niedziela, 16 lutego 2014

Przedwiośnie w dolinie Leniwej Obry

Dolina Leniwej Obry to przyrodnicza perełka, która leży najbliżej naszego domu i z tego powodu jest najbliższa mojemu sercu. Zresztą nie tylko dlatego - to po prostu cudowne miejsce. Przed wojną silnie przekształcona, uregulowana i osuszona, obecnie miejscami zarasta, miejscami wciąż jest użytkowana. Gęste, bujne, wilgotne lasy łęgowe, splątane welony ziołorośli, kolorowe, kwieciste łąki z mnóstwem storczyków, w tym rzadkie łąki trzęślicowe, poza tym krzyczące ze wszystkich stron żurawie, bobry aktywnie wspomagające renaturyzację doliny... Znam tę dolinę dobrze, ale każdego roku zaskakuje mnie czymś nowym.

Dzisiaj wybraliśmy się tam pierwszy raz w tym roku. Cele były różne - znaleźć zgryzy bobrowe do pokazania uczniom na warsztatach, obejrzeć zarośla, które pewien rolnik planuje wyciąć, a które w rzeczywistości okazały się doskonale wykształconym lasem łęgowym, wybiegać psa i... poszukać śladów wiosny. Mimo zimnego wiatru i środka lutego - znaleźliśmy ich sporo.

Zapraszam na wycieczkę :-)

Zaczęło się dość nieciekawie...


...ale nawet nad tym błotnistym polem słychać było śpiew skowronka.

A dalej było już tylko coraz lepiej.


Woda na łąkach - i bardzo dobrze, zimą i wiosną tak ma być. I tak jest jej za mało.


Ogromna, niesamowita wierzba w turzycowisku.


Leszczyna - znak przedwiośnia - jeszcze nie pyli, ale lada dzień.


Przez chaszcze, lasy, zarośla, łąki, rowy i strumienie...


...dotarłyśmy do Leniwej Obry. Tam spodziewałyśmy się znaleźć ślady żerowania bobrów...


...i nie zawiodłyśmy się. Ten kij powinien zrobić wrażenie na uczestnikach warsztatu :-) 


Znalazły się też mniejsze patyczki.


Wszędzie, na niebie i na ziemi, na łąkach i w zaroślach słychać było żurawie. Na tym zdjęciu są dwa ;-) ciekawe czy ktoś wypatrzy ;-)


Cały czas leciały też gęsi, klucz za kluczem. 


Kacperkowi chyba nie bardzo się podobało. Był chyba pierwszy raz w takich chaszczach. Najgorsza była ta lodowata woda i turzyce drapiące brzuszek. 


Wkrótce pojawiło się więcej śladów bobrów...



...a nawet całkiem ładna i skuteczna tama na rowie. Więcej zgryzów jednak trudno byłoby unieść :-)


Przy Uroczysku Żabi Młyn stały kiedyś (czyli "za Niemca") gospodarstwa. Teraz zostały po nich tylko fundamenty porośnięte lasem, kupy gruzu, resztki młyna... i przebiśniegi. Kwitną już nie tylko w ogrodzie. Są prześliczne.


Nic już nie powstrzyma wiosny.

sobota, 15 lutego 2014

Trudno być dzieckiem

Szczeniak: Coś mnie goni! Szedłem sobie a tu nagle to coś za mną!! Straszne!!!
Kot Bonifacy: Co cię goni? Nigdy przedtem tego czegoś nie widziałeś?
Szczeniak: Może widziałem... ale dopiero dzisiaj się przestraszyłem!
(Przygody kota Filemona, odcinek 20)


Trudno być dzieckiem? Tytuł chyba przewrotny? Dorosłym być trudno - tyle obowiązków, tyle obciążeń, tyle trosk i zmartwień, trzeba szukać pracy, zarabiać, utrzymać rodzinę, dbać o dom, do tego ta cała wiedza o świecie, o ludziach, wcale nie ułatwiająca życia. Trzeba dbać o związek, dbać o dzieci, brać odpowiedzialność, chronić... i tak dalej. A dziecko? Dziecko nic przecież nie musi. Nie zna świata, nie ma trosk, nie wie o wojnach, gwałtach, morderstwach, nie ma pojęcia o bezrobociu, nie ma problemów z szefem, nie interesują go podwyżki, rachunki, podatki. Może się tylko bawić. Cóż w tym trudnego?

