- No to teraz w lewo - mruknął do równie zdenerwowanego pracownika, który ponoć miał wiedzieć, gdzie ta łąka jest. Ale jakoś nie wiedział, a przecież dwa lata temu ją kosił! Skręciliśmy w lewo. Amortyzatory stęknęły na wybojach. Przejechaliśmy dwieście metrów i zobaczyliśmy ten sam widok co przed chwilą.
- Tu też autostrada! - zauważył kierowca.
- No to do wiaduktu trzeba wrócić... - jęknął Prezes.
- Ale ta łąka jest w końcu za autostradą czy przed?
- Chyba za... A ta druga jest przed... Zresztą, nie wiem... Czekaj, zatrzymaj się.
Prezes wysiadł, ku mojemu zaskoczeniu włączył Google Maps w komórce, okręcił się kilka razy wokół swojej osi, ale niewiele to pomogło.
- Czekaj - mruknął. - Zadzwonię po Andrzeja albo tego drugiego...
Zadzwonił. Okazało się, że i Andrzej, i ten drugi już dzisiaj co nieco spożyli, ale chętnie podzielą się wiedzą, gdzie jest rzeczona łąka. - To są stare kołchoźniki - tłumaczył Prezes, gdy po jeszcze większych wybojach wracaliśmy do wsi. - Oni tu znają każdą ścieżkę.
Po chwili nasza ekipa wzbogaciła się o dwóch solidnie zawianych panów, przekonanych o swojej doskonałej znajomości lokalnej topografii. Ponieważ ani Prezes, ani ja nie mieliśmy jakoś ochoty cisnąć się z nimi na tylnym siedzeniu, kierowca został zwolniony do domu, a Prezes przejął kierownicę. Prowadził dużo ostrożniej. Otworzyłam okno. Zapachem w samochodzie można było się nieźle upić.
- No to prosto prosto teraz, a za szkółką w prawo, i tam zaraz będzie... To moja okolica, od dzieciaka na grzyby tam chodzę...
Pojechaliśmy. Jak można było się spodziewać, po chwili naszym oczom ukazały się charakterystyczne barierki i śmigające auta.
- Szlag! No to inaczej...
Minęło kolejne pół godziny, podczas którego wiele razy skręcaliśmy to w prawo, to w lewo, trzy razy przejeżdżaliśmy przez wiadukt nad autostradą i pięć razy zawracaliśmy na wąskiej leśnej drodze, aż w końcu naszym oczom ukazała się rzeczona łąka. Bardzo zresztą ładna, duża i ze wszystkimi potrzebnymi gatunkami. W powietrzu pachniały czeremchy.
Takich zdezorientowanych ludzi i jeszcze bardziej zdezorientowanych zwierząt, którym nagle wielka konstrukcja przecięła odwieczne trasy wędrówek na żerowisko, na nocleg, do wodopoju i tak dalej, jest wzdłuż autostrady setki, tysiące, a pewnie więcej. Pierwszy raz zdałam sobie sprawę, jak ogromny jest to problem i jakie to może być uczucie - błądzić po swojej najbliższej, doskonale znanej okolicy... Bezsilność, bezradność, upokorzenie.
Pewnie tak samo czuli się mieszkańcy mojej wsi, kiedy ponad 100 lat temu wybudowano nasyp z linią kolejową do Zielonej Góry. Wśród pól pod lasem widać jeszcze kępy zarośli, w lesie można natrafić na stosy gruzu - kiedyś stały tam gospodarstwa, z których krowy wyprowadzano codziennie na pastwiska w dolinie. Prowadzenie ich naokoło przez najbliższy wiadukt było pewnie możliwe, ale bardzo uciążliwe, bo to kilkakrotnie dłuższa trasa. Ciekawe, czy ktoś ich pytał o zdanie? Buntowali się? Dostali jakieś rekompensaty? Pewnie nie... Po wojnie nikt z nowych mieszkańców tych terenów nie zamieszkał w odciętych od doliny gospodarstwach za wsią.
Kiedyś w lesie powstała ścieżka, której przebieg wyznaczały wykroty, stare drzewa i bagna. Las wykarczowano, ziemię zaorano i podzielono na działki, kształt ścieżek i dróg zależał już nie tylko od ukształtowania terenu i naturalnych przeszkód, ale i od struktury własności, drogi zaczęły zginać się pod kątem prostym, krzyżować, choć wiele z nich wciąż prowadziło wzdłuż krawędzi doliny czy naokoło wzgórza. Ale wciąż były one tworzone przez lokalnych mieszkańców - ludzkich i zwierzęcych - zgodnie z aktualnymi potrzebami, pojawiały się, utrwalały, biegły przez wieki ważnymi dla wszystkich trasami. Ich sieć ewoluowała powoli, tak jak ewoluowały ludzkie potrzeby i priorytety. Autostrada nie ma nic wspólnego z powolną ewolucją. Autostrada przeczy temu wszystkiemu. Autostrada zmienia wszystko.