziej podobał się pająk, bo baba boi się pająków.
Bardzo lubię Wszystkich Świętych i Święto Zmarłych. Ciemność za oknem, liście po kolana, ich szelest i zapach. Światła, światełka, płomyczki, łuna nad cmentarzem widoczna z okna (chociaż kiedyś, kiedy znicze nie miały pokrywek, była wyraźniejsza). Zapach chryzantem. Kiedyś się ich nie kupowało, tylko hodowało w ogrodzie, białe i żółtawe, niepozorne. Ale lubię nawet to cmentarne szaleństwo, choć przerażają mnie tony plastiku lądujące w śmietnikach. Lubię też zabawę w Halloween, lubię oswajanie strachu i śmierci przez przebierańcowy dance macabre, wszystkie te dynie, duchy i czarownice. Wszystko to dla mnie uzupełnia się i dopełnia, nie przeciwstawia.
S: Mamo, naprawdę jesteś czarownicą?
M: Naprawdę.
S: A latasz na miotle?
M: Nie.
S: Ale czarownice latają na miotle.
M: A ja nie latam.
S: Hmm... ale jeździsz na rowerze. To też może być.
Rozmawiamy ze Stachem o śmierci, o duszy nieśmiertelnej, o niebie, piekle i czyśćcu. Mówię, że moim zdaniem, w moim odczuciu jest coś jeszcze. Dusza człowieka trwa w tym, co stworzył, co lubił i kochał. W drzewach, które zasadził. W miejscach, w których przebywał, które znał, które kształtował. W ludziach, którzy go pamiętają. Ciekawe, czy taki duch może być smutny, kiedy ktoś drzewo ścina. Albo czy cieszy się, kiedy dzieci na to drzewo wchodzą.
Opowiadam o naszych zmarłych, tych, którzy na cmentarzu widocznym z okna na horyzoncie, wśród pól, pod lasem. O pradziadku organiście, który zza Buga wiózł ze sobą fortepian. O innych - o zmarłych krewnych, sąsiadach. Ich duchy żyją w naszej rozmowie. Nie są wcale straszne.
We Wszystkich Świętych na dwunastą Msza na cmentarzu, taka zupełnie inna niż zwykle. Mnóstwo dzieci, spotkania, pogawędki, wspólne zabawy, zupełnie niepoważne wspinanie się na groby czy kopanie w klombie ("kto do cholery dał mu tę łopatkę? jeszcze coś wykopie..."). Obchód niedużego wiejskiego cmentarza, znajome nazwiska na świeżych grobach, torba pełna małych zniczy, bo przecież trzeba postawić sąsiadowi, sąsiadce, pani z biblioteki... Jest jeszcze ta jędza, o którą we wsi pytali po pogrzebie, czy na pewno dobrze zakopana. Jej też lampkę na dobrą drogę. Żeby nie wracała i nie straszyła. Kolejny rok...
Są też duchy tych, których nie poznaliśmy, ale którzy mieszkali tu kiedyś, a ich groby są gdzieś daleko, co którzy uciekli, zostawiając ciepły jeszcze piec. Wiem, że są tutaj... Dla nich - ale również dla tych, co zostali i zginęli, tutaj lub kilkaset kilometrów na wschód, zabłąkanych, bo gdzie właściwie ich dom? - przez te wszystkie listopadowe dni pali się znicz w sadzie, na starym ulu. Oświetla im drogę... Znicz postawimy też w Wigilię, razem z okruchami kolacji.
W sadzie zapalam też zielony znicz dla zwierząt. Psy - Kłopot, Rufus, Wikunia. Króliczki - Lyell i Molinia. Koza Gosia, której nawet nie mogliśmy normalnie pochować (bo kolczykowana), cała masa drobiazgu, niekoniecznie tutaj pochowanego, czasem po prostu oddanego po śmierci przyrodzie. Wędrują razem z nami.
Rozmawiamy o pradziadku, o jego fortepianie. O tym, że kiedy w domu jest tak cicho, cichutko i przyłoży się ucho do fortepianu, można usłyszeć, jak pradziadek gra...
S: Mamo, a wiesz, że jak przyłożę ucho do parapetu, to mogę usłyszeć głosy tych ludzi, którzy budowali nasz dom?
M: Tak? I co mówią?
S: Że już wylali fundament i teraz czekają, aż przywiozą cegły. Wozem z koniem.
Dynia uzależnia. W każdej postaci. Nie umiem przejść obojętnie obok dyni..
OdpowiedzUsuńDuchy tez są w porządku :)