Trudno z wielu powodów. Nie chcę dzisiaj pisać o tym, że to nie jest świat dla małych ludzi. Może jeszcze rozwinę tę myśl później. Wiadomo, wielkie pomieszczenia, wielkie meble, trudno otworzyć sobie drzwi, zapalić światło, nic nie wolno, wszędzie ograniczenia...  To jedna sprawa. Trzeba się zachowywać w zupełnie nienormalny dla dzieci sposób. Siedzieć cicho, nieruchomo, być grzecznym, czekać na swoją kolej. Nie można nigdy w pełni zaspokoić tej szalonej ciekawości, która aż rozpiera. Nie napiszę też dzisiaj o obciążeniach nakładanych na dzieci dzisiaj, o dziecku zarządzanym, o jeżdżeniu z zajęć na zajęcia, tańcach, teatrach, karate, angielskim i pracach domowych. To kolejny problem. Ale chodzi mi o coś innego. O działanie dziecięcego umysłu i o ciężką, stresującą pracę, jaką dziecko codziennie wykonuje - bo się po prostu rozwija. Tylko tyle.

Nasze, dorosłe mózgi są już ukształtowane. Świat odbieramy w sposób z grubsza niezmienny. Oczywiście, zdarza się, że nagle coś nas olśni, dostrzeżemy coś, co do tej pory było z jakiegoś powodu przed nami ukryte, spojrzymy na coś z innej strony. Czasem pracujemy nad sobą, chcemy coś w sobie zmienić, stawiamy przed swoim umysłem cele, przedzieramy się przez własną podświadomość, docieramy do tego, co gdzieś w niej schowane. Dostrzegamy różne nowości w sobie i innych. Patrzymy na znany krajobraz w nowy sposób. Też się rozwijamy - całe życie.

Ale nigdy w takim tempie i na taką skalę.

Nigdy, poza wczesnym dzieciństwem, nasz mózg nie robi w ciągu kilku dni takich nagłych, niespodziewanych zwrotów. Najszybciej to chyba idzie u niemowląt. Rozmazany kształt zaczyna nagle wyostrzać się w twarz mamy. Ogólne zarysy przedmiotów nagle zyskują wzory, detale. Nagle okazuje się, że istnieją rączki i nóżki, że należą do niego, że może nimi "sterować" i że nie jest to łatwe. Dziecko odkrywa istnienie odległości. Zmienia perspektywę - z rąk mamy, z poziomu podłogi, czworaków, wreszcie na dwóch nogach. Każdego dnia nowe umiejętności, nowe osiągnięcia, jest satysfakcja, ale jest też ogromny stres, żeby to małym rozumkiem ogarnąć. Potem pojawia się wyobraźnia, ale jeszcze zanim dziecko nauczy się odróżniać rzeczywistość od fantazji, ocenić realność zagrożenia. Pojawiają się strachy i lęki. Przed lwem za szafą, potworem pod łóżkiem. Ale też przed tym, co rzeczywiste, ale z jakiegoś powodu groźne lub nieznane. Dziecko, które jeszcze kilka tygodni temu ku przerażeniu rodziców wybiegało radośnie na ulicę prosto pod auto, teraz boi się wysiąść na sklepowym parkingu. Zmienia się percepcja, odbiór rzeczy przez zmysły. To, co wczoraj smakowało, dziś wydaje się obrzydliwe i wywołuje odruch wymiotny. Ubranie zaczyna uwierać, drapać. Ładny obrazek w książce okazuje się groźnym potworem. Co jeszcze niedawno się podobało albo było obojętne, teraz się nie podoba albo jest straszne.

Wyobraźmy sobie, że w ten sposób co chwilę zmienia się nasz dorosły świat. Właściwie trudno podać tu jakiś przykład nie przypominający koszmarnego snu albo science fiction. Z dnia na dzień zmieniają się kształty mebli, ich wielkość, pojawiają się na nich niepokojące, dziwne znaki, runy o tajemniczym znaczeniu. Jedzenie zmienia swój smak, chleb zaczyna smakować jak ser, a ser jak zupełnie nie wiadomo co. Obojętne dźwięki nabierają znaczenia, mruczenie komputera zamienia się w wiadomość nagraną tajnym szyfrem. Wyobraźmy sobie, że przychodzimy do pracy, a budynek lewituje w powietrzu i może zaraz spaść nam na głowę, szefowa jest kosmitą, portier zamienił się w zombie, a reszty w ogóle nie znamy. Do tego nam samym wyrosła dodatkowa para rąk i ogon - nowe możliwości, ale też nowe trudności. A kiedy już się trochę przyzwyczajamy do tego stanu rzeczy, zaczynamy w miarę normalnie funkcjonować w nowej rzeczywistości, nauczymy się zamykać za sobą drzwi bez przytrzaskiwania ogona i rozmawiać z szefową w jej języku, wszystko znów się zmienia. Teraz wyrastają nam jeszcze rogi i skrzydła, szefowa jest wampirem, po ulicach trzeba poruszać się łodzią, a ubrania są zrobione z kartonu.


