sobota, 16 lutego 2013

Zmiana paradygmatu edukacji...

Polecam świetny wykład o koniecznych zmianach w systemie edukacji, który został stworzony dla zupełnie innego świata...



sobota, 9 lutego 2013

Niezgodne z naturą?

Miałam tu pisać o homoseksualizmie z perspektywy biologa, o tym, jak bzdurne jest mówienie o „nienaturalności” orientacji seksualnych innych niż hetero, o tym, jak ogromne znaczenie w przyrodzie miewa „jałowość i bezproduktywność”, o różnych płciowych i bezpłciowych cudach i dziwach na niebie i ziemi, o jakich nie śniło się moralistom. O tym, że właściwie nie da się znaleźć przykładu takiego gatunku, w którym rozmnażałyby się równo wszystkie osobniki, a wiele jest takich – szczególnie gatunki społeczne – w których rozmnażają się tylko niektóre, wybrane, czasem jeden osobnik na milion. I że „takie rzeczy” zdarzają się właściwie na wszystkich gałęziach filogenetycznego drzewa bioróżnorodności, od najprostszych mikroorganizmów po najbliższe nam ssaki naczelne. I zdarzają się też od milionów lat u ludzi na całej Ziemi.

Ale nie muszę pisać, bo w międzyczasie pojawiły się trzy ciekawe teksty na ten temat, pisane przez biologów, ewolucjonistów. Pozostaje mi podlinkować i polecać wszystkim, którzy kiedykolwiek będą musieli odpowiadać na głupi argument „niezgodności z naturą”. Bo tak naprawdę trudno o rzecz bardziej naturalną – zdecydowanie bardziej nienaturalne jest czytanie książek i latanie samolotami.

Dr Marcin Ryszkiewicz, ewolucjonista z Muzeum Ziemi PAN w Warszawie, pisze:
„Nie chcę wypowiadać się na temat zasadności twierdzeń prof. Pawłowicz i jej obrońców. Ale ponieważ i ona, i oni odwoływali się w swych wywodach do biologii i ewolucjonizmu, to wypada głośno powiedzieć, że są to argumenty, które z ewolucją nie mają wiele wspólnego.”

Dr Karol Zub z Białowieży przygląda się różnym biologicznym teoriom na temat genezy homosekualizmu, podkreślając, że „niezależnie od swoich poglądów na pochodzenie homoseksualizmu naukowcy są zgodni co do jednego, że jest on zjawiskiem naturalnym.”

I wreszcie stanowisko Komitetu Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej PAN:

W tym miejscu pozwolę sobie jednak rozwinąć jedną ze ścieżek, która pojawia się w artykule dr. Ryszkiewicza. Pisze on, że „skądinąd nie wyklucza to i drugiej, dość rozpowszechnionej w ewolucjonizmie tezy, że homoseksualizm jest wynikiem doboru krewniaczego. Bo nie każdy osobnik musi rozmnażać się "osobiście", by uczestniczyć w dziele rozprzestrzeniania swych genów - równie dobrze mogą robić to jego krewni.” Czym jest dobór krewniaczy? Jest to mechanizm ewolucyjny prowadzący do takich przystosowań organizmów, które zwiększają szanse przeżycia i rozrodu niekoniecznie ich samych, ale ich krewnych. Po co? To proste – nasze rodzeństwo, nasze dzieci, a nawet nasi kuzyni i dalsza rodzina niosą ze sobą również część naszych genów i w razie sukcesu rozrodczego przekazują dalej nasz kartoflasty nos, jasne włosy, kształt ucha, inteligencję, brak tendencji do tycia i wiele innych rzeczy. Doborem krewniaczym tłumaczy się na przykład wszelkie zachowania altruistyczne u zwierząt. Piesek preriowy stoi na straży całego stada i ostrzega je przed niebezpieczeństwem, chociaż takie zachowanie naraża tego konkretnego osobnika na atak drapieżników. Jednak jego geny są niesione również przez inne osobniki w stadzie, którym dzięki temu ostrzeżeniu uda się przetrwać i rozmnożyć. Dobrym przykładem doboru krewniaczego są też wszelkie owady społeczne, gdzie rozmnaża się wyłącznie królowa, a pozostałe osobniki „pracują” na przekazanie części swoich genów.  

 E.O.Wilson w swojej książce „O naturze ludzkiej” (1978) przygląda się zjawisku homoseksualizmu w ocalałych kulturach myśliwsko-zbierackich. Jego przetrwanie oraz utrzymywanie się na dość stałym poziomie w ludzkich populacjach tłumaczy właśnie doborem krewniaczym. W tradycyjnych kulturach osoby takie pełniły często np. funkcje religijne czy zajmowały się działalnością artystyczną, podnosząc tym samym prestiż całej rodziny lub grupy. Jako osobniki „wolne”, nie zaangażowane ani we własny rozród, ani w zajęcia ogólnie przypisane ich płci, miały też możliwość bezpośredniej pomocy w zdobywaniu pożywienia, opału, opiece nad dziećmi itp. Możliwe, że w jakimś zakresie mechanizm ten działa do tej pory, nie tylko w odniesieniu do osób homoseksualnych, ale ogólnie bezdzietnych. Oczywiście, nigdy nie ma pewności, że bezdzietna ciotka będzie pomagać matce prać pieluchy, a bezdzietny wujek przyśle trochę grosza, kiedy będzie ciężko, bo sam nie ma na kogo wydawać - ale jednak często właśnie tak się dzieje. Nie musi być tak, że posiadanie w najbliższej rodzinie księdza daje rodzinie jakieś wymierne korzyści – choćby prestiż i uznanie w społeczności – ale tak przecież bywa. Ksiądz z założenia nie ma dzieci, ale jego geny przenoszą się dalej pośrednio – zwiększa się szansa na sukces reprodukcyjny bliższych i dalszych krewnych. I pewnie właśnie w ten sposób dziedziczą się geny homoseksualizmu (nie zawsze ujawniające się u konkretnego osobnika, przenosimy przecież wiele cech ukrytych, "zamaskowanych"), dlatego „jeszcze nie wyginęli”, jak chcieliby niektórzy. Możliwe, że wielu z nich pośrednio i niechcący przyczynia się do zwiększenia dzietności populacji. Podobnie jak inni, którzy nie mają dzieci, ale np. płacą wysokie podatki na żłobki, przedszkola i służbę zdrowia.

 Mój brat nie ma dzieci. Dzięki temu, że nie musi po nocach zmieniać pieluch, śpiewać potomstwu kołysanek czy odwozić do przedszkola, jest bardziej dyspozycyjny i mogę liczyć na jego pomoc organizacyjno-transportową na czas porodu i pierwszych dni połogu. To duże ułatwienie – świadomość takiej możliwości może odgrywać dużą rolę w podejmowaniu decyzji o posiadaniu potomstwa. Mój brat nie ma dzieci - między innymi dzięki temu część jego genów, przenoszona przeze mnie, została właśnie przekazana dalej! Oczywiście piszę o tym z przymrużeniem oka, ale tak działa biologia, tak działa ewolucja. I nie ma w tym nic nienaturalnego.