Samodzielność
dwulatka to rzecz fascynująca i niebezpieczna.
Z
mojego skromnego doświadczenia oraz z tego, co piszą w niektórych
mądrych książkach wynika, że samodzielności nie trzeba dwulatka
uczyć. Ona w nim jest i trzeba się raczej postarać, jeśli chcemy
mu ją z jakiegoś powodu wyperswadować. Od urodzenia dziecko
obserwuje czynności wykonywane przez rodziców i w ogóle przez
innych ludzi, potem dochodzą postaci z książeczek i z bajek –
mniej lub bardziej samodzielne i pomysłowe. Te doświadczenia
gromadzą się w jego mózgu i... czekają, utajone. Czekają, aż
pojawi się odpowiednia faza rozwoju, odpowiedni zestaw już nabytych
umiejętności i aktualnych rozwojowych wyzwań – i nagle trach,
dziecko zaczyna coś robić samo. My, rodzice, chcielibyśmy bardzo,
żeby to było samodzielne ubieranie się, sikanie do toalety i
jedzenie sztućcami. Niestety, tak samo, a nawet bardziej
prawdopodobne jest skuwanie tynków, wybieranie popiołu z kominka i
zagniatanie ciasta. Z mąki, popiołu, jajek, soli i tak dalej.
Samodzielnego
dwulatka może dość trudno odróżnić od tzw. rozwydrzonego
bachora, który myśli, że wszystko mu wolno. Na przykład wziąć
sobie słoik z dyniowym dżemem stojący na szafce, otworzyć, wyjąć
z szuflady łyżeczkę i zjeść sporą część zawartości. Bo
przecież my też to robimy – kiedy jesteśmy głodni, bierzemy
sobie jedzenie, nie pytając reszty domowników, czy wolno. I wydaje
nam się, że wiemy lepiej, kiedy, co i jak powinno się robić, bo
jesteśmy dorośli. I czasem faktycznie wiemy. Ale nie zawsze.
Poza
tym, dwulatek czasem jest jak Golem. Golem to legendarny potwór
ulepiony z gliny, ożywiony za pomocą tajemnych rytuałów
magicznych, wykonujący polecenia swojego stwórcy. Problem z Golemem
był taki, że po uruchomieniu dość trudno było go zatrzymać.
Jeśli poproszę dwulatka, żeby włożył parę klocków do pudełka
– zrobi to, następnie jednak wysypie z pudełka całą zawartość,
pozbiera, znów wysypie... Umie wkładać klocki do pudełka, ale nie
rozumie idei porządku. Jeśli powiem mu, żeby przyniósł z szafy
skarpetki – przyniesie z radością, a potem jeszcze jedne, i
kolejne, i wszystkie jakie tam były, potem kilka par rajstop,
koszulki, spodnie, a jak skończą się ubrania z jego półek, to
przecież jeszcze są nasze. Jeśli ma sobie nalać wody do kubka z
dzbanka, to nie spocznie, dopóki cała woda w zasięgu wzroku nie
zniknie w taki czy inny sposób.
Nie
chwalę za bardzo i nie zachęcam, bo naśladowanie, rozwój,
zdobywanie nowych umiejętności, zaspokajanie ciekawości są na
tyle atrakcyjne i motywujące same w sobie, że nie warto ich psuć
moralizatorskim wartościowaniem. Uśmiecham się i zachwycam cicho.
Staram się nie zniechęcać. Czasem – no dobra, często –
niecierpliwię się, irytuję i wściekam. Nie wiem, czy zmywanie
naczyń z moczeniem rękawów po pachy i zalewaniem kuchni czy
radosne zamiatanie podłogi ze strącaniem sprzętów kijem od miotły
przełożą się za parę lat na rzeczywistą pomoc w domowych
pracach. Może tak, może nie. Na pewno wszystkie te czynności lepiej rozwijają fizycznie czy poznawczo niż dowolna wielofunkcyjna zabawka multimedialna. A może nie będę musiała robić
dwunastolatkowi kanapek, bo on nie umie? Właściwie już zaczyna sobie robić
– tylko ma problem z doniesieniem masła do kromki. Najtrudniejsze
okazuje się – nie zjeść go po drodze...
A
tutaj robimy jajecznicę. Kiedy ja będę smażyć, Stach rozstawi
talerze, a potem wyjmie widelce z szuflady i położy przy każdym
talerzu. Jeszcze żadnego nie stłukł. W każdym razie nie przy tej
okazji ;-)
Piękne. Naprawdę wzruszające to rozbijanie jaj. Jaka precyzja. I co za niesamowite porozumienie Mamy z Synem. :-) Powiem tak... nie zawsze się ono zdarza. Niestety.
OdpowiedzUsuńFilmik jest tendencyjny. Powinnam nagrać drugi dla kontrastu - jak dwulatek samodzielnie demoluje chatę, a ja wrzeszczę i macham rękami ;-)
OdpowiedzUsuńPytanie: co rozumiemy przez samodzielność? Czy tylko to, że daną czynność potrafi się wykonać samemu?
OdpowiedzUsuńMyślę, że to część samodzielności, ale nie ta najtrudniejsza. Bo to również autonomia, decydowanie o sobie, co wiąże się z odpowiedzialnością... :-)
OdpowiedzUsuńWiem tylko, że do dwulatka trzeba miec ogromne pokłady cierpliwości i... trochę czasem myśleć jak dwulatek, wtedy człowiek się mniej wścieka, a bardziej cieszy życiem ;)
OdpowiedzUsuń