Pewnie tak to mniej więcej wygląda.

Nic dziwnego, że czasem dzieciaki są... trochę trudne. Nie chcą ubrać ulubionej bluzy, nie chcą wyjść na dwór albo zjeść zupy. Boją się swojego cienia, robią awanturę o mycie zębów albo nagle przestają sikać do toalety. Nie chcą już słuhać bajki na dobranoc, a na spacerze przez godzinę przyglądają się kawałkowi drewna, który widziały już tysiąc razy. Bo z naszego punktu widzenia świat się nie zmienił, ale dla nich - bardzo.

Bo fajnie być dzieckiem, ale też bardzo trudno.

czwartek, 13 lutego 2014

Luty z nadzieją na wiosnę

Lutego ogólnie nie lubię, bo niby daje nadzieję na wiosnę, człowiek czeka, szuka tych pierwszych znaków, a potem przychodzi śnieg, mróz i długie tygodnie zimy. Daje nadzieję - i nic z tego nie ma.
Ale na szczęście jest krótki.
W tym roku lutowa nadzieja jest czymś więcej niż nadzieją. Po łagodnej zimie (która pewnie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa) przyroda jest wyjątkowo rozbudzona i pierwsze znaki wiosny, a właściwie przedwiośnia, już można znaleźć.

Przede wszystkim... uwaga, uwaga, u nas już są... :-)



Poza tym jest całkiem ciepło, można cały dzień siedzieć na dworze, poplanować, może nawet coś porobić w ogrodzie, przekopać, przerzucić kompost, dokończyć drewutnię, powiesić budki dla ptaków... a ptaki już śpiewają - szczególnie sikory: modraszka i bogatka.

Dni coraz dłuższe, słońce coraz mocniej grzeje. Można wypić na dworze zieloną herbatę...


...pochodzić sobie z kozą przy nodze...


...wleźć wszędzie gdzie tylko się da...


...albo pospać pod opieką najstarszych jabłoni, pochylonych od zachodnich wiatrów.


Odłogi jeszcze szare, rudzieją w zachodzącym słońcu - chciałabym, żeby już były zielone. Wieczorami czurikają już w nich kuropatwy - to też znak przedwiośnia.


 

Słońce złoci oziminy. Na koryzoncie sosny, a za sosnami dolina Leniwej Obry. Już słychać z niej wołające żurawie. Naprawdę wiosna już blisko...


Księżyc wschodzi.


Kury też lubią słońce. Tu widać, jak maskująco ubarwione są samice zielononóżek, a koguty przeciwnie - kolorowe, błyszczące, z białymi akcentami, mają odciągać drapieżniki od kwok.


A  w domu wciąż płonie kominek, a polana służą do analizy struktury drewna. Za narzędzie posłużył nóż, którym miało być smarowane na chlebie masło orzechowe... ale okazało się mniej ważne.


Przesilenie wiosenne jeszcze przed nami. Szykujemy arsenał:


czwartek, 30 stycznia 2014

Lazania z suszonymi grzybami

- Co chcesz zjeść na obiad? - zapytałam mojego nic-nie-jedzącego-żywiącego-się-światłem syna.
- Lazanię. Z grzybami. - powiedział.

Ale sobie wymyślił... Spodziewałam się odpowiedzi typu "sam makaron"...

Właściwie, dlaczego nie?

Składniki:

płaty lazanii
10 suszonych grzybów
2 cebule
różne warzywa w ramach przemytu - garść marchewki, groszku, kalafiora (u mnie z mrożonek)
resztki żółtego sera
oliwa z oliwek
masło
mąka do zagęszczania (półrazowa pszenna, kukurydziana lub inna)
przyprawy: sól, pieprz, tymianek, czosnek granulowany, (jeszcze mogłaby być gałka ale wyszła)

Przygotowanie:

Grzyby ugotować ok. 20-30 minut. W połowie gotowania wrzucić do garnka warzywa. Jak wszystko będzie miękkie, odcedzić, ale wywar zachować! Grzyby pokroić w wąskie paseczki, warzywa też trochę pokroić. W garnku na oliwie przysmażyć pokrojone dość drobno cebule, na to wrzucić grzyby, chwilę smażyć, dolać wywaru, wrzucić pokrojone warzywa, zagęścić trochę mąką, tak żeby wyszło sporo niezbyt gęstego sosu.

