piątek, 11 stycznia 2013

Siłami natury


Rok 2135, gdzieś na Ziemi...


* * *
- Więc podjęłaś decyzję?
- Tak.
- I nadal chcesz to zrobić... siłami natury?
- Tak. Chciałabym spróbować.

Podeszła do okna. Zza szczelnych, lekko matowych tafli ogromne miasto wydawało się ciche i nieruchome. Na dachach sąsiednich wieżowców rozciągała się mozaika wiecznie zielonych ogrodów i kolektorów słonecznych, lśniących w purpurowym świetle zachodu.

- Wiesz, znajoma opowiadała mi ostatnio, że zna ludzi, którzy robili to w domu...
- Świry.  
- Są ponoć lekarze, którzy zgadzają się asystować przy czymś takim...
- Nie rozumiem, po co narażać się na takie ryzyko. Choroby, krwotoki... Mam nadzieję, że ty nie...
- Nie... nie.

Znowu milczeli przez chwilę. Potem on odsunął kieliszek z winem i dotknął kilka razy płaskiego ekranu, który rozjarzył się na blacie stolika.  

- Są jeszcze terminy w tym miesiącu. Chyba że wolisz poczekać...
- Nie. - Odwróciła się z uśmiechem. - Myślę, że już czas skonsumować nasze małżeństwo.

* * *

Winda zawiozła ich bezszelestnie pod same drzwi gabinetu. Czyste wnętrze ze szkła i plastiku wzbudzało zaufanie. A jednak zawahała się w progu. Na środku stał fotel, czysty i lśniący w świetle jaskrawych lamp, otoczony monitorami, kablami, rurkami. Na białym stoliku leżało kilka stalowych narzędzi.
Wziął ją za rękę i ścisnął. Jego dłoń była zimna i wilgotna. Też się bał.

- Możemy się wycofać...

Pocałowała go w idealnie gładki policzek.

- Zróbmy to teraz.

* * *  

- Proszę się tak mocno nie ruszać, bo elektrody się przesuwają... - Pielęgniarka poprawiła coś na jego piersi. - Musimy monitorować akcję serca w ramach profilaktyki zawałów, u mężczyzn to była dawniej jedna z najczęstszych przyczyn zgonów w tej sytuacji.
Zrobiło mu się trochę słabo. Ze wszystkich stron otaczały go plastikowe rurki. Nie cierpiał igieł, wenflonów... a jednak to konieczne. Hormony, witaminy. I jeszcze jakiś niebieski płyn. Jeden z lekarzy wyjaśnił, że kiedyś nazywano to viagrą, oczywiście dziś zostało ulepszone, unowocześnione, ale stara nazwa nadal funkcjonuje w medycznym żargonie.
 Leżała przed nim, ale patrzyła w ścianę nieobecnym wzrokiem. Nie chciała całkowitej narkozy, a jednak środki przeciwbólowe i rozluźniające zrobiły swoje. Żałował, że nie może teraz zobaczyć jej nagiej pod tym bladozielonym fartuchem. Ale fartuch był konieczny dla zachowania sterylności. Do sali wszedł kolejny lekarz, już chyba czwarty. Rzucił okiem na monitory.

- Chyba musimy trochę pomóc – powiedział, zakładając gumową rękawiczkę.

* * *

Wreszcie leżeli we własnym łóżku. Wypuszczono ich dopiero po czterech dobach – podobno było ryzyko komplikacji. Materac delikatnie dostosowywał się do kształtów ich ciał.

- Udało się – powiedział szeptem.
- Tak.

Na dźwięk ich głosów ściany rozjarzyły się delikatnym diodowym światłem.

- O czym mówił ci ten lekarz wtedy...? Długo nie wychodziłaś...
- Ach, ten. O naturalnym poczęciu. Że w naszym przypadku może być trudno, ale nie wyklucza. I że jednak operacyjnie dużo bezpieczniej i pewniej.  
- Pytałaś go o takie rzeczy? Chyba nie planujesz...
 Milczała dłuższą chwilę.

- Tak jakoś zeszło na ten temat.

Światełka w ścianach dogasały powoli. Łóżko zawibrowało lekko, gdy przytuliła się do niego w ciemności.

-  A wiesz co czytałam?
- Hmm?
- Że podobno można mieć z tego przyjemność.
- Z tego? Co za bzdura!

Ściana rozjarzyła się na czerwono.  

- Podobno się zdarza... a może zdarzało się kiedyś... i podobno można mieć orgazm taki jak w generatorze... tak piszą właśnie ci, którzy robią to w domu...
- Nie możesz wierzyć we wszystko, co wypisują ekstremiści. Kiedyś ludzie również rodzili w domach i karmili dzieci mlekiem jak dzikie zwierzęta. Chyba tylko zboczeniec mógłby mieć z tego przyjemność.
 Odwrócił się do ściany. Czujnik temperatury błysnął błękitną lampką.

- Masz rację – westchnęła. - To chyba niemożliwe...

* * * 

;-)

1 komentarz: