piątek, 3 października 2014

Szkoła, dziecko, rzeka i las

Wróciliśmy wczoraj ze Spały, tym razem ze Szkoły Trenerów Edukacji Przyrodniczej, gdzie prowadziłam zajęcia o bioróżnorodności - niedługo napiszę o jednym ze scenariuszy. Żal było wyjeżdżać, kiedy ruszaliśmy, zaczynały się właśnie ciekawe zajęcia, szkoda, że mogłam być tylko na części szkoły... ale tak to już jest, nie można być wszędzie, nie można mieć wszystkiego...


W tym temacie można pisać dużo. Bo i tematów poruszonych, otwartych, pogłębionych, pozostawionych do dalszego rozmyślania, sprawdzania - mnóstwo, bo ludzie wyjątkowi bez wyjątku. W sumie może właśnie tego brakowało w programie szkoły - czasu na refleksję, a nawet na odpoczynek, program był bardzo naładowany, zajęcia trwały do późnego wieczora, przerwy tylko na posiłki. Ciekawa jestem, jakie są wrażenia uczestników i czy jednak nie było zbyt męczące to wszystko, czy nie umykało przez to za wiele.


Warsztaty były też fajnym doświadczeniem dla mnie jako dla matki - bo zabrałam ze sobą Stacha. I dawno nie zdarzyło mi się przebywać w dużej grupie, w której moje dziecko mogło zachowywać się, hmm, normalnie - i nikt nie patrzył na to dziwnie. Że głośno gada, że chce na mnie wisieć, kiedy nie czuje się pewnie albo jest zmęczony, że biega i skacze po kałużach, a nawet że kładzie się na podłodze na środku stołówki i jeździ traktorem albo wlewa kompot do talerza na zupę i pije jak piesek. Zwykle spotykam się ze spojrzeniami pełnymi dezaprobaty, tu było raczej zrozumienie, zainteresowanie, a miejscami podziw ;-)

Niestety cały pierwszy dzień lało, a kiedy wieczorem przestało, poszliśmy na spacer nad Pilicę, do ciemnego lasu, spotkaliśmy ropuchę, żabę, widzieliśmy ślady dzików, słyszeliśmy gęsi... Rano, przed śniadaniem - znów nad rzekę, podczas warsztatów - nad rzekę, na pożegnanie - mamo, chodźmy nad rzekę... Pilica pachniała, szumiała, migotała. Wiecznie biegające i krzyczące dziecko siadało i patrzyło w nurt. Oczywiście chwilę później biegało, krzyczało, moczyło kalosze w nurcie, łapało nartniki, wyławiało rzęsę i sprawdzało, czy jest echo.


Myślę sobie, że moją przyrodniczą duszę kształtowały w dużej części rzeki - Leniwa Obra, Korytnica, Drawa, Płociczna... Rzeka zabiera troski, spłukuje stres, wycisza, reguluje. Rzeka uczy o nietrwałości, o wieczności, o przemijaniu, stałości i zmienności jednocześnie... Rzeka i dolina rzeki to miejsce zawsze wyjątkowe, również jako ostoja przyrody i bioróżnorodności.


Z miniankiety, którą przygotowałam na wystąpienie w Spale, wynikło dość jednoznacznie - rzeki, zbiorniki wodne, tereny podmokłe są zdaniem rodziców najmniej odpowiednim miejscem zabaw dla dzieci(w wieku szkolnym), zwłaszcza bez nadzoru dorosłych. Wśród zagrożeń, których obawiają się rodzice, gdy puszczają (albo nie puszczają) dziecko samo do lasu, utonięcie jest na trzecim miejscu, zaraz po złych ludziach i zabłądzeniu. Tak, to się zdarza, dzieci czasem się topią. Oczywiście zdecydowanie częściej giną w wypadkach samochodowych... Pytanie, co jest bardziej niezbędne człowiekowi do życia, dziecku do rozwoju - samochód czy rzeka?

4 komentarze:

  1. Rzeczkę, rzeczułkę w dzieciństwie miałam tylko jedną - cienką jak nitka Wełnę. Przynajmniej tam, gdzie jeździłam rowerem, była taka niepozorna. Ach, dzięki Ci za ten post. Poczytałam o Wełnie przynajmniej, sporo się dowiedziałam i muszę ją kiedyś zaserwować dzieciakom, o! A przedtem popracować nad mym mieszczuchowatym mężem. O cholera...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, że większość ludzi wybrałaby samochód a nie rzekę i to jest trochę smutne. Natura jawi się jako źródło zagrożeń, gdy tak naprawdę najwięcej wypadków zdarza się czterech ścianach miejsca zamieszkania czy na placu zabaw pod blokiem. Czy właśnie w samochodowej drodze do pracy czy szkoły. Myślę, że jesteśmy na tyle odcięci cywilizacją od prawdziwego świata planety, że chętniej zjemy ekokaszkę zapakowaną w folię niż pójdziemy na spacer po lesie (luzem, nie drogą). Las jest zły, bo pająki, bo komary, bo kleszcze i bo te złe pasożyty na jagodach czy borówkach. Jak mamy rozumieć i szanować przyrodę, skoro jej nie znamy? I nie dajemy poznać dziecku?

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeka, staw, struga, bagienko, jezioro to moje najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Łaziłem tam samopas, często zimą, wczesną wiosną po lodzie i jakoś nic poza przemoczonymi butami i spodniami mi się nie stało, moim kolegom również. Z najbardziej drastycznych wypadków dzieciństwa pamiętam śmierć jednego z kolegów z powodu kontaktu z linią wysokiego napięcia (w mieście), drugi stracił wtedy rękę. Przypadek w stylu Jasia Meli.
    Wniosek (hipoteza) - industrialne środowisko jest znacznie bardziej niebezpieczne dla dzieci niż przyroda. A tak w ogóle to nie przesadzajmy z tą nadopiekuńczością, dzieci nie są głupie, szybko się uczą co jest groźne, pod warunkiem, że im się pozwoli na samokształcenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie się zgadzam :-) chociaż zdaje się, że brat Jasia Meli utopił się właśnie. Bo woda potrafi być niebezpieczna, choć nie tak bardzo jak ruch uliczny. I na pewno dzieci, które mają z przyrodą większy i bardziej swobodny kontakt, lepiej uczą się unikać zagrożeń.

      Usuń