Trochę sosu dać na dno, dodatkowo z łyżką oliwy. Układać płaty lazanii, przekładać sosem warzywno-grzybowym i resztkami sera. Na wierzch lazanii sos mocno rozcieńczyć i dodać łyżkę masła. Polać lazanię, piec w 180 stopniach ok. 40 minut.

Najlepsza lazania jaką do tej pory zrobiłam :-)


wtorek, 28 stycznia 2014

Zabugajstwo

Google nie zna tego słowa. Aż do teraz oczywiście. Słyszy się je czasem w Polsce Zachodniej, na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, bo tu pewnie najwyraźniej daje o sobie znać zjawisko, które to słowo opisuje. Ale i tutaj odchodzi już ono w zapomnienie wraz z przemianami na wsi, likwidacją małych gospodarstw, zamianą podwórek w trawniczki, obór w wille, chlewików w grille, a kałuż gnojówki w baseny. Ale jeszcze nie odeszło zupełnie.

Zabugajstwo, inaczej zabużajstwo lub zabużaństwo, to specyficzny rodzaj nieładu przestrzennego, zwykle na wsi lub na przedmieściach, wynikający bezpośrednio z filozofii, według której absolutnie wszystko może się przydać, a przestrzeń jest po to, żeby to wszystko na niej gromadzić. Zabugajstwo wraz z towarzyszącą mu filozofią przypisywane jest głównie ludziom pochodzącym zza Buga i osiedlonych po wojnie w zachodniej części kraju (stąd nazwa), choć wydaje się, że występuje w wielu miejscach również wśród ludności tzw. rdzennej. Cechy zabugajstwa można odnaleźć też na ogródkach działkowych, a nawet w centrach miast.

Szopy, szopki, chlewiki, kurniki, obórki. Dostawki, dobudówki, klatki na króliki, gołębniki, psie budy, kojce, szklarnie, kompostowniki, inspekty. Sterty desek, tyczki, kije, kołki, kupy gruzu, cegieł, piasku, kamieni, eternitu. Zwoje kabli. Stare pralki i lodówki, czasem o wtórnym zastosowaniu. Beczki, kanistry, pojemniki, stare wanny, garnki, garnuszki. Opony, muszle klozetowe, czasem z posadzonymi kwiatkami. Płachty, plandeki, folie. Maszyny rolnicze, w tym połowa albo wszystkie nieczynne i rdzewiejące. Stary wagon. Samochód, a właściwie już tylko karoseria, z trawą rosnącą na siedzeniach. I tak dalej, jeszcze długo można by wymieniać.

Zabugajstwo oczywiście jest określeniem pejoratywnym. Jego przeciwieństwem jest wieś zadbana, czysta, uporządkowana, w której wszystko ma swoje miejsce, a to, co zepsute, po prostu się wyrzuca. Wieś często bez zwierząt, a nawet bez ogródka, pomijając miejsce, gdzie w cieniu cyprysów można rozstawić stolik i krzesła, rozpalić grilla i oddać się rekreacji. 

Jedno i drugie to skrajność, można znaleźć coś pośrodku. Bo trawniki, cyprysiki, porządek i ład przestrzenny mają swój urok, ale... Jeśli spojrzymy z ekologicznego punktu widzenia, zabugajstwo pełni ważną rolę w ochronie wiejskiej bioróżnorodności. Stare ule, kupy gruzu czy patyków, rozsypujące się szopki - mają ogromne znaczenie biocenotyczne. To tutaj znajdują schronienie jeże, łasice, kuny, różne gryzonie, nietoperze, wiele gatunków ptaków, jaszczurki, ropuchy, nie wspominając o ogromnej liczbie gatunków bezkręgowców. Wyrośnie tu też znacznie więcej gatunków roślin niż w ogródku czy na trawniku - gatunki łąkowe, zaroślowe, okrajkowe, ruderalne...

Przyroda lubi bałagan...

Dlatego właśnie, wierni swoim korzeniom, ale także świadomie chroniąc ginącą przyrodę obszarów wiejskich - kultywujemy umiarkowane zabugajstwo. Zapraszamy na spacer ;-)


(to akurat nie nasze, to sąsiada - niedoścignione mistrzostwo zabugajstwa, tam jest wszystko)






O zmianach na wsi pisałam też tutaj.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Co do zmywarki?

Kupiliśmy zmywarkę. Zmywanie to jedna z tych codziennych czynności, których nie cierpię, mąż nie cierpi trochę mniej, ale kiedy dzieci zajmują większość czasu i tak niewiele się go ma dla siebie, naprawdę są ciekawsze rzeczy niż zmywanie, na które można go poświęcić. Poza tym - podobno oszczędność wody. Na pewno ogromna wygoda. Kupiliśmy dużą, żeby zmieściły się wszystkie nasze brudne talerze, kubki i gary, których produkujemy spore ilości.

Tylko czego używać do zmywania? Tych żrących tabletek z supermarketu? Naprawdę po to wyrzuciłam z domu większość "chemii gospodarczej", a nawet kosmetyków, żeby teraz myć w takim paskudztwie naczynia, a potem z nich jeść?

Zrobiłam krótki rekonesans w sieci, popytałam znajomych. Oczywiście można inaczej. Przede wszystkim można mniej, ilości zalecane przez producenta są takie duże, żeby sprzedać dużo środka. Tabletki można kroić na pół, ale ta opcja nie bardzo mi pasowała w naszej zabałaganionej kuchni z sięgającymi coraz wyżej dziecięcymi łapkami. Kupiłam proszek. Ekologiczny, cokolwiek to znaczy. I ruszyłam z eksperymentami.

Zmywarka ma chyba z osiem programów, ja mam codziennie dużo różnorodnych naczyń, kubków, tlustych talerzy, garów, czasem przyschniętych czy nawet przypalonych. Odrzuciłam więc programy krótkie z zimną wodą, odrzuciłam prawie identyczne i do testowania zostały dwa. Oba trwają długo, oba wstępnie namaczają, jeden myje w gorącej wodzie, drugi w ciepłej. 

Program "garnki" 70 stopni

Połowa dawki proszku: naczynia idealnie umyte

Ćwierć dawki proszku:  naczynia idealnie umyte

Czubata łyżeczka sody:  naczynia idealnie umyte

Sama woda bez dodatków: naczynia idealnie umyte, tylko na słoiku po maśle orzechowym został lekko tłusty matowy osad. Ale to był bardzo brudny słoik.

Program "eco" 50 stopni

Połowa dawki proszku: naczynia idealnie umyte

Ćwierć dawki proszku:  jeden mocno przyschnięty  garnek do małej poprawki, reszta idealnie.

Czubata łyżeczka sody:  kubki i talerze umyte, ale garnki i patelnia wymagają poprawki. Tak samo przyschnięte, najbrudniejsze sztućce - trzeba skrobać.

Sama woda bez dodatków: hmm... kubki i talerze są umyte, ale nie idealnie. Większość bez zarzutu, ale te najbrudniejsze mają tłusty osad. Gary zdecydowanie do poprawki.

WNIOSKI:
W gorącej wodzie naczynia myją się właściwie bez zarzutu nawet bez żadnego środka. Program ten zużywa o połowę więcej wody i prądu w  porównaniu do ekonomicznego (choć wciąż niedużo w porównaniu do zmywania ręcznego), ale za to nie trzeba używać detergentów. W ciepłej wodzie wystarczy ćwierć zalecanej dawki detergentu, a jeśli nie mamy bardzo brudnych naczyń, to spokojnie wystarczy trochę sody.

Moje wyniki dotyczą zmywarki nowej, z czystym filtrem. Możliwe, że każda zmywarka zmywa inaczej, ale na pewno w każdej można używać mniej "chemii", niż zaleca producent.
Zachęcam do własnych prób, eksperymentów i poszukiwań :-)

czwartek, 23 stycznia 2014

Wreszcie -10...

W sadzie każda trawka i gałązka pokryta jest lodową skorupką. Zupełnie jak trakcje na kolei. Wszystko błyszczy i skrzypi.


Kilka odważnych kur, które wyszły na mróz się przewietrzyć. Reszta siedzi w środku. Szczególnie młodzież jest trochę w szoku. Co to takie białe? Czemu takie zimne? Starsze "ciotki" już przyzwyczajone, ostrożnie kroczą po śniegu.


Kot szukał wody w oczku wodnym.


Trzeba odśnieżyć chodnik...


Czas na kulig! Właśnie taki, rowerowy, jeździł dziś po naszym sadzie.


Wersja "na Matkę Polkę". Pies przewodnik ten sam :-)


A na parapecie - wiosna. Jeśli wyrzucacie odcięte końcówki od włoszczyzny - to błąd! Pojemnik, trochę ziemi lub wilgotna chusteczka, kilka dni - i już zieleni się natka pietruszki, buraczane listki, w sam raz na kanapkę w tym niewitaminowym czasie. Nie wspominając o walorach dekoracyjnych, antydepresyjnych i w ogóle wiosnotwórczych...


...a ma być jeszcze zimniej.